poniedziałek, 9 września 2013

Twój los jest w Twoich rękach

"Kości zostały rzucone", ponad dwa tysiące lat temu stwierdził Cezar, natomiast dużo bliżej naszych czasów Maryla Rodowicz proponowała, by "wsiąść do pociągu byle jakiego". I właśnie to zamierzam dziś zrobić, wraz z ostatnią [czy aby na pewno?] parą perfum z "podstawowego" cyklu Amouage.
Zobaczmy, co potrafi przynieść ślepy los.


Jeżeli chodzi o męską część dyptyku, mogę zaryzykować stwierdzenie, że trafia w mój gust. Jest "moja" lecz niezbyt oryginalna, nie w odniesieniu do innych dokonań marki. Tam, gdzie jedni widzą duże podobieństwo do Memoir Man, innym kompozycja kojarzy się z elementami Interlude albo  Epic, mnie przywodzi na myśl swoisty wariację na temat Beloved Man oraz Jubilation XXV. Od drugiego z zapachów męski Fate zapożyczył jasną smugę dymu, złączoną w całość z przyprawową reinterpretacją ludzkiego potu w postaci uprażonych oraz roztartych w moździerzu kuminowych ziarenek [choć rzecz jasna dużo delikatniejszą od "oryginału"], po pierwszym odziedziczył pewną chłodną, żywiczno-przyprawową gładkość, jesienny, chłodny powidok słodyczy.

Kiedy wącham Los w ciemno, widzę trudną do rozpracowania chmurę wonnych molekuł, przemieszanych ze sobą z pozorną niedbałością. Taką, w której pojawia się wszystko i nic jednocześnie; gdzie zioła, żywice, drzazgi egzotycznych drzew splatają się w całość, gdzie nie do końca zgodnie koegzystują przyprawy pikantne oraz słodkie, gdzie kwiaty ozdobne przenikają się z kocankowymi suszkami, zaś mleczność drzewno-cielesna z ziołowo-niewiadomojaką goryczą. Obserwowany li tylko za pomocą nosa Fate Man zdaje się być ciepłym, pełnym wdzięku miszmaszem, który tylko dzięki niezwykle utalentowanej ręce twórczyni nie zmienił się w chaotyczne składowisko wszystkiego.
Natomiast kiedy przychodzi mi poddać analizie spis nut pachnidła, wyraźnym staje się pomysł uczynienia z omawianego aromatu podsumowania całej serii. Bo czegóż tu nie ma? W jednej z dwóch opowieści o ludzkim Losie przewijają się akordy, które swego czasu wiodły bodaj wszystkie wspomniane wcześniej kompozycje. Mamy tu kadzidła, będące punktem wspólnym chyba wszystkich męskich pachnideł marki, mamy piołun z Memoir, mirrę oraz szafran z Epic; mamy labdanum, kocanki oraz kmin z Jubilation, mamy miękką korzenną śmietankowość z bazy Beloved, mamy opoponaksowo-dymno-labdanowe zadziory rodem z Interlude a nawet różę z Lyric. Słowem: wszystko! Cały przekrój Amouage'owej interpretacji męskości. Co ciekawe, Fate pozbawiono akordu drzewa agarowego, będącego jednym z najbardziej istotnych składników kilku wspomnianych dzieł. Czyżby chodziło o odcięcie się od mody? A może raczej o ryzyko dominacji owego akordu, które nieuchronnie zniszczyłoby doskonale zbilansowaną równowagę składników Losu? Trudno powiedzieć.

Jakoś nie mam serca opisywać przebiegu omawianego aromatu, jednak nie z lenistwa albo braku zdolności. Po prostu czuję, że nie jest to konieczne. Jakkolwiek usiłować opisać przeznaczenie, i tak w końcu okaże się to działaniem bezcelowym, skupionym wokół analizy czegoś zbyt nieuchwytnego, aby mogło się powieść. A do tego będzie brzmieć jak narkotyczne majaki Pytii czy inne nostradamowskie zagadki. ;)
Jest niemożliwe. Jest bez większego sensu. Jest najbardziej kuszącą ze wszystkich możliwości, jakie stawia przed nami życie.


O ile Fate Man okazał się piękny ale nudny, Fate Woman jest piękna [piękny...?] i piękna. :D To opowieść o ucieczce od konwenansu albo przytłaczającej rzeczywistości. Jak w piosence wspomnianej we wstępie: po prostu wsiąść do pierwszego pociągu z brzegu, wysiąść tam, gdzie każe nam instynkt i najzwyczajniej w świecie zacząć nowe życie. Lub chociaż spędzić weekend w najdoskonalszym świętym spokoju ze wszystkich: w samotności, w nieznanym sobie miejscu, wśród obcych ludzi. Pachnidło wydaje się jednocześnie przynosić ulgę oraz kusić zaproszeniem, aby przeżyć wreszcie jakąś przygodę!

Kompozycja rozwija się od silnego uderzenia gorzkiego, chłodnego  ziołowo-pieprzowego kadzidła w style Bois d'Encens Armaniego albo Encens marki Mad et Len, by chwilę później zacząć ogrzewać się za pomocą sypkiego cynamonu oraz kropli soku ze świeżej ostrej papryczki a jeszcze później - zmięknąć oraz powrócić na chwilę do "konwencjonalnej kobiecości" spod znaku róży, jaśminu, goździków czy lekkiej oraz ciepłej ambrowej słodyczy. W tej chwili niemal czuję powidok aldehydów, znoszących ku stratosferze kwiaty wraz z otaczającym je suchym, mocnym sznurkiem. To właśnie tam, w wyższych warstwach powietrza, gdzie jest zimno a jednak coraz mniej wietrznie, mieszanka kwiatów oraz przypraw na suchym i ciemnym, mszysto-paczuowym podłożu o ostrych ramach z podwędzanej skórzanej galanterii, omawiana mieszanina osiąga apogeum ostrości oraz stereotypowej kobiecości jednocześnie; ostatnie ujawnia się jako śmietankowa słodycz, waniliowo-gwajakowo-benzoesowy baardzo umowny (bo kompletnie niejadalny ;) ) deser, bez pośpiechu ewoluujący z wyrazistego bukietu kwiatów.
Jednak nie mija wiele czasu, gdy zapach delikatnieje, wznosząc się coraz wyżej, w dolne warstwy termosfery, gdzie temperatura znów zaczyna w szybkim tempie rosnąć. Pewnie dlatego gdzieś pomiędzy sercem a bazą damskiego Fate pojawia się ciemny oraz wysuszony, drapieżny akcent kastoreum, które wkrótce staje się głównym bohaterem opowieści. To dzięki niemu akordy korzenne oraz coraz cichsze żywice są w stanie prześliznąć się aż do finału kompozycji, kiedy to emocje słabną, pojawia się mięciutkie labdanum, wrasta znaczenie karmelowego benzoesu [wątek znany np. z Candy Prady], zauważam ciemną laskę wanilii w otoczeniu delikatnie odymionej skóry. Gdzieś w tle zanika chmura gorących, barwnych przypraw, urozmaicana tyloma uroczymi dodatkami; dzięki niej finał damskiego Losu jest tak mało banalny, jak to tylko możliwe.

To była daleka podróż. Choć odległa od beztroskiej włóczęgi, potrafiła wiele zmienić w naszym postrzeganiu świata oraz otaczającej nas rzeczywistości. Uciec, by móc potem wrócić. Albo i nie; może liczył się tylko sam akt nieposłuszeństwa wobec ostatnich fantazji o wzorowej pani domu z lat 50. XX wieku; możne ważne było, żeby uciec, aby zmienić rzeczywistość...? Fate Woman to zagadka. Oraz zaskoczenie, szczególnie w wydaniu marki o tak konserwatywnych korzeniach, jak Amouage.
Pomiędzy Dia, Gold a Memoir Woman wiele może się wydarzyć. :) Na przykład przemiana w pikantny, wielowymiarowy szypr o duchu znacznie bardziej niezależnym aniżeli większa cześć kobiecych propozycji właśnie tego domu perfumeryjnego. Zagadka goni tu zagadkę, co razem składa się na niesłychane piękno ostatniego pachnidła z serii.


Fate Man

Rok produkcji i nos: 2013, Karine Vinchon-Spehn

Przeznaczenie: zapach stworzony dla mężczyzn, jednak dla mnie pachnie jak klasyczny niszowy uniseks. Charakteryzuje się świetną, dużą mocą oraz śmiałym sillage; z daleka wyraźny, z bliska łagodnieje, ujawniając miękkie, słodkawe ciepło. Nadaje się więc na okazje oficjalne, wieczorowe oraz intymne. Lub jakiekolwiek inne, jeśli taka Wasza wola. :)

Trwałość: ponad dziesięć godzin wyraźnej emanacji oraz kolejnych kilka w większym przybliżeniu do skóry.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna (oraz przyprawowa)

Skład:

Nuta głowy: kmin rzymski, imbir, szafran, mandarynka, bylica
Nuta serca: balsam kopaiwowy, olibanum, inne akordy kadzidlane, kocanka, labdanum, róża
Nuta bazy: lukrecja, drewno cedrowe, mirra, bób tonka, drewno sandałowe, piżmo


Fate Woman

Rok produkcji i nos: 2013, Dorothée Piot

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet acz zgodnie z zamierzeniem dyrektora kreatywnego marki, z powodzeniem stosować go mogą wszystkie płcie.
Cechuje go przyjemna, śmiała emanacja oraz sillage, które z czasem redukuje się do swobodnej, dosyć gęstej aury. Pachnidło wydaje się pasować na okazje, o których wspomniałam w analogicznym punkcie podsumowania Fate Man. Z identycznym jak tam zastrzeżeniem. :)

Trwałość: od ponad ośmiu do blisko dwunastu godzin (lub nawet trochę dłużej, kto wie?)

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-szyprowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: papryka chilli, bergamotka, cynamon, pieprz
Nuta serca: kadzidło, jaśmin, róża, narcyz, labdanum
Nuta bazy: benzoes oraz inne akordy kadzidlane, wanilia, paczuli, mech dębowy, skóra, kastoreum
___
Dziś Une Rose marki Frédéric Malle.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://pinterest.com/pin/118923246381220223/
2. http://themessesofmen.tumblr.com/post/8180843078/pythons-fa-by-obragruesa

6 komentarzy:

  1. Fate Woman podobał mi się dużo bardziej niż Fate Man, ale żaden z tych zapachów nie jest "mój"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fate Woman jest lepszy do Fate Man. Tak stwierdził nawet guru i król perfumowych recenzentów, Luca Turin, więc to fakt obiektywnie istniejący. :D Niemożliwy do podważenia. ;P
      Ale faktycznie jako całość damska wersja jest ciekawiej złożona, bardziej staranna i w ogóle zacna.

      Usuń
  2. No więc chciałam napisać coś, o czym zawsze pamiętam, czytając twoje wpisy i zapominam dłubiąc komentarze.Szczególnie w wypadku zapachów, których nie znam - ostatnie wersy, gdzie w pigułce zamieszczasz informację na temat projekcji, trwałości, składników itd.
    Szalenie przydatna część wpisu. A ja Amouage,ów nie znam, poza paroma, bo się boję, że zechcę...I co wtedy...butów nie będzie, torebek też i płaszcz stary...wiatrem podszyty (udzieliła mi się poetycka atmosfera).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Pamiętam, ze jak zakładałam bloga, to ktoś jeszcze prowadził podobne podsumowanie i wzorując się na tym postanowiłam, że warto moje wypociny zakończyć czymś bardziej konkretnym. :) Szczególnie, że te trzy lata temu w samym tekscie rzadko napomykałam o takich detalach, jak rozwój pachnidła, jego projekcja czy długość życia. ;)
      No cóż. Trochę jak adwokat diabła wspomnę teraz, że wystarczyło nie porzucać pracy w agencji reklamowej a miałabyś teraz i buty, i torebki, i płaszcze, i perfumy, i co byś chciała. ;> Ale rzecz jasna rozumiem Twoje obiekcje i znacznej części je podzielam. Jest kryzys, więc trzeba wybierać (nie zawsze między przyjemnością a przyjemnością).
      Poetycka atmosfera nie jest zła. ;) Rzekłabym nawet, że do jesiennej aury pasuje jak ulał.

      Usuń
    2. Nawet mi nie przypominaj o agencji reklamowej. To wszystko prawda, ale ja sobie zawsze mówię - za te pieniądze, których mam mniej, kupuję sobie czas. A to towar prawdziwie luksusowy. I wart dużo większej ceny.
      Jeszcze raz dziękuję za pigułkę podsumowującą wpis, bo wypocinami to nigdy nie jest, nawet, jeśli piszesz w trudzie, w żaden sposób tego nie widać.
      Co do poezji - dziś Staff.

      Usuń
    3. No i nie zamierzam; nie w innym przypadku, niż drobna, sympatyczna ironia. Tekst o czasie naprawdę świetny i prawdziwy (co akurat jest smutne). Stary, dobry dylemat "mieć czy być?" w dalszym ciągu daje się prosto rozwiązać - choć owa prostota jest tylko pozorna. Tobie się udało, co naprawdę podziwiam (że się powtórzę).
      Dziękuję i ja za miłe słowa. :) Te wypociny to raczej autoironia niż zaniżanie wartości własnego tekstu, więc żaden kryzys pismaczy raczej mi nie grozi. ;) Trud.. czasami jest, ale to rzadko. Częściej galopujący leń. ;)
      U mnie było bardziej rozrywkowo ale za to na wysokim poziomie, bo Fredro.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )