piątek, 22 lutego 2013

Zapachy skończone

Potrzebuję czegoś, żeby mentalnie otrzepać się z brudu, jaki niesie ze sobą "pewna sprawa". Która zdążyła mnie już porządnie zmęczyć.
Chciałabym czegoś więcej, niż kolejnego interesującego zapachu do zrecenzowania.
Potrzebuję Piękna.

Dlatego postanowiłam odświeżyć swoją pamięć i przywołać pamięć pachnideł, które uważam za skończone arcydzieła, zapachy pod każdym względem idealne (lub do ideału tak zbliżone, jak to tylko możliwe). Niekoniecznie ładne, nie takie, które przypadłyby do gustu każdemu oraz każdej lecz takie, które zachwycają przede wszystkim moją skromną osobę.
Które w jakiś sposób mnie dopełniają, w których czułam i czuję się - po prostu sobą. :)

Między Anaïs Anaïs, Mitsouko, Shalimarem, Soir de Lune, Cinnabarem oraz White Linen a Victrixem, Fumidusem, Cardinalem, Oud Royal, Cuir de Russie,  czy Dark Aoud, między Messe de Minuit, Jubilation XXV, L'Ambre de Carthage, Sequoią, Vétiver Extraordinaire, Kyoto, Padparadschą a Wild Tobacco, Tobacco Vanille, Angelem, Ambre Russe, Dolcelisir, Rashą, Midnight Rain lub Chêne, między Serge Noire a Boxeuses znajduje się mnóstwo miejsca.
Nawet zbyt wiele, jak się obawiam.

Ponieważ okazuje się, że znajduję upodobanie w zbyt wielu perfumach.
To jednak nieszczęście: mieć szerokie spektrum zapachowe. ;)

Wiem jeszcze mniej, niż na początku.
___
Dziś kolejny uroczy aromat, Mukhallat Oudh Al Mubakhhar od Rasasi. No i bądź tu mądra! :)

4 komentarze:

  1. A powiedz, chciałabyś wiedzieć więcej, chciałabyś mieć wiedzę absolutną? Wyobrażasz sobie, że nie możesz zadawać pytań, że nie masz już w sobie tej iskry poszukiwacza? Wyobrażasz sobie, że już nie znajdziesz żadnych perfum, które Cie zachwycą i zawęża Ci się spektrum zapachowe do na oko trzech nut??? Duchy wszelakie, uchowajcie. Toż to raj utracony, piekło, gorzej: niebyt! To ja wolę, żebyś nie była mądra, wiedziała mniej i nadal sobie wąchała, testowała, szukała i poznawała kolejne zapachy idealne :)) I miała z tego nieziemską radochę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżu, nieeeee! ;)
      Przecież to byłby koszmar, to by mnie zabiło; jak zabiłoby każdego człowieka.
      Mam wrażenie, że gdybym raptem odkryła zanik zainteresowania zapachami, to chyba - chyba - pozbyłabym się całej kolekcji, próbek i odlewek, zostawiwszy sobie dwa-trzy ulubione flakony (bo czymś pachnieć czasem trzeba) i zaczęłabym poszukiwania nowej pasji. :) To o nią przecież chodzi; bez dreszczyku oczekiwania na set nieznanych próbek, zachwytów nad pięknymi kompozycjami i jęków zawodu nie ma zabawy.
      Na szczęście od tego w dalszym ciągu jestem daleka. Nadal nie mogę się doczekać, by poznać coś nowego; a to chyba dobry miernik naszego zaangażowania w perfumową pasję.
      Tak więc spoko; od mądrości dzielą mnie tysiące lat świetlnych. :) Czego i Tobie życzę. ;)

      Usuń
  2. Nie. Nie nieszczęście. Szczęście i bogactwo. Doznań. Przeżyć. Bogactwo zachwytów. Przecież to takie cudowne - podziwiać. Kilka zapachów nas łączy. Ala najważniejsze, ze łączy nas zdolność przeżywania zachwytu.

    Ja myślę, że sztuka ma to do siebie, że im więcej wiesz, tym więcej chcesz poznać. A mądrość... Mądrość w tym wszystkim polega na tym, by cieszyć się nie tylko tym, co za nami, ale też tym, co przed nami.

    Ściski Wiedźmo. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. Tekst o nieszczęściu nie bez przyczyny zakończyłam zmrużonym emotem. ;) Jak napisałam Escritorze wyżej, jeśli nadal cieszymy się, kiedy w drodze do na jest kolejny set próbek, kiedy zastanowienie, który flakon kupić [czasy niestety takie, że nie można już mieć wszystkiego, o czym się marzy; przynajmniej nie od razu], zajmuje znaczną część naszej świadomości, kiedy podczas kompletowania zestawu próbek dla kogoś innego mamy radochę na myśl o przyszłej radości tej osoby - wtedy jest dobrze. Istnieje dla nas nadzieja. :)

      To fakt; jeżeli dana dziedzina sztuki nas wciągnie, chcemy poznawać coraz więcej i więcej jej przykładów. Dzięki nim wiemy coraz więcej, umiemy inaczej spoglądać na tę dziedzinę, rozwijamy się. Jeśli jeszcze czerpiemy z tego niekłamaną przyjemność, to jesteśmy szczęściarzami. Bo to fajnie móc obserwować na własnym przykładzie (albo przykładzie kogoś z bliskich, w dowolnej dziedzinie) jak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przy czym zamiast żarłokami stajemy się smakoszami. :] No. Chyba daje się wyczuć, że jeszcze nie jadłam obiadu. ;)

      Odściskowywuję Cię. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )