piątek, 22 lutego 2013

Słowiańszczyzna widziana od zachodu


W naukach humanistycznych równie ważne jak to, co myślimy, co wiemy, jest zrozumienie, w jaki sposób i dlaczego snujemy takie a nie inne rozważania.
Dobrym przykładem może być skłonność do traktowania stereotypów jak luster, w których możemy się przeglądać. Przy czym niekoniecznie chodzi o to, co na nasz temat myślą inni lecz równie dobrze o wszystko, co my sądzimy o nich. Ponieważ dany stereotyp często, wbrew powszechnemu sądowi, nie mówi nam za wiele na temat grupy, której dotyczy, za to bardzo dużo o ludziach, którzy go stworzyli i wierzą weń.

Weźmy na przykład znane nam wszystkim (jak sądzę) dwie przeciwstawne transgraniczne - a do pewnego stopnia także transkulturowe - złośliwostki: niemieckie pogardliwe określenie "Polnische Wirtschaft", polski bałagan oraz rodzimą kpiarską interpretację powiedzonka "porządek musi być", "Ordnung muss sein".
Wbrew pozorom pierwsze bardzo dużo mówi nam o Niemcach, natomiast wyśmiewanie się z drugiego - o Polakach. Bo czyż naszym zachodnim sąsiadom nie chodzi o to, by ustrzec się chaosu, prowizorki, elementów anarchii, które szybko mogłyby zdezorganizować ich świat? I czy nam nie chodzi przede wszystkim, by odsunąć od siebie ryzyko opowiadania się z każdego swojego czynu, zrzeknięcia się prawa do spontaniczności albo gorących reakcji, konieczności zaprowadzenia technokratycznego rygoru,  istnego (nomen omen) pruskiego drylu? :) Więc mamy dwie, zdawałoby się, całkowicie sprzeczne postawy.
A przecież w obu chodzi o jedną i tę samą rzecz: lęk przed utratą kontroli nad otaczającą nas rzeczywistością.

Problem w tym, że wynikający z powojennych zaniedbań niedomiar w kształtowaniu w następnych pokoleniach wyobraźni antropologicznej spowodował, iż obecnie mało kto spogląda na podobne kwestie nawet nie z punktu widzenia adwersarza co zupełnie z boku, chwilowo wychodząc ze swojego ciała [a szerzej i bardziej dosłownie: ze swojego stanowiska, oddalając się od własnego kulturowego bagażu oraz utartych sposobów myślenia], by spojrzeć na problem pod zupełnie innym kątem; takim, z którego istnienia nawet nie zdawalibyśmy sobie sprawy bez namysłu dążąc do frontalnego ataku.
Bo przecież nieporozumienie to wciąż tylko nieporozumienie, nie konflikt.

Czemu o tym piszę?


Ponieważ nie tak dawno temu miałam okazję zakosztować jednego z olfaktorycznych wcieleń międzykulturowego nieporozumienia, spoglądania na Innego przez pryzmat stereotypów. Niby nic niezwykłego, wszak opisów zachodnich perfum, w zamierzeniu głoszących mniej lub bardziej wydumane wyobrażenia na temat szeroko pojmowanego Orientu było tu już na pęczki. Tym razem to jednak my jesteśmy tymi Innymi. :)
A że ryzyka interpretacji Innych podjęło się dwóch Niemców (może nie bezpośrednio, jednak praca została wykonana na ich zlecenie) uznałam, że małe wyjaśnienie będzie wskazane. ;)
Jacyż to Niemcy i jaki zapach?

Ano, panowie Sebastian Fischenich i Tobias Müksch, założyciele marki Humięcki & Graef; zaś aromatem, o którym chciałabym opowiedzieć, jest Skarb. Mieszanina mająca za zadanie kreację wizji zarówno płaczącego mężczyzny, jak i słowiańskiej duszy.
Tymczasem o ile płacz na łonie natury może byłabym skłonna w Skarbie odnaleźć [choć nie podejmę się ustalenia płci płaczącej osoby], to już charakteru Słowiańszczyzny nie widzę ani odrobiny. Nie wtedy, kiedy patrzę jako Polka pełną gębą i Słowianka więcej, niż mniej. ;)
Co do pewnego stopnia zmienia się, kiedy staram się wczuć w role zleceniodawców Dwóch Krzysztofów (perfumiarzy, którzy zmajstrowali omawiany aromat). A robię to zarówno z dystansem do eksperymentu, świadoma możliwych przekłamań, jakich mogłabym się nieświadomie dopuścić, jak i z sympatią wobec samego projektu.

Ponieważ już od pierwszej chwili czuję, jak bardzo Skarb związany jest z Naturą. Właśnie tą przez duże N., wywodzącą się z odwiecznego zwyczaju kojarzenia świata w opozycje binarne. I jest to Natura surowa, ostra, niemal do cna przeżarta przez żywioł wody ale przy tym kryjąca w sobie pewną delikatność, może nawet neurotyczność [bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy taki Słowianin się wścieknie a kiedy zechce zaprzyjaźnić ;] ]. Jednocześnie silna oraz podatna na zranienie.
Prowokująca do refleksji, uspokajająca choć oczywistym jest, iż nigdy nie będzie można jej zaufać bezgranicznie. O ile się jej całkowicie nie zrozumie; ale póki co bezpieczniej i spokojniej zachwycać się z oddali. ;)



W otwarciu Skarb okazuje się pachnidłem dosyć znajomym, głównie dzięki akordom wody, nadrzecznych szuwarów, butwiejącego drewna, mułu, odrobiny soli. Calone, "driftwood", spod spodu dobiegają jakieś kamienno-kumarynowe tony. Turquoise Durbano, Mr Hulot's Holiday CB IHP, Cool Water Men Davidoffa, Untitled No. 6, początek L'Eau Froide Lutensa; nic specjalnie wyszukanego. Właściwie nie dziwi mnie własny brak entuzjazmu dla uwertury pachnidła.
Dopiero po jakimś czasie szuwary znikają, zastąpione przez miękkie, złamane promienie słońca. Kompozycja ogrzewa się, choć nie traci niczego z przyrodzonej ostrości, w dalszym ciągu wbija w moje nozdrza szklane drobinki irysowego masła. Ale równocześnie pojawia się sól; najpierw odrobinka, symboliczna grudka halitu, krótkotrwała pamiątka z Wieliczki, która po kilku minutach zaczyna rozgrzewać się i rozpuszczać w wodno-roślinnych akordach. W tym miejscu zauważam, wspomnianą na wstępie, osobę płaczącą na łonie natury. Zapomniałam tylko dodać, że owa scena rozgrywa się gdzieś na przełomie listopada i grudnia. ;) Na szczęście nie jest to wszechogarniająca rozpacz ale spokojny, podszyty nostalgią tudzież wzruszeniem płacz. W którym rzeczywiście można by doszukać się czegoś stereotypowo słowiańskiego, jak dwóch pijanych w sztok a szlochających rzewnymi łzami rosyjskich zakapiorów; albo "długie nocne Polaków rozmowy", które rozwiązujący języki alkohol wyrwał z kostiumu "zachodniości" a pchnął w stronę szczerych refleksji oraz na powrót w tematykę Mickiewiczowego wiersza, z którego tekst ów pochodzi [no, prawie... :) ].

Dlatego też w finale Skarb staje się lekko słodki, odrobinę kremowy aby prędko zboczyć w stronę łagodnego duetu labdanum z kadzidłem. Labdanum to raczej symbol niż realnie istniejąca nuta; ot, po prostu spokojna, na dobrą sprawę niewinna zmysłowość. Natomiast kadzidło swoją łagodnością, miękkim sznytem przywodzi na myśl perfumy od Litwina Juozasa Statkevičiusa, znanego jako Joe Statkus. Dzięki nim nuty wodne miękną, irys spokojnie rozpływa się w wąskiej strużce kadzidła, zaś jego odejście uzmysławia mi, iż za kremową jasnością bazy stoi akord rumianku. Hmm, rumianek i olibanum - skąd my to znamy? ;) No tak, w końcu "ci Polacy to jedno w drugie ortodoksyjni katolicy". :] Tak czy inaczej, baza Skarbu mnie podoba się najbardziej. Nie przeszkadza mi nawet jej cichość, może nawet wycofanie, rodzaj "emigracji wewnętrznej". Jak dziwnej po samotnym płaczu na łonie natury oraz martyrologicznych wyliczankach podczas nocnej biesiady!
Nawet śmierć pachnidła jest spokojna acz niekoniecznie dyskretna; pełna dramatyzmu oraz gracji jednocześnie. Kiedy poszczególne akordy rozmywane są przez gorący (?) wiatr, rozpędzone ku czterem żywiołom z taką siłą, że szybko znikają nam z pola widzenia. Niczym w pradawnej Opowieści, której pierwotnego sensu nikt już nie rozumie, jakiejś ruskiej bylinie.

Dziwna to woda; jej duch zdaje się być oczywistym skutkiem niewłaściwego zrozumienia materii, jaką miał opisywać; rodzajem nieporozumienia kulturowego - a mimo to przekonuje. Udanie sugeruje akceptację, choć nie tyle przedstawionej wizji, co powodów, dzięki którym odbiegła od prawdy [a co to jest prawda?].
Czy to dlatego, że czuć w niej sympatię? Może nie nachalną, może zmąconą paroma nie zawsze pozytywnymi uczuciami, ale jednak cały czas gdzieś tam obecną? Łagodny, podszyty smutkiem uśmiech. A może chodzi o coś zupełnie innego? Coś, czego przy obecnym stanie wiedzy nie zauważam lub nie rozumiem?
Co takiego tkwi w Skarbie? Nie wiem.

I dlatego żałuję, że póki co nie dane mi było poznać Blasku, kolejnej kompozycji marki odwołującej się do polskich skojarzeń. Może ona pomogłaby cokolwiek wyjaśnić?
A może nie?

Rok produkcji i nos(y): 2009, Christophe Laudamiel oraz Christoph Hornetz (czyli Les Christophs, Krzysztofowie :) )

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, raczej bliski skórze (z pewnością tak jest w bazie, kiedy praktycznie wnika w uperfumowaną osobę).
Na wszelkie okazje.

Trwałość: w granicach sześciu-dziewięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-wodna (oraz drzewna)

Skład:

akordy wodne, lubczyk, rumianek, absynt, pszenica, irys, kadzidło frankońskie, mirra, piżmo
___
W tej chwili pachnę Bois d'Encens z prywatnej linii Armaniego.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje przedstawiają niemiecki kawałek Słowiańszczyzny, to znaczy Łużyce. :) Ich źródła to:
1. http://www.niederlausitz.de/das_lausitzer_seenland_vom_braunkohlerevier_zum_tourismusparadies.pl.302390.html
2. http://www.heise.de/foto/galerie/foto/Winter-in-der-Oberlausitz-efb2cb3943c81aa4f6d0be2af0943cdf
3. http://www.heise.de/foto/galerie/foto/Winter-in-der-Oberlausitz-II-8766d262c81ef823ddebd5542d1c7eb3

2 komentarze:

  1. Sól kusi, otoczka marketingowa zniechęca.
    Zawsze się zastanawiam kiedy powstaje tekst o tym co to zapach symbolizuje albo do czego się odwołuje-- kiedy stworzono tego płaczącego mężczyznę, przed samym pachnidłem (no jaki by tu olejki zmieszać?) czy kiedy ono już powstało (no jaki by tu kit wcisnąć?).

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie własnie otoczka marketingowa zainteresowała na tyle, że zaczęłam rozglądać się za próbką (już dawno temu). :) Nie tyle bajeczka o łzach [bo ta rzeczywiście śmiechu warta, skoro zapach równie dobrze mógłby kojarzyć się ze zgranym tematem morskiego brzegu], co słowiańskość. No ale ta akurat była zamierzona, skoro polskie słowo pojawia się już w nazwie. A z tego, co wiem, to z nimi w branży bywa prawdziwy kłopot, bo to je się zastrzega (w odróżnieniu od formuły, kampanii reklamowej etc.).
    Przykład rodziny Guerlain sugeruje, że najpierw powstaje zapach a opowieść do niego dołącza sporo później; patrz: Shalimar oraz Mitsouko. ;) Dziś chyba jest na odwrót, czyli "chcemy perfum dla młodego, ambitnego mężczyzny z wielkiego miasta, prowadzącego aktywny tryb życia hipstera i uwodziciela" na przykład.

    Perfumy warto poznać, uważam. Ale ja tak myślę o każdych perfumach... ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )