niedziela, 26 października 2014

Bystrookie zielenie, błogie Orienty

Poszukując ilustracji do dzisiejszej recenzji, miałam okazję obejrzeć bogatą kolekcję zdjęć niezwykle urodziwych, z akcentem na "urodziwych". ;) W końcu zdecydowałam się na trzy, raczej ładne i grzeczne, ponieważ dokładnie taki jest zapach, o którym chciałabym opowiedzieć: i nienagannie grzeczny (choć o niejasnych intencjach), i w oczywisty sposób ładny. Przyciągający wzrok, skutecznie mieszający zmysły, lecz bez większego zaangażowania którejkolwiek z zainteresowanych stron.
Choć powierzchowność znaczenie ma niebagatelne, to przecież na decyzję o stałości związku winny wpływać inne czynniki. Nie inaczej dzieje się w przypadku świadomego doboru perfum. :]


Włosi; może i w niemałej części przypadków wyglądają jak jedyne w swoim rodzaju skrzyżowanie Marsa z Apollinem ale, niestety, ich fizyczność bywa odwrotnie proporcjonalna do charakteru. Jako osoba ze zdiagnozowaną silną a nieuleczalną alergią na ekstrawertyków, cierpię w ich towarzystwie podwójnie. Jako choleryczka w ewentualnym związku także nie potrzebuję konkurencji. :> [A już zupełnie na marginesie i małymi literami dodam, że osoby jedzące konie i mieszkające z mamusią do czterdziestki w ogóle nie są zbyt mile widziane ;P ].

Przez taki pryzmat musiałam, no po prostu musiałam i nie ma przebacz, przefiltrować swoje wrażenia odnośnie Italian Leather marki Memo, czyli perfumy z linii zapachowej o nazwie Cuirs Nomades. Co się okazało?
Ano to, że oba przypadki są zbyt do siebie podobne, bym mogła je zignorować.


Już od pierwszej chwili zrozumiałam, że pachnidło dosłownie wżyna się w mózg, przez nos wdziera do umysłu, torując sobie drogę intensywnie zielonymi nowoczesnymi akordami paprociowymi, ostrymi i krystalicznymi. Szarpiącymi narząd powonienia jakąś dziwną, abstrakcyjną mieszanką galbanum, soku z pomidorowych liści, cypriolu i gorzkich ziół - ponad czasem i przestrzenią, w zupełnie innej rzeczywistości, której ślady można dostrzec w wyraźnym od samego początku aromacie ciemnej, niejadalnej wanilii.

Całość aż nadto wyraźnie przypomina któreś ze współczesnych męskich pachnideł głównego nurtu (nie pomnę teraz nazwy, tak jest ich dużo) - słodko-ostre, zielone, nowoczesne z niezbyt finezyjnie zarysowaną nutką sentymentu za "dawnymi, dobrymi czasami" sprzed kilkudziesięciu lat [choć, gdyby przyszło co do czego, pewnie zwiewające z tamtej epoki gdzie pieprz rośnie, tak dogłębnie a nieświadomie przesycone zostało nowoczesnością], utrzymane w konwencji klubowo-wieczorowej.
Wyraźnie grające jakąś rolę, narzuconą lub wybraną jakiś czas temu i póki co konsekwentnie się jej trzymające. Taki to dziwny zapach: niemożliwy do zignorowania, zestawiony z intrygujących, pulsujących życiem kontrastów, ewidentnie obdarzony ową tajemniczą iskrą, niezbędną do zachwytu, lecz z jakiegoś nieodgadnionego powodu irytujący i.... bierny. Tak, to najwłaściwsze słowo. Italian Leather chce uchodzić za pachnidło silne, nowoczesne, energiczne, dla samców alfa i tych nielicznych kobiet, które męskim alfom są w stanie dotrzymać kroku, lecz zachowuje się tak, jakby oczekiwało, że może jak gdyby nigdy nic "przyjść na gotowe" i z automatu zagwarantować sobie ludzki podziw oraz zachwyt. Że nie musi się starać. Bo niby dlaczego ma się męczyć?


Więc nasz włoski sybaryta siedzi sobie jak basza, rozparty wygodnie i aż emanujący łaskawym przyzwoleniem, stopniowo tonąc w oparach ciepłych żywic, topionych wprost na rozgrzanej ludzkiej skórze, szlachetnego drewna oraz - co za niespodzianka! - wytrawnego słodowego alkoholu. W życiu nie sięga po nic święcie przekonany, że wszystko (i każda tudzież każdy) samo do niego przyjdzie. Pławiący się w luksusach niebagatelnej urody próżniak; Petroniusz o słabszym umyśle [a na pewno zmyśle ironii].

Italian Leather w bazie rozleniwia, przechodząc jednak dosyć wyraźną i kategoryczną przemianę; choć potrzeba do tego dobrych kilkudziesięciu minut, co już samo w sobie jest świetnym wynikiem, wyraźnie poprawiającym opinię o wodzie, by zniknęły resztki nut zielonych i krystalicznych wraz z ziołowo-cypriolową bolesną suchością, zastąpione przez zmysłową, ciepłą i przyjazną mieszaninę drzewno-żywiczną z wyraźnym akcentem ambrowym oraz nieziemskim wprost czystkiem (czuć, że to roślina ale moje myśli od razu kierują się ku wspomnieniom Labdanum Donny Karan) czy dymno-karmelowym benzoesem.
Tu też w pełnej krasie ukazuje się składnik tytułowy, wcześniej zaledwie zasugerowany gdzieś pod zwałami wanilio-zieloności. Skóra zdecydowanie ciemna, nieco podwędzona w dymie jałowcowym i dla kontrastu zestawiona z wirującą mirrą, marcepanowo-kadzidlanym opoponaksem i sandałowcem w stylu lutensowskiego Santal Majuscule. Ostatnie wspomnienia ziół i cyproiolu, zestawienie z nutami ambrowymi, subtelna aluzja do przebogatych woni Orientu - wszystko to każe mi pomyśleć o kilku nowszych męskich premierach Amouage, jak Interlude, Fate czy Journey Man lub o ich tańszych wariacjach od Rasasi (chodzi głównie o skórzane La Yuqawam Homme i La Yuqawam Tobacco Blaze).
Cóż, patrząc na urodę włoskich mężczyzn trudno nie zauważyć, że coś jest na rzeczy... :]

Czyli wychodzi na to, że Włoskiej Skórze jednak dobrze z oczu patrzy; w końcu nic, co ociera się o Orient i klimaty drzewno-kadzidlane nie może być złe. ;) A że przy okazji chce wpasować się w nowoczesne masowe trendy perfumiarskie? Przecież to nie grzech. Nawiązanie do klasycznej włoskiej elegancji olfaktorycznej, tradycyjnie świeżo-kolońskiej z głębszą, paprociową nutą, również można jedynie pochwalić.
Czego więc brakuje?

Niczego. Człowiek - i perfumy - bez wad to nie człowiek (ani nie perfumy). ;D


Rok produkcji i nos: 2013, Aliénor Massenet

Przeznaczenie: zapach teoretycznie uniseksualny ale w mojej opinii jego pierwsze wcielenia to te rzadkie w perfumeryjnym świecie okazy, które wydają się być skrojone idealnie pod użytkownika o płci niesłusznie uważanej za brzydszą. :) Choć oczywiście wybór oraz ostateczna decyzja należą tylko i wyłącznie do Was.
Aby je ułatwić podrzucę jeszcze kilka słów o parametrach użytkowych wody, które są świetne! Genialna, silna projekcja i rozwój w czasie o rzadko już spotykanym, podręcznikowym przebiegu [chociaż stadium środkowe nie jest szczególnie uwypuklone, zatem duch nowoczesności drzemie i tutaj], charakterystyczna jest też tendencja do pozostawiania za sobą wyraźnego, wielocentymetrowego śladu.
Na okazje raczej nieformalne i zdarzające się wieczorową porą, jednak zimą możecie zaryzykować użycie IL w miejscu pracy albo podczas przysłowiowych imienin cioci (tylko z dawką nie przesadźcie).

Trwałość: świetna, bo blisko dobowa - i nie mam tu na myśli sytuacji, gdy przez połowę czasu pachnidło zamiera, wysyłając ledwie rejestrowalne sygnały dosłownie z poziomu ludzkiej skóry.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana (i orientalna, niech tam! ;) )

Skład:

Nuta głowy: liście pomidora, wanilia, skóra
Nuta serca: szałwia, liście pomidora (ponownie), galbanum, labdanum, konkret irysowy, petitgrain
Nuta bazy: drewno sandałowe, balsam tolutański, wanilia (jeszcze raz), opoponaks, mirra, benzoes, akord skórzany, piżmo
___
Dziś Bayolea od Penhaligon's ale póki co skutecznie tuszuje ją recenzencka dawka wyżej opisanego. ;]

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.pinterest.com/pin/575334921119128233/ [Autor: Thomas Synn]
2. http://www.pinterest.com/pin/474918723178647300/
3. http://attimiericordi.tumblr.com/post/65469584982/grabyourankles-thyago-alves

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )