sobota, 16 lutego 2013

Białe Światy, cz. 3

"Dlaczego wszystkie kwiatowe perfumy od tego człowieka pachną tak samo?" - zapytała niedawno moja Mama, mając na myśli pachnidła podpisane nazwiskiem Thierryego Muglera a konkretnie rzekomy brak różnic między kompozycjami z wiodącym akordem jaśminu (wszyscy wiemy, o jakie głównie chodzi ;) ), kwiatu pomarańczy (jednej z letnich edycji podstawowego kwiatowca marki) a ostatnio, jak miałyśmy okazję się przekonać - nawet lilii. Lilii podbitej neroli, miękkiej, białej oraz przytulnej.
Jak również blisko spokrewnionej ze wszystkimi Alienami świata. ;]
Dis-Moi, Miroir z butikowej, Lustrzanej Kolekcji marki.


Powiedz mi, lusterko...

Choć nie całkiem mogę zgodzić się z moją Mamą rozumiem, co miała na myśli. Kwiaty w zapachach od Muglera są jasne, żywe oraz suche, przesycone miękkimi promieniami słońca, przewiane gorącym, podejrzanie słodkim wiatrem. Bardzo nowoczesne w duchu. Trudno łudzić się, iż w osobach muglerowskich kwiatowców otrzymujemy coś innego niż pojedyncze, laboratoryjnie wyselekcjonowane frakcje danej woni.

To nie Natura tak pachnie, nie drobny jaśmin czy kwiat pomarańczy prosto z wątłej gałązki, nie lilia osadzona na grubej zielonej łodydze; tu czuć wyrafinowanie Kultury, meandry czarów uprawianych przez wysoce zaawansowaną cywilizację; chemię. Ponowoczesną zabawę w ogólnie zrozumiałej konwencji.
Kiedy do takiego kontekstu przyłożyć ogólne ramy, w jakich osadzono całą kolekcję pachnideł, wyniosłe i egocentryczne zauroczenie macochy Królewny Śnieżki własnym pięknem, urodą przemijającą wraz z młodością, wówczas po raz kolejny okazuje się, że synestezja podsuwa mi wizję balu maskowego. Tym razem jednak musimy obejść się bez ciepłych, pysznych złoceń czy szkarłatów; na nie Dis-Moi, Miroir jest pachnidłem zbyt nowoczesnym, chcącym uchodzić za niemal ascetyczne choć to przecież glamour, jak się patrzy!
Lecz przecież czarno-biały glamour nie jest zjawiskiem szczególnie rzadkim.

Jeśli chodzi o rozwój kompozycji, to otwiera się ona nutą jasną, odbijającą promienie słońca, suchą acz w jakiś sposób soczystą. Po jakimś czasie ostatnia z wymienionych cech wybija się na pierwszy plan, podkręcając jakby hydrolatowe (piszę "jakby", ponieważ w chwili premiery Dis-Moi o tej technice pozyskiwania pachnących molekuł było cicho) pomarańczowe kwiecie, wyciskając zeń soki, zmieniając mieszaninę w zieloną, skrzypiącą od nadmiaru chlorofilu "wodę spod kwiatów". Zachowajcie jednak spokój! Żadnych oznak rozkładu roślin nikt tu nie uświadczy, to woda świeża, jeszcze zimna, wciąż pełna bąbelków powietrza. Tak pachnie kwiaciarnia o poranku w dniu dostawy nowego towaru. :)
Najważniejsza jest nuta kwiatu pomarańczy, lilia występuje w tle (choć wyczuć ją można bez trudu), lekko przypudrowana oraz ogrzewająca kompozycję. Która w miarę upływu czasu rezygnuje z dosłowności słońca i soczystości słodkiej zieleni, by zdać się na mięsisty acz rozrzedzony akord laktoniczny, obramowujący kwiaty ciepłą, dosyć jawnie syntetyczną nieoczywistą mleczną słodyczą. Pełny. Jasny oraz dyskretny. Zresztą  podobnie, jak same kwiaty, coraz bardziej stonowane i bliskie skórze, coraz miększe. W głębokim finale nieco skarmelizowane oraz na powrót gorąco-suche, zacienione, lekko industrialne, rodzące swobodne skojarzenia z zapachem rozgrzanego żelazka, znanym choćby z eksplorującego temat jaśminu Miroir des Envies tej samej marki oraz serii. Dziwny to zwrot akcji i raczej niespodziewany, nie w trio kwiatu pomarańczy, lilii oraz mleka. Który z akordów zań odpowiada? Nie wiem.
I niespecjalnie mnie to obchodzi. :D
Grunt, że Dis-Moi, Miroir okazało się przyjemnym, błogim doświadczeniem, niezobowiązującym flirtem z nowoczesnością oraz prostotą. Muglerowską prostotą, więc wiecie... Fani Elleny i Giacobetti w ciemno lepiej niech się nie napalają. ;)

Rok produkcji i nos: 2008, Fabrice Pellegrin

Przeznaczenie: zapach stworzony jako uniseks - i podejrzewam, ze na skórze mężczyzny byłby w stanie pokazać nawet skrajnie różne oblicze; niemniej jednak konwencjonalny odbiór każe widzieć w Dis-Moi zapach kobiecy.
O sillage raczej krótkim i mocy, która z Alienem, Angelem czy nawet Womanity równać się nie może; to kompozycja bardziej odeń dyskretna. W związku z tym pasuje nawet na zwykły dzień pracy lub nauki, choć charakterem nawiązuje do bardziej uroczystych zdarzeń. Choć to już dwustuprocentowo subiektywne odczucie. ;)

Trwałość: około siedmiu-dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowa

Skład:

kwiat pomarańczy, biała lilia, mleko

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://pinterest.com/pin/237776055298232439/
[I specjalnie jest tak duża, by mocniej zaakcentować galowo-sceniczno-ascetyczno-glamourowego ducha wody. ;) ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )