czwartek, 14 lutego 2013

Białe Światy, cz. 2

Jakieś złe duchy powoli zabierają mi śnieg z podwórka. Nie znoszę ich za to! Tym bardziej, że przecież obiecałam Wam białokwiatowy cykl na cześć śniegu właśnie. ;)
Ale myślę, że mogłabym pociągnąć go dalej, najwyżej w skróconej formie. Zresztą okazja do kompilacji dwóch recenzji trafiła się znakomita. Mamy przecież Walentynki, czas idealny, by pisać o miłości - i o emocjach w ogóle.

Dlatego dziś postanowiłam zamieścić opisy pachnideł, w których odbiorze emocje mają dla mnie kluczowe znaczenie.


Co ciekawe, żadna z kompozycji nie wydaje się taką, która mogłaby obudzić we mnie przesadnie ciepłe uczucia; szczególnie pierwsza. Gdyby nie zbieg okoliczności, pewnie nigdy nie zaciekawiłaby mnie do tego stopnia, pewnikiem chłodną opinię na jej temat upchnęłabym w jednej z impresyjnych notek. Ale przydarzyło się coś dziwnego.
I Bouquet du Trianon marki Historiae [a właściwie Historiæ] pokazało zaskakujące oblicze.

Rzecz w tym, że ów zapach - jasny, pełen światła i pastelowych barw, z początku optymistycznie słoneczny, suchy, poprzetykany akordami cytrusów nieskalanych calone (rzecz coraz rzadsza we współczesnym perfumiarstwie), później delikatnie kwiatowy, pudrowy, pensjonarski - miałam okazję po raz pierwszy testować w dniu, kiedy błogość poranka musiała ustąpić silnemu zdenerwowaniu, które przyniosły mi popołudnie oraz wieczór. I dzięki temu miękkie, słodkie, cokolwiek przypudrowane kwiaty jaśminu wielkolistnego, ylang-ylang, frezji a przede wszystkim niewymienianej w spisach nut gardenii zmuszone zostały, by ustąpić miejsca tuberozie oraz akordom naturalnego pszczelego wosku.
Niby nic niezwykłego, wszak obie te nuty wymieniane są otwarcie, zatem mają pełne prawo ujawnić swoją obecność - jednak dlaczego siedzą cicho, gdy świat wokół mnie zdaje się być miejscem pełnym harmonii i radości, dlaczego Bouquet du Trianon w ogóle wydaje się wówczas tak cichy, że aż rachityczny, nudny? Czemu aromat trwa blisko przy skórze, otaczając sylwetkę co najwyżej wątłą, pełną białej, pudrowej słodyczy poświatą?
I dlaczego rzecz ulega całkowitej zmianie, kiedy zaczynam się niepokoić? Wówczas bowiem bukiet białych kwiatów staje się może nie zdominowany ale z na pewno pełen spolegliwości w stosunku do tuberozy i innych drażniących układ oddechowy, suchych, lekko żywicznych akcentów; może za wyjątkiem jaśminu, który ukazuje swoje mroczniejsze, indolowe oblicze (nareszcie pojęłam, w czym rzecz). Słodycz i lekkość, tak oczywiste, kiedy nic mnie nie martwi, trwają gdzieś pod spodem, pod zwojami ciężkich kwiatowych tkanin w tysiącu odcieni bieli, pokazują się tylko czasem, tu i ówdzie, by po chwili zniknąć pomiędzy głównymi bohaterami.
Jeszcze później ujawnia się drzewny, bardzo "czysty" postument, na którym ułożono całe opisane towarzystwo. I czy muszę wspominać, iż jego moc dociera ku moim nozdrzom dopiero, kiedy kompozycja rozwija się na wiedźmie targanej emocjami negatywnymi (tak czy inaczej)? ;)

Całość Bouquet du Trianon wiruje wówczas dookoła mnie jak szalona; tańczy, skacze i kuca, przepływa przez moje ciało falami, nie wiadomo jak i kiedy, niczym neutrina. Natomiast kiedy tylko się uspokajam, cały opisany czar znika. Znów mam miękkie, jasne, nudne kwiatuchy, z wiodącym akordem lekko kokosowej gardenii.
Tak było podczas pierwszego testu i podczas dwóch kolejnych, przeprowadzonych w następne dni. Także i dziś, w tej chwili, od skóry potraktowanej kroplą wody Historiae odbija się i opada, intensywnie pulsuje wiązka miodowej tuberozy z woskiem, groźnym jaśminem, skórą oraz galbanum [ponieważ tak naprawdę powinnam właśnie zajmować się pracą a nie blogowaniem ;) ]. Bouquet du Trianon to niezwykle czuły barometr moich nastrojów.
Szkoda jednak, że prawdziwie piękny okazuje się w chwilach, w których źle się czuję. Może dodaje mi wówczas odwagi lub udziela wsparcia, dzieli się swoją siłą (za co jestem mu wdzięczna) ale cóż poradzić? Nie chcę, by jakiekolwiek perfumy tak mi się kojarzyły. Zapachy powinny dawać nam radość. Przede wszystkim; choć często bywają przydatne jako tarcza i/lub maska. Lecz nie wtedy, kiedy pięknieją kosztem naszej psychicznej równowagi.


Na szczęście drugi z omawianych dziś aromatów budzi we mnie jednoznacznie pozytywne uczucia. I nie może być inaczej. W końcu los przeznaczył dlań kontekst jednoznacznie pozytywny.

Ponieważ pewnego razu, podczas którejś wizyty, z największego próbkowego pudła wygrzebała go moja Mała Siostrzyczka. Otrzymawszy zgodę na przetestowanie, czym prędzej potraktowała swoje ciało ciężkim olejkiem i - zakochała się. W takim wypadku nie powinno Was zdziwić, że tak naprawdę to Ona opróżniła większość mojego sampla. ;) Ale nie mam jej tego za złe. Przecież Arba Wardat od Rasasi naprawdę do niej pasuje! :)

Aromat siostrzanej miłości. Prosty, odrobinę surowy ale przecież ujmujący, pełen bezpretensjonalnego, ciepłego blasku. Daleki od patetyczności. Nieznoszący hucpy. Żywy.
Rozpoczynający się jaskrawym, elektryzującym akordem woskowanej bergamotki by po krótkiej chwili zboczyć w stronę bukietu białych kwiatów. Tak jednolitego, że niemożliwego do podzielenia na części pierwsze. Mogę się tylko domyślać, że gdzieś w tym wszystkim tkwi jaśmin, biała róża, odrobina dusznej liliowo-konwaliowej słodyczy, w dalszym ciągu tonowanej przez bergamotkę. Wyczuwam nawet odrobinkę kwiatu pomarańczy. A spomiędzy nich stopniowo wyłania się akord cieplejszy, upojny, cielesny.
To objawienie miękkiej, kremowej ambry z piżmem ostrym acz nie mydlanym. Zwierzęcym w sposób dosłowny, jednak bardziej stereotypowo kobiecy. Ciepły, budzący we mnie synestetyczne skojarzenie z frazą "biała łasica milczenia" wprost z jednego z erotyków Baczyńskiego (kto zgadnie, z którego? ;) ).
Właściwie trudno się spostrzec, kiedy bergamotka znika, kwiaty także oddalają się na jeden z dalszych planów, zaś główną rolę zaczynać grać piżmo, wspomagane przez ambrę (na mojej siostrze - głównie piżmo). Wiem jedynie, że transformacja wewnątrz Arba Wardat zachodzi przede wszystkim dzięki drewnu sandałowemu; ciepłemu, lejącemu się, podejrzanie labdanowemu choć przecież osuszonego mchem - jak często w interpretacji Rasasi. No i przecież liczy się ta piękna, cielesna słodycz, jaka rozściela się na skórze, oplatająca ją ciężkim woalem. Co w zasadzie nie powinno dziwić w kontekście olejkowych perfum arabskich; przecież te z natury są cięższe od alkoholowych i bardziej przyskórne. Za to trwalsze.
Odważne i pełne wdzięku; twarde oraz kruche jednocześnie.
Niełatwe w obejściu, ale zachwycające, kiedy tylko zadamy sobie trud, by je naprawdę zrozumieć.
Skomplikowane i proste w tych samych momentach.
Stałe w swej zmienności a w stałości zmienne.

Arba Wardat dla mojej Małej Siostrzyczki z czasem stały się tym, czym Rasha tej samej marki dla mnie. Ciężką, pełną niewysłowionej błogości chwilą obcowania z prawdziwym pięknem. :) Na domiar złego, aczkolwiek teorię doboru perfum do koloru włosów zarzuciłam już dawno, jakoś nie mogę opędzić się od niej w przypadku omawianego pachnidła. Dla mnie urokliwego acz bez rewelacji, natomiast wg Małej, posągowej błękitnookiej blondynki, skończenie wspaniałego (podczas, gdy Rasha jest dla niej "piękna ale przytłaczająca"). Charakterystyczne też, że w miarę upływu czasu obie kompozycje upodabniają się do siebie. Stawiają na naturalne, pozbawione zbędnych ozdobników uniwersalne piękno człowieka.
No i przypominają nas dwie. :D Z pozoru tak różne, jak to tylko możliwe, od wyglądu po charakter, ale w istocie bliskie sobie, wynikające z siebie, wyrosłe z jednego korzenia. Żeby zobaczyć w nich niemały wspólny mianownik, wystarczy tylko dobrze się wsłuchać. Oraz nie przejmować porażkami, na jakie może narazić wszystkich nieprzygotowanych pierwszy kontakt tak z Arba Wardat, jak i z Rashą. ;]


A Wam wszystkim życzę magicznych Walentynek!



Historiæ, Bouquet du Trianon

Rok produkcji i nos: 2102 (?), Bertrand Duchaufour

Przeznaczenie: zapach dla kobiet; i naprawdę trudno napisać mi więcej wobec tego wszystkiego, o czym wspomniałam powyżej. Czy ów przypadek dotyka tylko mnie, czy też może być częstszy? Nie wiem.
Po prostu nie wiem.

Trwałość: w granicach siedmiu-dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna


Skład:

Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, frezja, cytryna, mięta, liście czarnej porzeczki, galbanum
Nuta serca: ylang-ylang, wiciokrzew, jaśmin, tuberoza, róża, pszczeli wosk
Nuta bazy: wetyweria, drewno sandałowe, drewno cedrowe, paczuli, ambra, piżmo


Rasasi, Arba Wardat

Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach; bliski skórze ale wyraźny, tworzący mocną acz ścisłą aurę.
Na wszelkie okazje.

Trwałość: ponad piętnastogodzinna

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-piżmowa (i oczywiście orientalna :) )

Skład:

Nuta głowy: bergamotka
Nuta serca: jaśmin, róża, mech
Nuta bazy: drewno sandałowe, piżmo, ambra
___
Dziś Dis-Moi, Miroir od Muglera [właśnie, jak to w końcu jest: Thierryego czy Manfreda? :P ].

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.thecherryblossomgirl.com/les-fantomes-du-petit-trianon-coulisses-opera-de-versailles/19605/
2. http://pinterest.com/pin/181199584978133034/

4 komentarze:

  1. Wiedźmo tak ilekroć napada więcej śniegu to myślę o Tobie. I nawet dzięki twoim zachwytom i mnie zaczął trochę on cieszyć. Choć z natury jestem chuda i szybko marznę więc uciecha nie trwa długo :P. Myślę że warto by się spotkać na jakąś kawę z syropem waniliowym i cynamonem tylko jak jak ja znowu chora???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę, to zareklamowałam swoją miłość do śniegu. ;) Ale nie powiem, miło mi tak się kojarzyć. :*
      Co do zmarznięcia, to kilka lat temu opanowałam dziwaczny patent (nie mam zielonego pojęcia, dla czego to działa, w jednym przynajmniej przypadku): jeśli w mrozie poniżej -10, -15 st.C czekasz na spóźniający się tramwaj np. nie stój na betonie czy asfalcie ale szukaj kawałka ziemi. Zmrożonej ale nie dociera od niej aż taki ziąb.
      O tak, kawa to byłby barrrdzo dobry pomysł. :D

      Usuń
  2. Zaciekawiło mnie, że Bouquet du Trianon widzisz w bieli. Ja kojarzyłam ten zapach z pastelami, jasnym rozbielonym pomarańczem, transparentnym seledynem, subtelnym błękitem.
    Zgadzam się, to słodycz, lekkość i niewinność.
    Nie moje klimaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, zapomniałam Ci za niego podziękować! W takim razie pozwól teraz: dzię-ku-ję! :)
      W bieli objawia się wtedy, kiedy jestem zdenerwowana, wtedy to zupełnie inny zapach.
      Ty najpewniej musiałaś go testować w wyjątkowo dobrym humorze. ;) Wtedy pastele też się pojawiają (albo to, albo sugerujemy się Trianon ;P ). I rzeczywiście, takie wcielenie nudne jest jak flaki z olejem.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )