czwartek, 28 lutego 2013

Ekstrakt waniliowy

My preferujemy cukier waniliowy, Anglosasi - ekstrakt, ziarna z waniliowej laski przez kilka miesięcy moczone w wódce albo spirytusie.
Jednak ostatnio spotkałam na trasie olfaktorycznych odkryć waniliowe ziarenka oraz całe laski poddane nie ekstrakcji lecz maceracji; w aksamitnym acz całkiem zawiesistym oleju. Do tego stworzone z wanilii w naszym kraju raczej rzadko spotykanej, bo zachodnioindyjskiej [w odróżnieniu od wanilii madagaskarskiej zwanej burbońską oraz tańszej, meksykańskiej]. A że jeszcze jej ciężkie ale jasne, aksamitno-organtynowe sploty otaczał woal karmelowo-śmietankowej słodyczy ze smużką miękkiego, kwiatowego pyłku o woni zbliżonej do cukru pudru, poczułam się jak w raju.
Zapach idealny na ostatnie dni karnawałowego szaleństwa. :) Dziś - ku zgryzocie tych, którzy poważnie traktują wielkopostne postanowienia. ;]

Vanille West Indies marki Ligne St. Barth. Jarku, dziękuję! :*


Od razu zastrzegę, że dziś zamierzam zarzucić Was większą ilością ilustracji. Dlatego, że chciałabym, byście choć trochę poczuli to samo, co ja - a w przypadku Vanille West Indies o opis nie będzie łatwo.
Bowiem kompozycja to dosyć jednostajna, jednoznacznie apetyczna, jadalna, gęsta oraz niemal nieprzejrzysta. Niemal. :) Ponadto osobom, które trudno zaliczyć do fanów akordów gourmand, może wydać się dziełem przewidywalnym.
Mnie wprawia w dobry nastrój, choć przyznam, że najwygodniej w oparach omawianego pachnidła było mi wówczas, gdy na dworze zimno oraz śnieg. Obecna temperatura nie jest najlepszym dlań towarzystwem.
Także i z tego powodu postanowiłam posiłkować się fotografiami; aż do najbliższej śnieżnej zamieci nie całkiem mogę polegać na własnym nosie. :)


Tak więc dosłownie pierwsze sekundy pobytu pachnidła na skórze to wspomniany olej waniliowy albo naturalistyczne, dopiero co wygrzebane ze środka laski nasionka. Pozbawione słodyczy za to do cna waniliowe, skupiające w sobie najwięcej tego aromatu, jak to tylko możliwe. Ciemne, zbijające się w grupy a kiedy je rozgryźć - lekko skrzypiące pod zębami. Trochę tłuste w smaku.
Lecz to zajawka, wstęp do błogiej uczty.


Gdyż szybciutko pojawia się akord podstawowy: miękka, lejąca się, jasnozłocista słodycz. Karmel a raczej toffi, rozkoszne krówki ciągutki podrasowane okrągłą, tak kobiecą, że aż przegiętą miękkością orchidei, podobnej do nieprodukowanej już od dawna Nuit d'Orchidée marki Yves Rocher; z tą różnicą, że w Wanilii Zachodnioindyjskiej akcentu nie położono na kwiat, tylko na jego owoce. Które dzięki otoczeniu deserowymi słodyczami nabierają jednoznacznej ale pastelowej jasności.
Wszystko to aż chce się zjeść! :) Albo raczej: pożreć, pochłonąć, wessać w siebie w rekordowo szybkim tempie; nim ktokolwiek połapie się, jakimi pysznościami dysponujemy. ;)


Za to później mieszanka ciemnieje.
Stopniowo, acz nadal niezwykle słodka, zaczyna przybliżać się ku akcentom dymnym, trochę wędzarniczym [gdyby komukolwiek udało się uwędzić crème brûlée, być może deser tak właśnie by pachniał :) ]. Po głowie kołatają się skojarzenia z Vanille Noire YR czy Eau Duelle od Diptyque (wyjąwszy zielone wstawki w tej ostatniej). Coraz głębsze, coraz bardziej oczywiste.


Aż po kilkudziesięciu minutach od aplikacji docieramy do punktu krytycznego, kiedy to deserowo-kwietna słodycz oddala się gdzieś poza horyzont, wszelkie płyny odparowują a my otrzymujemy na powrót ciemne, suche, pomarszczone oraz grzesznie pachnące waniliowe pręciki. Zatrzymane dosłownie o krok od jawnej dymności, harmonijnie złączone z zakulisową słodyczą.
I nie ma wielkiego znaczenia fakt, że faza owa trwa dosłownie chwilę - a nawet, iż nie zawsze się ujawnia. Jest tak piękna, że spokojnie mogę czekać na nią jak na zorzę polarną.


A potem pachnidło zaczyna cichnąć. Stopniowo cofać się w stronę wanilii rozmoczonej w alkoholu (którego odrobinkę nawet daje się wyczuć), przypudrowanej bliżej nieokreślonym jasnym proszkiem, który może być wspomnianym na samym początku recenzji pachnącym cukrem pyłkiem orchidei.
Hegemonia głównego składnika zaczyna przechodzić do historii.


W ostatnim swym wcieleniu mieszanina znów jest jasna i do pewnego stopnia wiotka, dziecięco niedookreślona. Jednak nie uświadczymy weń już ani wędzonych deserów na bazie śmietanki i cukru ani tym bardziej zapowiedzi słodkiego dymu.
W głębokiej bazie Vanille West Indies to przede wszystkim jasny soczek, dopiero powoli odbierający moc zanurzonej weń przyprawie, w gruncie rzeczy nijaki i płaski. Gdzieś w tle nadal można wyczuć elementy słodkiego pudru, zbitego w chciwie pochłaniającą promienie słoneczne, twardą taflę.
Kompozycja staje się transparentna, co teoretycznie rozczarowałoby mnie, jednak nie w tym przypadku. Nie po takich rewelacjach. :) Ani po tylu godzinach.
Dzięki wszystkiemu, czego doświadczyłam, potrafię spojrzeć z wyrozumiałością na pachnidło które, niczym pilny uczeń, przez długi czas intensywnie pracowało ale teraz już nie może doczekać się dzwonka na przerwę. Przecież każdemu należy się chwila oddechu. :)


Vanille West Indies trudno byłoby nazwać arcydziełem sztuki perfumiarskiej; na to aromat jest zbyt chaotyczny, przesadnie skupiony na jednej tylko stronie waniliowego uniwersum (czyli powiązaniu ze słodkościami), inne traktując nieco po macoszemu a jednak - z jakiegoś powodu - nie mogąc zeń zrezygnować.
Czuć w nim pewną niekonsekwencję.

Lecz, z subiektywnego punktu widzenia, nie robi mi to najmniejszej różnicy. :) Jako osoba niekonsekwentna nie mogę od wszystkich i wszystkiego wymagać tego, co mnie samą zdaje się przerastać. :> Dlatego polubiłam Wanilię Zachodnioindyjską, właśnie za jej niezdecydowanie oraz bezpretensjonalny, cokolwiek złośliwy czar. I gdyby nie baza, pewnie zaczęłabym rozglądać się za flakonem. :)

Rok produkcji i nos: 2007, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach acz nie sądzę, by męskiej części ludzkości testy mogły wyrządzić jakąś szczególna krzywdę. ;)
O umiarkowanej mocy, ujawniającej się jako niezbyt ścisła aura, z czasem zbliżająca się do ludzkiej skóry. Na wszystkie okazje.

Trwałość: od siedmiu do przeszło dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-waniliowa

Skład:

orchidea, wanilia, karmel
___
Dziś Basile od Basile, tym razem w stężeniu wody toaletowej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.adventures-in-cooking.com/2012/10/diy-vanilla-extract.html
2. http://www.cupcakeproject.com/2008/03/why-you-should-buy-vanilla-bean-paste.html
3. http://alittlezaftig.com/?p=3829
4. http://sugarandsnapshots.com/make-your-own-vanilla-extract/#comment-300
5. http://pinterest.com/onleine/food-photography/
6. http://zoebakes.com/2012/01/03/homemade-vanilla-extract/
7. http://userealbutter.com/2010/04/29/vanilla-extract-recipe/

15 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie ponosiłabym wytrawną wanilię, taką jak opisywane przez Ciebie otwarcie Wanille West Indies. Od ilustracji można dostać ślinotoku- to trochę mylące bo wanilia zdecydowanie lepiej pachnie niż smakuje. Kto kiedyś próbował przeżuć waniliową laskę ten wie co mam na myśli,

      Paskudny błąd ortograficzny zmusił mnie do edycji komentarza.

      Usuń
    2. Tylko, że w tej akurat słodycz jest cały czas wyczuwalna. Piękna ciemność to tylko jedno z oblicz VWI.
      Co do relacji między smakiem a zapachem - pełna zgoda. :)

      Usuń
  2. My to preferujemy cukier wanilinowy. Waniliowy to rzedkość.
    Ja osobiście lubię wanilię w laskach - wytrawną, skórzastą. Możne wrzucić do gorącego mleka i doprawić miodem... Mrrr...

    Ale nie o tym miałam, tylko o tym, że opis zapachu bardzo kuszący. Lubię wanilię w perfumach, ale taką naturalną, nieprzesłodzoną właśnie. A o taką coraz trudniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, jak zwykle zapomniałam o tym, że w sklepach można dostać w zasadzie tylko cukier wanilinowy (albo waniliowy w jakiś skandalicznej cenie za maleńką ilość), bo od lat przygotowuję go sama; podobnie, jak ekstrakt, zresztą. :) I się zapędziłam.
      Fakt, że zapachu lasek wanilii, właśnie takich, jak piszesz, skórzasto-drewienkowo-słodkich (czy raczej waniliowych po prostu) to coś wspaniałego. Narobiłaś mi smaku na takie właśnie mleko... ;)


      Coraz trudniej, bo najlepiej sprzedaje się osłodzona. Taką najprościej zrozumieć, bo taką najczęściej spotykamy. Ostatecznie: kto szpikuje mięso laskami czy naciera rybę ziarenkami wanilii? A przecież można!
      To i nic dziwnego, że wanilia podana "na wytrawnie" nie zyskuje morza fanów.

      Usuń
  3. Oooo... perfumy Jarka :D Pisał mi o nich ostatnio. Widzę, że i Tobie przypadły do gustu :) Szkoda, że nie mam do nich teraz dostępu, zwłaszcza, że dzisiejszy dzień upłynął mi pod znakiem wanilii właśnie (pod postacią pysznych lodów Haagen-Dazs) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadły bo są naprawdę przyjemne. :)
      Gdybyś do tych lodów dodała jeszcze dosłowne perfumy, niechybnie sama zaczęłabyś zmieniać się w wanilię. ;P Więc na pewno lepiej, że nie miałaś ich pod ręką.

      Usuń
  4. Post i zdjęcia tak sugestywne,że aż wyczuwam wanilię przez ekran:)
    Olfaktoria koniecznie skosztuj Haagen-Dazs Macadamia nut Brittle(lody waniliowe z nugatem orzechów macadamia) oraz Strawberry Cheesecake (Lody o smaku sernika z polewą truskawkową.Rewelacja!:D
    a próbką perfum służę jakby co:)
    pozdr,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie się ciesze, taki był cel. ;)
      Sernik z truskawkami rzeczywiście jest pyszny, tego drugiego smaku jeszcze nie miałam okazji spróbować; ale skoro polecasz, to i ja sprawdzę. ;)

      Usuń
  5. Ojeżuuuuuu , zaśliniłam się po kolana , czyżby to był - sądząc z opisu - mój waniliowy ideał ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo będziesz miała okazję osobiście się przekonać. :]

      Usuń
  6. Wiedźmo kochana :***** to jest to...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie tym bardzo się cieszę. Cała przyjemność po mojej stronie. :*

      Usuń
  7. Nie cała , większość po mojej :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hyhyhyhy... Jak fajnie czasem tak się licytować. ;> :P

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )