Wiecie to Wy, wiem to ja, wiedzą to wszyscy - pustynie wcale nie są łagodnymi skrawkami ziemi a życie w ich obrębie nie należy do szczególnie łatwych. Kiedy jednak zamykam oczy i widzę zieloną, zapewniającą błogosławiony cień oazę, gdy słyszę śpiew strumyka wiem jedno - że testowane perfumy po raz kolejny zabrały mnie w podróż bez konieczności opuszczania domu. Dziś na przykład odpoczywam na marokańskiej oazie. Gdzie towarzyszą mi Dhanal Oudh Nashwah marki Rasasi oraz Hayati z asortymentu Arabian Oud.
Nie jest to szczególnie skomplikowany sposób spędzania wolnego czasu, nie z pozoru. Jednak dziś właśnie pozory, pustynne miraże będą obchodzić mnie najbardziej, nie zaś jak najbardziej rzeczywiste obawy związane z zanikaniem oaz w wyniku zmian klimatycznych. Zamiast na realiach, skupię się na marzeniach.
Co oznacza, że niniejszy wpis rzetelnością analiz nie będzie powalał. :)
Pewnie dlatego, iż wrażeń towarzyszących testom nie było zbyt wiele - zaś te, które się ujawniły, co do jednego i bez wyjątku były pozytywne. :) Dhanal Oudh Nashwah wprowadza mnie w stan błogiego rozleniwienia, senności która dopada nas czasem, kiedy czujemy się idealnie bezpieczni, może też wyczerpani nadmiarem przyjemnych doznań - zupełnie, jak małe dzieci.
Trochę to dziwne, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że małe dzieci nie podbierają pszczołom miodu, nie doświadczają samotnych wędrówek po mniej lub bardziej egzotycznych krainach a już zwłaszcza - nie palą fajek ale cóż... ;) Myślę, że najbardziej liczy się błogość, której doświadczam dzięki swoistemu aromatowi Dhanal Oudh: suchemu, pikantnemu, wirującemu w nozdrzach niczym drobinki pieprzu, nie dającemu spokoju ani moim zmysłom, ani umysłowi. Nie bardzo wiem, kiedy; nie całkiem pojmuję, jak - ale wiem, że opisywany właśnie aromat wkradł się do mojego serca i zajął niewielki kawałek gdzieś w jego kącie. Czy to dzięki gorzkim przyprawom, zestawionym w jednolitą całość z zapachem tytoniu fajkowego jeszcze schowanego w pudełku a zrównoważonym naturalistyczną słodyczą świeżego miodu wraz z woskiem? Czy może raczej dzięki drzewnej bazie, ciemnej, lekko wytrawnej, skórzano-lizolowej (och, oud! :) ), gdzieś na rozgrzanych słońcem, kocankowych suszkach, wśród abstrakcyjnego, pozbawionego aromatów mięsnych dymu wędzarniczego? A może chodzi o krystaliczne, żywiczno-waniliowo-kaszmeranowe ciepło akordu ambrowego, prześwitujące przez wszystkie etapy rozwoju pachnidła? Nie mam pojęcia.
Wiem, że pokochałam te perfumy, tak po po prostu. zachwyciła mnie ich moc oraz trwałość, iście orientalne, oczarowała czystość przekazu, piękna w całym swoim skomplikowaniu [czystość skomplikowania, wiem... ;) Lecz przecież ambiwalencja w perfumach to dokładnie to, co kocham! :D ] ale nade wszystko chyba - uwiodła łagodnością, jakże niespodziewaną przy podobnych składnikach oraz ich natężeniu. Przy Dhanal Oudh Nashwah realizm wydaje się pojęciem zdecydowanie umownym.
Natomiast jeżeli chodzi o Hayati, to znajduję weń dużo większe pokłady energii. ;) O ile Dhanal Oudh Nashwah było snem, Hayati jest zachwytem nad urodą tego, co nas otacza. Życia, przyrody, ludzi, naszej rzeczywistości. Choć wciąż zażywam wypoczynku w cieniu saharyjskiej oazy, już nie śpię ale z narastającym zachwytem obserwuję kolory, wsłuchuję się w dźwięki, pełną piersią wdycham zapachy. I wszystkie one są piękne, nawet te najbardziej przyziemne [typu stare radio, katowane za pomocą jakiegoś arabskiego disco oraz cuuudowny aromat wielbłądów. ;] ].
Tiaa... Świetnie wiem, że zachwyt nad "innością" cechuje długa i bogata tradycja ludzkich podróży ku (choć trochę) odmiennym kulturom i towarzyszących im nieuchronnych uproszczeń, powierzchownych sądów oraz nieporozumień różnej skali, jednak trudno mi zignorować fakt, że w jakimś-tam stopniu przejęłam spojrzenie dziewiętnastowiecznych ojców i matek nowoczesnej turystyki, niemal cały świat poza Europą [ale przecież i w samym jej sercu; lub na obrzeżach] traktujących z pewną wyższością i/lub pobłażliwością. Staram się nie myśleć w ten sposób, jednak nie jest to łatwe. Dlatego spróbujcie choć trochę wczuć się w dziecięcy entuzjazm i razem ze mną doświadczyć euforii na widok kawałka bujnego życia wśród spalonego słońcem, skalisto-piaszczystego pustkowia. Ponieważ mój entuzjazm pachnie Hayati.
Pachnidłem, które nie może wyprzeć się dalekiego pokrewieństwa z mniej lub bardziej musującymi, słodkimi perfumami prosto z "męskiej ścianki" dużych perfumerii selektywnych, z Black XS Paco Rabanne albo z Rochas Man. Jak również z paroma niszowymi hitami, gdzie musiałabym wymienić większość słodkich agarowców [na co jednak nie mam większej ochoty] tudzież Black Saffron od Byredo. Jest jednak czymś więcej, niż oranżadkowym słodziakiem z animalno-drzewnym zapleczem. O sile Hayati stanowi równowaga składników.
Kiedy żywe, soczyste cytrusy już na samym wstępie wpadają w kadzielnicę pełną dymiących drzazg (m. in. sandałowca oraz drewna agarowego), wokół mnie życie wybucha z pełną siłą, niczym na pustyni po ulewnym deszczu. :) Wkrótce cytrusy znikają, pozostawiając po sobie jedynie suchą, paczulowo-oranżadkową słodycz, do tlących się i lekko dymiących drewienek dołączają kwiaty, z których najważniejszym jest róża. O mięsistych czerwonych płatkach, w miarę upływu czasu przemianowanych na różaną konfiturę. Lecz i w tym momencie od wpadnięcia w słodki banał [oraz banał różano-oudowy... ;) ] ratuje Hayati woń piżma; zdecydowanie zwierzęcego oraz mało "przytulaskowego" ale przecież na tyle delikatna, by nie przyćmić pozostałych akordów. Kiedy jeszcze później mieszanka cichnie, zmieniając się w matowe kryształki, słodycz oranżadki czy konfitury i goryczka nut drzewnych, jasność płynnej wanilino-ambry oraz piżmowo-oudowy cień zlewają się w jedno.
A ja chyba znowu odczuwam wzrastającą senność... ;)
Szkoda, że za chwilę trzeba będzie opuścić oazę i udać się w podróż powrotną do hotelu.
Rasasi, Dhanal Oudh Nashwah
Rok produkcji i nos: nieznane
Przeznaczenie: jak znam producenta, to pewnie zapach ów stworzono dla mężczyzn, w mojej opinii jednak jest ciepłym, pełnym uroku uniseksem (choć zbliżonym do męskiej strony skali, jeżeli już upierać się przy podobnych rozgraniczeniach). O typowo arabskiej mocy oraz emanacji, ewoluujący przez naprawdę długi czas. Mimo wszystko zalecałabym na dowolnie wybraną okazję, bylebyście umiejętnie dobrali dawkę.
Trwałość: od dziesięciu do blisko dwudziestu godzin (choć to drugie najprędzej pojawia się przy iście zwrotnikowych upałach)
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz orientalna)
Skład:
Nuta głowy: miód, gałka muszkatołowa, oud
Nuta serca: oud, kocanka, jałowiec kolczasty [to on odpowiada za skojarzenia z wędzarnią]
Nuta bazy: drewno cedrowe,ambra, skóra, oud
Arabian Oud, Hayati
Rok produkcji i nos: nieznane
Przeznaczenie: tu dla odmiany od początku wiadomo, że pachnidło rekomendowane jest kobietom, jednak pewnie nie zdziwicie się, kiedy napiszę, że to czystej krwi uniseks? ;) Szczególnie, kiedy wziąć pod uwagę skojarzenia z głównonurtowymi bestsellerami dla mężczyzn. :)
Od mocy początkowo olbrzymiej, ujawniającej się dzięki wyjątkowo długiemu sillage, który z czasem zmienia się w luźną acz szeroką aurę.
Na wszystkie okazje; szczególnie, jeżeli jesteście fanami podobnych klimatów (i o ile znacie umiar w perfumowaniu się). :)
Trwałość: w granicach pół doby
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, cytryna oraz inne akordy cytrusowe
Nuta serca: róża oraz inne kwiaty, piżmo z Tonkinu
Nuta bazy: szara ambra, paczuli, drewno sandałowe i inne nuty drzewne
___
Dziś Beloved Man od Amouage.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://ysvoice.tumblr.com/post/44775008014/oasis
2. http://topicstock.pantip.com/wahkor/topicstock/2010/08/X9550059/X9550059.html
witaj po wakacyjnej przerwie
OdpowiedzUsuńDzięki. Witaj i Ty, madziarski wędrowcze. :)
UsuńWakacje się udały? :)
OdpowiedzUsuńMiło Cię znowu czytać. No i te opisywane oudy, ach... Jeden z nich mnie bardzo, ale to bardzo zainteresował ;)
Ano udały, dziękuję za troskę. Choć teraz z powodu powyższej recenzji mam chęć pojechać jeszcze do Maroka. ;)
UsuńOudy są dobre na wszystko. :) A spodobał się, niech zgadnę.. Dhanal Nashwah?