niedziela, 22 września 2013

Świeżaki na lato, orientale na zimę


Zmiany klimatu postępują, to fakt. Jak duże się okażą, w jakim stopniu zafundowane przez naszą niefrasobliwość a w jakim przez odwieczny cykl natury, wynikający z precesji kuli ziemskiej - jest kwestią sporną, której rozstrzyganie zostawmy następnym pokoleniom. Póki co żyjemy w klimacie, którego pochodną są cztery główne pory roku oraz dwie "nieoficjalne", przejściowe. Spory rozstrzał temperatur, opadów oraz wszystkiego, co z nimi związane powoduje, że nie tylko ubieramy oraz odżywiamy się inaczej w zależności od miesiąca roku ale także mamy ochotę odmiennie pachnieć.

Nie ma w tym niczego złego ani banalnego To po prostu część reakcji przystosowawczych naszego organizmu, przygotowującego się do nowych warunków atmosferycznych. Tak, jak robimy sezonowy przegląd zawartości garderoby, co trzy do sześciu miesięcy warto przyjrzeć się naszej kolekcji perfum i zastanowić, co wyciągamy na wierzch, co chowamy na pawlacz, czego chcielibyśmy się pozbyć a czego wyraźnie brakuje. Rzecz jasna powyższe działanie ma sens tylko wtedy, kiedy posiadamy więcej, niż dwa flakony perfum. ;)
Tak czy siak, perfumom zużywanym podczas danej pory roku warto się przyglądać i analizować, jak w zależności od aury za oknem zmieniają się nasze gusta. W ten sposób wiele można się o sobie dowiedzieć. :) Co nigdy na złe nie wychodzi.


I tak wiosną, wraz z odradzającym się życiem łapiemy wiatr w żagle oraz zachłystujemy olfaktoryczną świeżością, powodzią cytrusów, zieleni, wiosennych kwiatów. Potem, kiedy dni stają się coraz dłuższe i coraz bardziej słoneczne, zaczynamy doceniać akordy lekkie czy transparentne: soczyste owoce, ozonowe kwiatki, nuty wodne lub łagodnie drzewne. Tak dzieje się aż do najbardziej skwarnych dni lata, kiedy to nie jesteśmy w stanie ścierpieć niczego, co nie byłoby proste, naturalne oraz odświeżające; od Cool Water aż po niszowe słone morskie brzegi, od kwiatowo-owocowych mgiełek Avonu aż po dziesiątki figowych wariacji, od najdelikatniejszych herbat aż po świeże zioła o metalicznej aurze - w upały króluje to, co ułatwia życie i co można szybko zmyć chłodnym prysznicem, by zastąpić czymś równie prostym oraz przyjemnym. Oczywiście podczas ciepłych miesięcy cały czas w cenie pozostają cytrusy, lubiane przez przedstawicieli obu płci.


Lecz kiedy poranne wstawanie zaczyna robić się coraz bardziej trudne a przez uchylone na noc okno do naszych sypialni zbyt wcześnie wciska się podejrzanie chłodne powietrze, większość użytkowników perfum po raz kolejny uskutecznia sezonową korektę własnych gustów. :) Lekki ozonik oraz cytruski powoli ustępują miejsca pachnidłom szyprowym lub nasyconym paprociowcom, w miejsce magnolii oraz lilii wodnych pojawia się róża czy jaśmin [u odważniejszych również tuberoza], mniej lub bardziej egzotyczne owoce pozwalają się zastąpić miękkim kaszmirowym szalom oraz paczulowym oranżadkom. Paczuli to zresztą składnik wprost stworzony na jesień, idealne zarówno w (prze)słodzonych wydaniach popularnych marek, jak i ciemne albo słoneczne, suche lub wilgotne, czekoladowe albo stęchłoszmatowe zapachy niszowe. W ramach tej nuty każdy znajdzie coś dla siebie! [Chyba, że jej nie trawi. ;) ]
Jesienią coraz częściej - i coraz cieplej - myślimy o ambrach, których spora ilość występuje bodaj we wszystkich przedziałach cenowych perfum. Od Yves Rocher i L'Occitane [właśnie, właśnie! Wiedzieliście, że na sklepowe półki tej ostatniej sieci wróciła ulubiona przed laty Ambre/Amber? :D Dowiedziałam się niedawno i czym prędzej pobiegłam poniuchać. Jest nawet podobna, szczególnie w otwarciu; choć i później wiele nie ustępuje] po najgłębszą niszę aż roi się od ambr, akordów bursztynowych czy ambrowych; słodko i pikantnie, gładko oraz chropowato, jasno i ciemno; do wyboru, do koloru! Jesienią pięknie układają się wszelkie kadzidła, wonie drzewne czy słodkie. Coraz życzliwszym okiem spoglądamy na klasyczne perfumy orientalne, by wymienić tylko Shalimar lub Opium.
Ogółem tutejsza jesień stwarza szerokie pole do popisu każdemu, kto choć trochę ceni perfumy. Pozwala zapachem podkreślać kolorowe, słoneczne dni oraz uprzyjemniać zimne, wietrzne oraz deszczowe.


Jednak dla wielu z nas prawdziwą próbą wytrzymałości jest dopiero zima. Kiedy klimat albo rozpieszcza nas puchową, bajkową pokrywą śnieżną albo dołuje niekończącą się, brudzącą buty i nogawki spodni pluchą; gdy różnica temperatur pomiędzy rozgrzanym wnętrzem domu a jego zimnym otoczeniem potrafi wynosić nieraz nawet ponad trzydzieści stopni Celsjusza - wówczas wiele osób cierpi. Szczęśliwie nie jestem jedną z nich, jednak rozumiem ich kłopot [choć bez przesady, więc proszę z łaski swojej nie rozpędzać się z hejtowaniem zimy, dobrze? ;> ]. I wiem, że czasem trudno przetrwać ów okres bez ożywczej, wysokoenergetycznej stymulacji, zapewnianej także dzięki perfumom. Zimą często nie mamy żadnych zahamowań i wytaczamy swoje najcięższe kolubryny. Kadzidło rozsnuwające się na cały pokój? Ależ owszem! Podduszająca wanilia czy ciężki od masywnej, nieco topornej zmysłowości kwiat pomarańczy? Bardzo proszę! Chmura ostrych, orientalnych aldehydów? Aromaty spoconego ludzkiego ciała, wszystkie kminy oraz cywety? Szalony pęd przypraw, porwanych przez gorący wiatr prosto ze wschodniego targu korzennego [na dokładkę wymieszanych z wonią kadzideł]? Zapachy cygar, skórzanych foteli, mahoniowych mebli oraz szlachetnych alkoholi, popijanych przy blasku spalanych w kominku szczap aromatycznego drewna? Jasne, że tak! Czekolada, rachatłukum, wata cukrowa czy inne słodkości w stężeniu przekraczającym cierpliwość każdego stomatologa? Choćby zaraz!
Zimą wolno więcej. To pora roku, która aż prosi, by rozświetlać ją perfumami ciężkimi, o bogatej projekcji oraz czasie trwania, mającymi za zadanie poprawiać nam nam humor.
I tak aż do przedwiośnia, kiedy coraz bardziej zmęczeni, raz po raz desperacko usiłujemy przywołać wiosnę pachnidłami lekkimi oraz radosnymi. Niekiedy nawet się udaje. :)
Cykl rozpoczyna się od nowa, po raz kolejny robimy porządki w naszej perfumowej szafie.

Przynajmniej w teorii. Wtedy, kiedy nie jesteście chadzającą własnymi ścieżkami, żądną nowych wrażeń, lekko szurniętą recenzentką perfum. :D
Bo jeżeli przypadkiem jesteście, nie widzę już dla Was ratunku.


Wtedy bowiem może się okazać, że normy nijak do Was nie przystają [bo przecie nie na odwrót, to oczywiste ;) ]; wówczas szybko możecie zrozumieć, że już od wielu lat, nie całkiem świadomie i bez złych intencji bojkotowaliście Lekki Imperatyw Letni oraz Ciężki Imperatyw Zimowy, bez cienia zażenowania nosząc Jungle od Kenzo czy Messe de Minuit Etro podczas upałów. Stąd był już tylko krok do zrozumienia, jak bardzo perfumy są od pogody niezależne i jak silnie tym, co myślimy o ich klimatycznym przeznaczeniu rządzą stereotypy.

Kiedy tylko zdołamy uwolnić swoją głowę od opisanych wyżej klisz na własnej skórze możemy odczuć, jak pięknie wonie drzewno-kadzidlane, przyprawowe czy orientalne rozwijają się podczas upałów. Przecież pierwotnie komponowano je dla takiej właśnie pogody! Jak cudownie aksamitne oraz cirrusowe są ambry wiosną i jak fenomenalną zabawę olfaktorycznym światłocieniem oferuje nam wystawiona na słoneczne ciepło łagodna, odmierzana po kilka kropel zmysłowa cielesność. Jaki chłód spływa na nas za pośrednictwem jesiennej lawendy latem oraz jak łatwo polubić przesuszone, przyjazne, skąpane w słońcu leśne runo staroświeckich paprociowców. Gdy okazuje się, że istnieje akord żywiczny doskonale pasujący do letnich upałów a jest nim galbanum. Natomiast kiedy znajdziemy w sobie dość odwagi, możemy nawet zdecydować się na przywdzianie typowo letnich, ortodoksyjnie cytrusowych wód kolońskich podczas największych chłodów. Pojawiające się wtedy surrealistyczne uczucie sprawi, że cytrusowe soczki zmienią się na naszej skórze w igiełki wonnego lodu, mieniące się najbardziej chłodnymi odcieniami oranżu albo żółci; podobnie zresztą zimą zachowują się pachnidła typowo morskie. Jeżeli tylko jesteście ciekawi, jak mogłaby pachnieć Królowa Śniegu albo złowrogi pierwowzór Marzanny, nie wahajcie się eksperymentować! Typowo letni zapaszek przy ujemnej temperaturze i trzaskającym mrozie nie pobędzie z Wami zbyt długo, za to jego towarzystwo może doszczętnie zburzyć resztki Waszych przekonań co do nierozerwalności więzi między wonią perfum a porami roku. Tak, jak zburzyło moje.

O czym koniecznie chciałam napisać jeszcze dziś, pierwszego dnia jesieni. Pory roku, do której w Polsce pasuje praktycznie wszystko.
Co za nuda! ;)

___
Dziś były Indochine marki Parfumerie Générale.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.encoregfa.com/perfume-bottles/item.php?id=413
2. http://www.encoregfa.com/perfume-bottles/item.php?id=412
3. http://www.encoregfa.com/perfume-bottles/item.php?id=415
4. http://www.encoregfa.com/perfume-bottles/item.php?id=414
5. http://www.etsy.com/listing/64233978/winter-kitty-natural-perfume-oil

18 komentarzy:

  1. Ty już wiesz, co lubię w upały. No ale ja też szurnięta perfumofilka, zatem zakładam, że moje upodobania nie wydają Ci się dziwne ;) Dziś tak pięknie świeciło słońce, temperatura dwadzieścia kilka stopni na plusie, a paczula Le Labo kwitła tak uroczo, tak milusio, że aż się kwilić z rokoszy chciało... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie; dawno ustaliłyśmy, że chorujemy na to samo. A jakiekolwiek leczenie nie jest nam do niczego potrzebne. :D Bo nie. ;>
      Ładnie było u Ciebie, u mnie dziś chmury wiszą tuż nad ziemią, deszcz występuje na przemian z mżawką. Ot, jesień. :)
      Patchouli Le Labo zrobiło mi kiedyś tak paskudny żart; nie tylko w ogóle nie jest podobne do dzieła opisywanego w jakiejkolwiek recenzji ale wręcz okazuje się tak dziwaczne i paskudne na raz, że w ogóle nie mam ochoty doń wracać.Nie i już. Zazdroszczę Ci, że Cię ta woda lubi. :)

      Usuń
  2. Jedyny plus melancholijnej jesieni jest właśnie taki, że nareszcie mogę pachnieć tak, jak lubię najbardziej, że nareszcie wracam do moich ukochanych ogoniastych, jaśminowo-ambrowo-piżmowych perfum:) Tak tęskniłam za nimi przez całe lato, że rozkoszuję się nimi znów na nowo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, jesień ie stawia niemal żadnych tam dla naszych pasji. :) Nie jest już zbyt gorąco ale jeszcze nie za zimno dla niektórych naszych ulubieńców (a raczej zdarzają się dni takie i akie, czasem bezpośrednio po sobie), więc można zaszaleć. :)
      Niech Twoi ulubieńcy dobrze się sprawują!

      Usuń
  3. Brawo! Furda pogoda! ja lubię kadzidła w upały. Inna kwestia, ze zimą też je lubię, ale zimą dla odmiany lubię też róże (egzorcyzmy nic nie dały).
    I Escri wyżej ma rację - Paczula Le Labo na lato jest najgenialniejsza na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano furda. :)
      Kadzidła w upały noszę niemal od początku; od czasu, gdy pachnidła kadzidlane naszam w ogóle. Więc ten problem wydaje się dla mnie mniej "odkrywczy" (o ile w ogóle) od możliwości noszenia cytrusów przy -20 st. C.
      Egzorcyzmy? A po cholerę?! Bez egzorcyzmów przynajmniej prowadzi się bogate życie wewnętrzne (bo wiele osób w Tobie gada na raz). :P Tak jak Ty z różą, jak zima lubię się ze słodkościami. Ludziejemy jednym słowem. ;) Każda na swój sposób.
      Uch, mnie ta maść na odparzenia noworodkowych pup jakoś nie kręci [kurczę, ależ mnie swego czasu zakłopotał taki własnie rozwój paczuli Le Labo!]. Ale wiem, ze może zachwycać. Dziegieć i nuty słodowe czasem jednak nieśmiało wyglądały zza drzwi pokoju do przewijania niemowląt. ;)

      Usuń
    2. O tak! Życie wewnętrzne to y niewątpliwie mamy bogate. I masz rację - pora to polubić.
      Czy ludziejemy? Może to tylko etap maskowania, po którym nasze dziwactwa uderzą z nową siłą? Przyznaję, nie przeraża mnie to.

      A Paczulą Le Labo się nie martw. Nie możemy wszyscy klękać na tym samym klęczniku. ;)

      Usuń
    3. Wolę myśleć, że do głosu dociera wtedy jakaś inna strona naszych osobowości. Przynajmniej ja nie odbieram chętki na "społecznie akceptowalne" perfumy jako maskarady.
      Choć powrót to dymów, drzazg, ziół, paczul, dziegciów etc. jest zawsze radosny. ;)

      Ano nie musimy. Idę wygnieść trochę klęcznik przed Shalimarem. ;)

      Usuń
  4. Ja jestem standardowo sezonowa :-), ale rzeczywiście cięższe zapachy sprawdzają się też latem. Zeszłe wakacje w Toskanii pachniały Bottegą. W Hiszpanii, Włoszech czy Francji, które, jak by nie było, mają nieco cieplejszy klimat niż Polska, popularniejsze są zapachy znacznie cięższe niż u nas. Coś w tym zatem musi być. Ale letnie świeżaki jakoś nie podchodzą mi zimą, więc dla mnie działa to na razie tylko w jedną stronę. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, że jesteś sezonowa. Znaczy, że twój układ odpornościowy pracuje prawidłowo. ;) Często to świry mają kłopot z przystosowaniem się do norm; a świrem perfumowym jestem na sto procent.
      Bottega w Toskanii? Musiały pięknie zgrywać się ze sobą. Super pomysł, Hazel! :)

      Natomiast co do krajów południa Europy, to hm... Z jednej strony mam szczerą chęć przyklasnąć Twoim słowom ale jednocześnie nie bardzo wiem, co dokładnie masz na myśli, pisząc o "ciężkości" [tu ujawniają się humanistyczne ciągoty świra perfumowego; ujednolićmy definicje "ciężkości", jakkolwiek absurdalnie to brzmi ;) ]. Bo z mojego doświadczenia wynika, że Hiszpanie czy Włosi cenią perfumy cytrusowo-kolońskie (choć oczywiście nie tylko), zaś u Francuzów ciężkie perfumy wiążą się z tradycjonalizmem, osiągnięciem pewnego etapu dorosłości. Tego, kiedy jesteśmy wystarczająco dorosłe (jako kobiety) aby używać perfum dla dorosłych kobiet: Trucizn Diora, Piątki czy Dziewiętnastki Chanel, starych Guerlainów... więc to na pewno sprawa kultury, nie natury (ale z drugiej strony: co dziś jest tylko naturą?).

      Usuń
  5. Hy hy , są jednak zapachy , których zimą nie założę , bo mi się zimno na samą myśl o nich robi , i takie których nie założę latem bo się uduszę (Nawalony Ruski :P) albo zwyczajnie w zimnie piękniej się rozwijają .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo Ty jakaś dziwna jesteś. ;P Choć oczywiście rozumiem; nic na silę.
      Choć to prawda, że latem Ruskiego jakoś niespecjalnie chciało się używać... :) Nawet w ilości jednej kropli. Wolałam drzewniaki czy przyprawy. Plus galbanum; latem galbanum jest dobre na wszystko. :D

      Usuń
    2. No nie da rady w 10-stopniowy mróz założyć sobie Eau Fraiche Les Creations de Monsieur Dior - leciuteńkiego cytrusowo-zielonego szypru , idealnie odświeżającego w upał , albo o zgrozo Acqua di Gio czy Un Matin d'Orage - zamarzłabym w dwie minuty :P

      Usuń
    3. No popatrz, a na mnie Acqua di Gio zimą układała się jak marzenie! [BTW, tylko pamięć o tym powstrzymuje mnie od zjechania wycofanej Wody]. Czyli do noszenia cytrusów zimą potrzebna jest jeszcze sympatia dla tej pory roku... Niby banalne ale jakoś o tym nie pomyślałam. :)

      Usuń
    4. Zimę lubię (pod warunkiem ,że jest mroźna , słoneczna i mocno śnieżna , a ja nie muszę dużo wychodzić z domu ;) ) , ale od cytrusowych zapachów robi mi się chłodno , więc jedno drugie wyklucza . W Acquie di Gio i tak cytrusów nie czuję w ogóle , za to jest wodna , chłodna i słodko-orzeźwiająca , jak kąpiel w jeziorze w upał , a morsowych upodobań zdecydowanie nie mam :P

      Usuń
    5. No właśnie bez wychodzenia z domu nie ma eksperymentu, więc.. no trudno. Tracisz olfaktoryczną przygodę, zyskujesz zdrowie i dobry humor. ;))
      U mnie było więcej cytrusów; gdybym czuła wodę, choćby nawet żywą, perfumy miałyby u mnie przechlapane na całej linii. Wodniaczki, o ile ich nie doprawić jakoś zmyślnie, niezmiernie mnie irytują.

      Usuń
  6. ja lubiłam noszenie "dryndusów" w upały - wydawało mi, się, że, jak kostka masła na rozgrzanym parapecie, wciąż się zmieniają, rozpuszczają, żyją. Za to w zimie dobrze mi było w zapachach "szklistych"- w tę jesień wróciłam do typowej sezonowości. ale nie mniej ważnym aspektem jest pora dnia - na odprowadzanie Gustawa do przedszkola nie włożę czegoś leniwego i miękkiego, tylko bardziej zapach, który będzie mnie lekko podkłuwał.
    Z kolei wieczór to pora na leniwce zapachowe - wieczór w domu.
    Jeszcze zapachy w mgle i w deszczu - jeśli je dobrze dobrać (ja używam ScentaCM) to robi się pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Bardzo dziękuję za świadectwo. :) Rozpuszczają się i żyją - to bardzo dobre określenia. Trafiające w samo sedno; podobnie, jak "szklistość", o ile rozumiem ją podobnie, jak Ty (chłód, błękit, zieleń, biel, duża przestrzeń oraz lekkość; jakby spacerować brzegiem morza zimą).
      Cóż pora dnia na pewno może mieć ogromne znaczenie, choć sama kompletnie bojkotuję i ten podział. No ale tłumaczę sobie, że to dla dobra bloga. ;) Więc dopuszczam myśl, że gdyby nie Pracownia, mogłabym przejmować się pobudzaniem z rana oraz przytulnością/zmysłowością wieczorami.
      Fakt, mgła i deszcz też mają swoje zapachowe pary. Scent wydaje się pasować jak ulał. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )