Zastanawialiście się czasem, skąd biorą się nazwy perfum? I jak silna jest ich magia?
Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem aby odgadnąć, czemu kompozycje zatytułowane Opium, Poison albo Black Afgano osiągnęły światowy sukces. Również tylko trochę wyobraźni wymaga zrozumienie, że w roku 1921 nadanie pierwszym perfumom od zdolnej projektantki o nowatorskiej wizji kobiecego stroju minimalistycznej nazwy No. 5 było krokiem prawdziwie rewolucyjnym. Z drugiej jednak strony Shalimar został Shalimarem a Mitsouko Mitsouko ot, tak sobie, bez zbytecznych zobowiązań. Żeby tytuł fajnie brzmiał. Dopiero parę ładnych lat po ich premierze guerlainowscy specjaliści od marketingu dokleili uznanym już dziełom sztuki perfumeryjnej patetyczne oraz ckliwe narracyjne zaplecza. Wszystko to jednak są historie powszechnie znane jak również łatwe do zrozumienia. Dlaczego jednak komuś przyszło do głowy nazwać miękkiego, ciepłego waniliowego puchatka po niemal wymarłej drapieżnej rybie a na dokładkę upchnąć jeszcze "niszową" skórę?
Dalibóg, nie mam pojęcia.
Przecież Cuir Beluga, jedno z trzech pierwszych pachnideł Guerlainowej butikowej kolekcji L’Art et la Matière, nie ma dosłownie nic wspólnego ani ze skórą, ani tym bardziej z bieługą! Zauważam w zasadzie tylko jedną zbieżność: o ile wspomniana ryba często kojarzy się z kulinarnymi zbytkami zamożnych Rosjan z epoki carów [wiecie, kawior z bieługi plus szampan... te sprawy :) ], Cuir Beluga od Guerlain tak samo okazała się dziełem luksusowym oraz oderwanym od codziennych trosk zwykłych śmiertelników. ;) Lecz pomimo korzeni sięgających daleko wstecz, omawiana kompozycja pozostaje produktem zdecydowanie współczesnym.
W otwarciu przyjemnie słodka (choć już od samego początku sucha, pyłkowa), złożona z akordów soczystej mandarynki oraz kilku innych cytrusów, wyniesiona ku górze na delikatnej, półprzejrzystej chmurze nowoczesnych aldehydów. Co razem dało efekt dosyć sympatyczny, jednak na mnie nie robiący żadnego większego wrażenia; możliwe, że dlatego z ulgą powitałam szybki spadek mocy aldehydów, zastąpionych przez ciepłą, waniliowo-paczulową słodycz, na która mogły osunąć się apetyczne cytrusy. Lecz i one szybko znikają, również dzięki pojawieniu się nowej nuty: tym razem chodzi o kocankę, której drażniąca ale i piękna suchość ciekawie łączy się z puchatą, apetyczną choć jednocześnie pudrowo-rozbieloną delikatnością, ratując CB przed banałem. :)
Im śmielej zaglądamy w bazę mieszaniny, tym więcej zauważamy waniliowej, trochę budyniowej słodyczy oraz żywiczno-złocistych ambrowych promyków. To w nie z kolei wtapia się trudna już do rozdzielenia masa paczulowo-kocankowa, od czasu do czasu ożywiana pojedynczymi frakcjami zielono-krystalicznych soków z heliotropowej łodygi. Jednak najważniejszą funkcję wciąż spełnia tu wanilia: trochę ciemnych ziarenek i dosłownie odrobinka słodko uwędzonego dymu, za to dużo cukru waniliowego pospołu z pianką na mleku, gotowanym z dodatkiem owej słodkiej przyprawy. A do tego suchość paczuli, ambry, kocanki (w przypadku tej ostatniej również trochę gryzących, poniekąd tytoniowych akcentów).
Luksus przez duże L. Szyk przez równie duże S. Oraz Nuda przez całkiem spore N. :] Cuir Beluga to sympatyczne, zacnie skonstruowane perfumy, w których nie można narzekać na nadmiar emocji. Nosi się je przyjemnie, z radością pozwalając otulić swoje ciało miłym w dotyku, gęsto tkanym szalem nienachalnej słodyczy ale brakuje mi w nich tego tajemniczego "czegoś", od którego moje serce zabiłoby żywiej. Chyba wydała się tajemnica: zbytek w ilościach ponadnormatywnych porządnie mnie męczy [choć oczywiście przez kilka dni w roku może być bardzo mile widzianym. ;) Jednak nie dłużej!]. Wciąż wolę swoją chatkę czarownicy. :)
Łukaszu, bardzo dziękuję za próbkę! :*
Rok produkcji i nos: 2005, Olivier Polge
Przeznaczenie: zapach typu uniseks o nienachalnej projekcji, otulający ludzkie ciało szczelną ale gęstą aurą. Po kilku godzinach bardzo bliskoskórny i rachityczny.
Na wszystkie okazje, o jakich zamarzycie. Od nudnego dnia pracy czy szkoły po bal karnawałowy. :)
Trwałość: od pięciu do blisko ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-waniliowa
Skład:
Nuta głowy: tangerynka, aldehydy
Nuta serca: paczuli, kocanka
Nuta bazy: wanilia, ambra, heliotrop, zamsz (?)
___
Dziś klasyczny Shalimar, woda perfumowana.
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.citmagazine.com/article/1184237/azerbaijan-new-venues-baku
A już myślałam, że będzie o flower Kenzo czy czymś takim. nadawianie dętych nazw, albo "magnetycznych" jest czasem śmieszne - np. gdyby Black Orchid nazwać Big Gold Melon a Guerilla 1 CdG - Old Socks...ale na snobiźmie i skojarzeniach się zarabia. Szkoda, że nie mam (chwilowo?) żadnego Guerlaina w kolekcji - starych nie chciałam, a z nowych tylko Eau 68 mi odpowiada.
OdpowiedzUsuńO Flower już kiedyś było. Dla mnie to niestety trauma; a kiedyś był taki piękny!
UsuńW kwestii nazw.. No właśnie nigdy nie byłam tak całkiem przekonana, że "róża pod inną nazwą etc". To znaczy, w tym konkretnym przypadku tekst jeszcze miał odzwierciedlenie w rzeczywistości ale później zaczęto go nadużywać. Skrajnym przykładem niech będą dywagacje na temat nazw produktów handlowych, np. właśnie perfum, bo w ich przypadku bzdura staje się szczególnie widoczna. Omawiany wyżej zapach, gdyby nazwać go, bo ja wiem?, Cozy Moments, Vanilla Dreams, Eau de Guerlain Vanille, La Traviata, Capuletti & Montague, J'Aime le Luxe, Snobish Snob, Eau de Fiat 126p Special Edition - nie robi to absolutnie żadnej różnicy, w najmniejszy sposób nie wpływa na percepcję zapachu. Nie w tym przypadku.
I choć przyznaję, że gdyby Black Afgano nie nazywało się tak, jak się nazywa pewnie wciąż bym je uwielbiała, jednak troszkę magii faktycznie by mu ujęto [ale być może zastąpiono by inną chwytliwą, działającą na wyobraźnię - nie przeczę]. Lecz w przypadku Shalimara czy Angela podobnej zależności nie stwierdzam. Jak również w 95% innych perfum. Mam wrażenie, że kiedy jako pasjonaci czujemy idące po plecach dreszcze na samo brzmienie nazwy pachnidła, to dzieje się tak tylko z powodu wspomnień, jakie wiążą się z danym zapachem - miłych albo niekoniecznie. :) Podobnie w przypadku nieznanych jeszcze perfum, ewentualna chcica ujawnia się u mnie przede wszystkim po rzucie oka na spis nut; a kolejna cudowna nowość nazywa się może, jak tylko chce. :D
Black Orchid jako melom? Początkowo aż się wzdrygnęłam na taką ewentualność ale teraz, kiedy się zastanawiam, to chyba zaczynam rozumieć, jaką grę nut możesz mieć na myśli. Pozostaje więc cieszyć się, że na mnie trufla to trufla, orchidea to orchidea a zielone soki drzewne spajają to razem w dziwaczną lecz nie nieprzyjemną całość. :) Niemniej współczuję. Za to Guerilli nie pamiętam, ni w ząb.
Eau 68 nie znam. A jak Ci leży L'Heure Bleue?
Bardzo dobrze mi leży. Tzn. zdecydowanie jest to dla mnie zapach do wąchania, a nie do noszenia, bo robi wrażenie bardzo, bardzo retro. Jednak L'Heure jest jedną z moich wielkich miłości, tak było, jest, i, mam nadzieję, będzie. To zapach - tajemnica. Coś wydartego przeszłości, jak pamiętnik z początku wieku - przeglądam pożółkłe strony na zakurzonym strychu, wyłączam telefon i przenoszę się w czasie na wiele godzin.
UsuńHyhy , taka nazwa bardziej pasowałaby do Womanity , w której niektórzy czują dużą ilość ryby , i która ma w sobie kawior :P
OdpowiedzUsuńWomanity? Tylko zastąpmy skórę z nazwy różą a wtedy zgoda. :) A rybie się nie dziwię, bo w końcu kawior to też ryby, niedoszłe. ;)
UsuńA czemuż różą , skoro jej tam nie ma ani śladu ? Co prawda ryby też nie czuję , tylko orzechy , ale na tę śledziówę sporo osob narzeka , natomiast nie słyszałam , coby ktoś w W. różę czuł ;)
UsuńO kurr #&#%$#*&@&! Ale wtopa! *rumieni się*
UsuńMasz oczywiście stuprocentową rację. Pojęcia nie mam, skąd mi ta róża przylazła do Womanity. Na pewno skompromitowała się moja pamięć, bo nosem dawno już tego nie wąchałam - niemniej wstyd pozostaje.
Kurczę....
A daj spokój , przecież nie sposób pamiętać wszystkiego ;)
UsuńNie powiem, bo się wstydzę :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej mów :)
OdpowiedzUsuńHej, a co to ma być? "Rozmowy w toku" na moim blogu i Parabelka Drzyzga w akcji? ;P
UsuńNic nie wyszło jak widzisz ;P
UsuńEch.. trudno. Najwyraźniej spłoszyła się ptaszyna. ;D
UsuńNie, nie spłoszyłam się, tylko niestety komentuję nieregularnie. Kobiece miejsce najbardziej intymne miałam na myśli. Właściwie cień tylko. Frapujący, a nie obrzydliwy.
UsuńPrzyjemność po mojej stronie.
OdpowiedzUsuńZa jakiś czas możemy znowu pomyśleć o wymianie
Naprawdę się cieszę, że mogłam poznać CB.
UsuńA wymiana to dobry pomysł, bo trzymam dla Ciebie dwa ciekawe, rzadko spotykane iryski; ale to za jakiś czas. :)