piątek, 9 stycznia 2015

Najbardziej snobistyczna komedia roku

Uciekła mi przepióreczka... pantera, z zoo. ;)
O tekście tej starej piosenki dla dzieci pomyślałam od razu po obejrzeniu filmu reklamowego marki Cartier a poświęconego biżuteryjnej linii Panthère. Produkcji skądinąd wybitnie idiotycznej, chociaż usiłującej ukryć wszelkie braki pod makijażem, czyli fascynującą urodą kolejnych kadrów.

Mnie jednak Bruno Aveillan, reżyser spotu, nie oszukał: Odyseja pantery jest absurdalna, próżna, pozbawiona pomysłu, od początku do końca wydmuszkowa, z kadru w kadr coraz jawniej obnosząca się z własną pustotą oraz całkowicie niezamierzonym komizmem kolejnych scenek. Dlaczego więc owemu dziełku poświęciłam trzy i pół minuty życia?
Ponieważ pasowało mi do innej panterki, choć też od Cartier. La Panthère we współczesnym wcieleniu, la Panthère z roku 2014 to coś naprawdę godnego starszej o dwa lata, nadzwyczajnie pociesznej reklamy. :]


Z ręką na sercu i bez przesadnej złośliwości: ostatnie wcielenie la Panthère to perfumy naprawdę ładne, miłe, miękkie oraz pełne wdzięku. Estetycznie bardzo wysmakowane, co pisząc mam na myśli - wyjątkowo - także efektowny, zapadający w pamięć flakon. Zalotnie puszczający oczko ku miłośnikom stylu retro, szczególnie tym rozkochanym w latach 30. XX wieku, pastelowo-jasny w złotej ramie a często prezentowany na ciemnym tle, co jeszcze wyraźniej podkreśla jego glamourowy sznyt, jednak od razu wiadomo, że trzymający się sztywno reguł wyznaczonych przez prawa XXI-wiecznego marketingu.
Identycznie mają się sprawy z ukrytym weń pachnidłem.

Nowa Pantera "sama w sobie" zachwyca jako złocisty, krystaliczno-miodowy nowoczesny szypr schowany wewnątrz bukietu jasnych kwiatów. Jest całkowicie odmienna od wersji podstawowej ale nie mam o to pretensji, ponieważ są to ponoć zupełnie nowe perfumy [na co wskazuje już choćby rodzajnik określony w nazwie. Przedtem istniała sobie "jakaś tam" Pantera ale tylko dostępna obecnie w sklepach jest "tą właściwą", "tą jedyną" - tak należałoby rozumieć jego użycie]. Problem w tym, że cały wymieniony jasny, magnetyczny charme młodej kobiety, idealnej użytkowniczki la Panthère, w zetknięciu z moją skórą kompletnie znika. Bierze w łeb, mówiąc dosadnymi słowy. ;)
I zamiast słodkawego, kuszącego szypru, jakiejś fascynującej odmiany popularnej na rynku grupy olfaktorycznej kwiatowo-owocowej na ciele wiedźmy pojawia się wykwit w postaci zużytego blottera z resztką jakiegoś zapachu (wszystko jedno jakiego, prawdę mówiąc; pewnie chodzi o któryś z największych bestsellerów ostatnich lat), rozmakającego w plamie wystygłej, bardzo, baaardzo słabej herbaty rooibos. Dookoła szybko pojawia się sporo białopiżmowego pudru, który w bazie co prawda po raz kolejny przeistacza się w miękki, lekko złocisty szypr, to mimo wszystko nie ma w sobie nawet jednej dziesiątej uroku Pantery obwąchiwanej z testowego papierka.

Miał być glamour, wyszło coś w stylu glamourowego kampu [który zresztą nie jest kampem, ponieważ najwyraźniej nie jest świadom własnej przeszarżowanej konwencji]. Z pomysłu na perfumy urodziło się coś zaledwie poprawnego, na poziomie średniego Avonu ale nie marki kojarzonej z luksusem oraz biżuterią dla elity. Do tego absurdalnie, niezamierzenie komicznego. Szkoda.

Gdybym potrzebowała kolejnego dowodu na to, że dominanta współczesnych mainstreamowych perfum kobiecych stanowczo nie jest dla mnie, właśnie go dostałam. :]


Rok produkcji i nos: 2014,  Mathilde Laurent

Przeznaczenie: pachnidło stworzone z myślą o kobietach, cechujące się niezbyt dużą projekcją a z czasem wręcz obsesyjnie bliskoskórne. Przynajmniej na moim ciele.
Na okazje, hmm... właściwie to wszystkie; w dzień parę psików wystarczy na dyskretną, niezauważalną dla otoczenia otoczkę zapachową, natomiast wieczorem warto byłoby potroić dawkę. :)

Trwałość: w granicach sześciu godzin, z czego dwie ostatnie to już tylko spokojne, stopniowe zamieranie

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa (oraz owocowa)

Skład:

Nuta głowy: octan styrallylu, czyli akordy truskawek, rabarbaru, suszonych owoców, moreli, jabłka
Nuta serca: gardenia
Nuta bazy: akordy mchu dębowego i skórzany, paczuli, syntetyczne piżma
___
Dziś noszę Intense Pepper od Montale.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi bezpośrednio z https://elisadefeydeau.wordpress.com/2014/03/13/cartier-la-panthre/

8 komentarzy:

  1. No więc..rzadko mi się zdarza nienawidzić jakichś perfum. Kocham, lubię lub są mi obojętne - zazwyczaj. Panthere Cartiera natomiast jako nieliczny wchodzi w kategorię nienawidzę, nie znoszę, Boże co za smród! Na mnie ten zapach wydziela woń mniej więcej brudnego, niemytego rok ciała. Po prostu koszmar. Dlatego też nie chcę nawet wiedzieć czym pachnie jego nowa wersja, mogłabym tego nie przeżyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to domyślam się, że musiało się dziać, dużo i ostro. Nie zazdroszczę.
      A jednak wspomnę, że bardzo lubię wersję podstawową bo dzieło całkiem w moim guście. :> Cudo!
      Chyba nadeszła pora, żeby wygrzebać skądś Twój adres i posłać Ci przegląd próbek wintydżowych zapachów. ;P

      Opisywana wyżej nowa wersja Pantera jednak zupełnie, absolutnie i totalnie NIE jest podobna do starszej siostry (a właściwie stryjecznej babki, bo tu wyraźnie widać i różnicę pokoleń, i odmienny garnitur genów; właściwie tylko nazwisko się zgadza ;) ).
      Spróbuj, jeżeli kiedyś się przemożesz, bo to zapach zdecydowanie bardziej w Twoim guście, niż w moim. :)

      Usuń
    2. Skuszę się w takim razie na testy przy najbliższej okazji. Co zaś się tyczy przeglądu próbek - jestem na TAK :D Hihihi :)

      Usuń
  2. A ja lubię. Nie najbardziej na świecie - ale lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście piszę o pierwszej wersji!

      Usuń
    2. Możemy zatem podać sobie ręce, bo też bardzo lubię starszą wersję tego zapachu. :)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam zapachu, ale po co wymieniać w składzie i gardenie i octan styralylu który jest popularnym syntetykiem emulującym gardenie właśnie, pachnie trochę jak rabarbar kwaśno i metalicznie, z nuta benzyny w tle, ale rozcieńczony i odpowiednio zmieszany z nutami owocowo-kwiatowymi daje piękne gardeniowe otwarcie np Amarige Givenchy :D Choć moim zdaniem trochę mu brakuje do prawdziwego absolutu gardenii, który jest gęsty i narkotycznie kwiatowy, czasami perfumiarze lubią dawać nuty kopru i selera do gardeniowych kompozycji, szczególnie Avonowe smrodki, które jeśli mają wymienioną gardenie w składzie, to jestem 99% pewny że dostane koper z selerem zamiast gardenii która nie pachnie niestety koprem i selerem drodzy perfumiarze z Avonu, tylko bardziej przypomina lilie i narcyzy :D

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )