środa, 1 października 2014

Mleczna Krowa


Pierwszy październik. Początek roku akademickiego, imatrykulacje, melanże z okazji ponownego spotkania po wakacjach... Sporo wspomnień wiąże się z dniami w okolicach pierwszego, niektóre niezbyt konwencjonalne że tak powiem. ;) No, ale. To nie wasz biznes. :P W zamian możecie popatrzyć sobie na zdjęcie Aula Leopoldina z Uniwersytetu Wrocławskiego. Ale nie tylko dla zachowania klimatu.
Także z powodu, że w brew pozorom to wciąż jest blog perfumowy. I właśnie przyszedł czas na kolejną recenzję. Perfumy, o których opowiem nazywają się Almas i powstały pod marką Arabian Oud.

Moje skojarzenie z tym zapachem wzięło się z tąd, że nazwa Almas brzmi całkiem jak Alma Mater,czyli uroczysta średniowieczna nazwa nadawana uczelniom wyższym. Matka Mleczna, to znaczy Matka Karmicielka, bo tak właśnie brzmi dosłowne łacińskie tłumaczenie tej nazwy. Matka karmiąca swoim własnym mlekiem przyszłych adeptów nauk uniwersyteckich, zapewniająca duchowy pokarm ich duszom. Podobne wrażenia budzi we mnie Almas marki Arabian Oud. Zaraz dokładnie, powiem Wam dlaczego.



Nie! Nie dam rady dłużej tego ciągnąć, choć jeszcze rano naiwnie sądziłam, że podołam bez trudu. Niestety, wybrane na dziś zadanie znacznie przerosło moje zdolności i - przede wszystkim - cierpliwość. ;]
Nie potrafię napisać całej recenzji, naśladując styl, hmmm... literacki, językowy, intelektualny i emocjonalny dzisiejszych abiturientów szkół średnich [oczywiście poddany niezbędnej generalizacji a więc z pewnością krzywdzący część młodzieży, za co niniejszym przepraszam]. Całe ćwiczenie wykracza ponad moje siły.

Nie znaczy to jednak, że unieważniam sens któregokolwiek ze zdań we wstępie [najwyżej część ortografii, interpunkcji a także durne błędy ortograficzno-stylistyczno-językowe (z niejakim Aulem Leopoldinem na czele ;P )]: nazwa perfum, tym razem Almas, po raz kolejny zdeterminowała moje skojarzenia z ich wonią, zaś całość kompozycji aż nadto wyraźnie przywiodła mi na myśl wypociny współczesnych nastolatków, czytane w najdziwniejszych zakamarkach internetów oraz realu. ;> I tylko od czasu do czasu czuję cichutkie ukłucie sumienia przypominającego, że przecież jestem tylko o dekadę starsza od dzisiejszych osiemnastolatków a problem z mizerią intelektualną oraz niespotykanym lenistwem duchowym studentów był wyraźny już za moich studenckich czasów. ;)
Przejdźmy jednak do rzeczy.

Co w praktyce oznacza, że zobowiązuję się do wyłuszczenia Wam mojego - jedynego i najważniejszego - problemu z Almas a mianowicie: dlaczego, u wszystkich bogów ziemi i nieba, po tak ciekawym otwarciu i przyzwoitym rozwinięciu przychodzi niekończąca się, papierowa nuda???
Chciałabym o omawianej właśnie mieszance napisać coś innego, inaczej rozpocząć wpis, inaczej go poprowadzić oraz zakończyć. W ogóle chciałabym, żeby te perfumy były inne, żeby były... jakieś; aby choć w jednej dziesiątej dorównywały swemu wstępowi.

A musicie wiedzieć, że ten jest naprawdę ciekawy: żywy, wibrujący zielono-słodkimi sokami kwiatów oraz bliżej nieokreślonych roślinnych łodyg, świeżych, jasnych i ciepłych. Jakim cudem to wszystko zdołano oprawić wibrującym, mineralnym aromatem prochu strzelniczego pospołu z niesłodzonym mlekiem skondensowanym? Skąd po chwili między ciepłem kwiatów, roziskrzonych wonią czegoś ostro-cytrusowego, prochem oraz mlekiem pojawia się woń dosłownie paru kropel krwi, jakby spacerująca po letnim ogrodzie istota skaleczyła się cierniem róży lub źdźbłem trawy?
Bo że cień, stopniowo okrywający to przepełnione słońcem, pełne kontrastów miejsce, jest w istocie wynikiem gdy akordów oudopodobnych, to dosyć łatwe odkrycie. Powoli ale nieuchronnie zahacza o kolejne "dziwne" akordy, okrywając je swym lizolowo-drzewnym płaszczem. Mąci je i unieważnia.


Już nie czuję ani cytrusów czy roślinnych soków (co w sumie jest przecież logiczne; jako najlżejsze nuty najszybciej uleciały w niebyt), ani kwiatów, ani mleczności - zamiast nich pojawia się pyłkowa słodycz i coś dusząco-pastelowego. W miejsce prochu strzelniczego czy syntetycznego akordu oudowego - jakieś chemiczne zadziory; tak irytująco tanie, że mogące służyć za oryginalny zamiennik tabaki. Mniej ciekawe zapacowo ale kicha się po nich, jak po zażyciu wyżej wspomnianej. ;) Czyżby wreszcie, po tylu latach intensywnego i urozmaiconego obcowania z perfumami, pojawiła się u mnie alergia na jedne z nich?
Koniec świata! :]

A na pewno koniec mojej przygody z Almas, perfumami których długotrwały acz słaby, bliskoskórny finał miał chyba przypominać ostatnie przedśmiertne drgawki sporej części współczesnych perfum głównego nurtu, tanich z powodu niestaranności wykonania, braku dobrej woli realizatorów a także ich szeroko pojętego lenistwa połączonego ze stale rosnącą chciwością. Jeżeli tak, to brawo! Zadanie wykonane.
Na rynku pojawił się kolejny produkt perfumopodobny. Podróbka niewiadomoczego, inspirowana niewiadomokim i niewiadomopoco.
Liche, przeraźliwie nudne nic.

Jak współcześni studenci, od lat systematycznie niszczeni przez zżerane patologiami polskie szkolnictwo wyższe. Ludzie, z których głupoty - jak widać - łatwo jest się pośmiać ale naprawdę budzący tylko smutek. Bo mogliby być  kimś, osiągnąć w życiu coś wielkiego; a na pewno większego, niż świetlana przyszłość na stanowisku pakowacza w magazynie Amazona tudzież młodszej pomocy kuchennej w trzeciorzędnej londyńskiej knajpie. Lub w stosownym czasie zrozumieć, że to naprawdę żaden wstyd zostać solidną fryzjerką albo mechanikiem samochodowym.
Wstydem jest nie umieć dostrzec własnych ograniczeń i działać, jakby ich wcale nie było. Powodem do wstydu winna być przemysłowa produkcja magistrów (i doktorów, o czym niekiedy czyta się przecudowne historie), mnożenie ich bez świadomości, że w ten sposób uczelnie same skazują się na deklasację. Wszystko po to, żeby łatwym sposobem zarobić trochę grosza, bez względu na realne zagrożenia czy koszta pozamonetarne.
W końcu petunia non omlet, czy jak tam to szło.

"Nic mnie nie obchodzi, liczy się zysk, zysk, zysk, zysk, zysk..."

To chyba najgorszy zapach Arabian Oud, jaki miałam okazję poznać. Naprawdę przykra sprawa; szkoda marki dla konceptów nutami głowy i serca po raz kolejny udowadniających, że anonimowy perfumiarz dobrze wie, jak tworzyć ciekawe perfumy, by pod koniec koncertowo je spaprać. Jak w najgłośniejszych olfaktorycznych premierach z Zachodu.
Jak w naszym szkolnictwie wyższym.

Wbrew słowom pewnego staruteńkiego utworu wokalnego, akurat dziś nie ma się czym radować.


Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o mocy początkowo nieprzesadnie śmiałej, z czasem coraz skromniejszej aż do skrajnego zahukania już po około czterdziestu minutach od aplikacji. :]
Stworzone w sam raz dla szpiegów i osób poszukiwanych listem gończym; te perfumy sprawią, że dosłownie nikt nie zwróci na Was najmniejszej uwagi. ;) A poważnie to dla ludzi, którzy nie lubią się wyróżniać olfaktorycznie [choć i tego nie jestem pewna, bo nawet jeżeli perfumujemy się tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności, to wyobrażam sobie, że mimo wszystko wolelibyśmy wówczas od czasu do czasu, w ustronnym miejscu i wolnej chwili, przytknąć nos do nadgarstka i z tego nadgarstka coś jednak poczuć].

Trwałość: z powodu słabości bazy nie jestem pewna ale obstawiam jakieś sześć do dziewięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (?)

Skład:
[przyjmuję go na wiarę]

Nuta głowy: trawa cytrynowa
Nuta serca: szafran, goździk (chyba kwiat)
Nuta bazy: róża
___
Dziś noszę Italian Leather marki Memo.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://imaginepoland.blogspot.com/2010/07/wroclaw-university.html [Autor: Peter Clark]
2. http://natemat.pl/58779,portret-polskiego-studenta-uczelnie-im-wiecej-studentow-tym-wiecej-forsy [Autor: Shutterstock.com]
3. http://demotywatory.pl/2084751 [Autor: niejaki dworzan87]

4 komentarze:

  1. Ha! Pamiętam, że na początku zainteresowania się perfumami "na poważnie" nie potrafiłam ZROZUMIEĆ jak to możliwe, że bardzo piękny początek tak szybko znika, albo, co gorsza, zamienia się w coś nie do zniesienia - gorzej niż papier, jakaś szmata zawilgła czy coś. Wydawało mi się, że aż takie oszukaństwo nie jest możliwe i nos mi płata figle.
    Teraz w specjalny sposób wyróżniam te perfumy, które się nie psują - bo naprawdę wg mnie jest ich, ja wiem, 25 % (biorąc pod uwagę tylko te z ładnym początkiem).
    O rozwoju zapachu, wibracjach, nawet nie wspominam, ciesząc się z tego, co mam w kolekcji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdy własnie od tego zaczyna: coś jest INNE, niż na samym początku, zaraz po użyciu, inne niż zapamiętaliśmy, z perfum - w definicji zapachów ślicznych - wyłazi nagle coś dziwnego... Starania, aby rzecz zrozumieć to pierwszy krok w stronę "poważniejszego" zainteresowania perfumami, przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
      Więc z perspektywy chwili obecnej spokojnie możemy sobie powiedzieć: przebyłam długa drogę. :))

      Faktycznie pamiętam, że wiele zapachów Ci nie podchodzi na którymś etapie rozwoju. Kiedyś wspominałaś, że masz ogromną rotację w kolekcji. :) Tak z ciekawości zapytam: dążysz do tego, żeby realizowała jakiś z góry przyjęty kształt (np. jeden tuberozowiec, dwa dryndusy, jedna róża czy cóś takiego), czy uważasz, że "celem jest droga", że się tak górnolotnie wyrażę? Bo chyba nigdy nie miałam okazji zapytać a to ciekawe zagadnienie w kontekście Twego komentarza.

      Usuń
  2. Hmmmm... Mocny wpis. W sensie bezpardonowy. Nie wiem, czy do końca zgadzam się z odczuciami dodtyczącymi mainstreamu, ale tez mam świadomość, ze mogłam nie zdołać się rozczarować, bo traktuję mainstream trochę po macoszemu.

    Nawiążę natomiast do komentarza Justyny - dla mnie z kolei większość perfum pięknieje z czasem. nawet jeśli zaczynają się tak sobie, to nader często mi ładnieją. Może to zalezy od upodobań 9ja lubię nuty bazy), może od skóry, może od oczekiwań. Ale to dla mnie bardzo ciekawe spostrzeżenie, ze ktoś może mieć inaczej.

    Co do Almas - nie znam. I jakoś mnie, Droga Wiedźmo, nie zachęciłaś. LOL. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety. Zdaję sobie sprawę, że można byłoby zarzucić mu nieobiektywność a mnie jakieś zadawnione żale - zależy, co komu przyjdzie do głowy - ale naprawdę zbyt wielu spotkałam w swoim życiu magistrów (?) nauk (?) wszelakich o czółkach nieskalanych myślą, i zbyt wiele wiem o jakości kształcenia uniwersyteckiego w Polsce (przekładającej się w ogóle na marność nauki jako takiej), żeby móc traktować temat lekko. I chyba nigdy nie zapomnę dziewczyny, drącej się na cały tramwaj przez telefon o tym, że jedzie właśnie "na te zajęcia praktyczne z uniwerku w jakiejś firmie zewnętrznej, co się sama musiała o nie starać i w ogóle skandal, że wykładowcy nie pomyśleli o wciągnięciu ich w plan reszty zajęć" - widocznie zrozumienie terminu "staż" przerosło biedactwo o kilka długości... :] I pomyśleć, że ktoś taki po dwóch latach czy roku będzie uważać siebie za osobę z wyższym wykształceniem! Na jakiej podstawie? Przecież, sądząc o jej inteligencji z tej jednej wypowiedzi, dziewczyna i w szkole zawodowej by sobie nie poradziła!
      Z perfumami w mainstreamie sensu largo jest identycznie. ;P

      Co do rozwoju zapachu.. Ty faktycznie wydajesz się być osobą lubiącą nuty bazy - w końcu to tam często ukrywają się drewna i żywice. ;)

      Nie chciałam zachęcić, może co najwyżej zaintrygować, trochę oburzyć czy zaszokować ale zachęcać to tam naprawdę nie ma do czego. ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )