czwartek, 15 stycznia 2015

Psychiczny i ekscentryczny, czyli...

...czyli co powstanie z połączenia słynnego i utalentowanego muzyka z paranormalnym mordercą amerykańskich nastolatków?
Perfumy współczesnej celebrytki.

Już! Możecie się śmiać. Ha, ha, ha. :]


Cóż, nie ukrywam, że perfumami Killer Queen poważniej zajęłam się tylko i wyłącznie dlatego, żeby móc zamieścić na blogu powyższą ilustrację. ;> Taka jest śliczna!

Jak wiecie, z zapachami celebryckimi nie bardzo jest mi po drodze, dlatego do pachnidła sygnowanego przez Katy Perry [jak w przypadku większości jej koleżanek i kolegów w celebryckim fachu, nazwisko coś mi mówiło ale za cholewę nie byłam w stanie powiedzieć, co. :> Musiałam tę panią najpierw wyguglać, stąd wiem że jest piosenkarką; ale co śpiewa, nie pytajcie] podchodziłam długo, chociaż wyjątkowo bez szczególnych oporów.
Tym razem czynnikiem wyjątkowo zachęcającym okazały się deklarowane nuty aromatu. Śliwka, którą uwielbiam w perfumach; owoce leśne; pralinki i paczuli, które zawsze dają nadzieję na pyszny czekoladowy gourmand; jaśmin i frangipani dla jeszcze większej słodyczy; niespotykana w perfumach ognistoczerwona celozja; kaszmeran. To wszystko brzmiało bardzo zachęcająco. A jak zachowywało się na mojej skórze?

Otóż nawet przyzwoicie. ;) Szybko okazało się, że to ja źle zinterpretowała obecność paczuli w słodkim otoczeniu, niesłusznie nastawiając się na coś w stylu ukwieconego Wish od Chopard (a więc dwudziestej wody po muglerowskim Angelu ;) ), tymczasem otrzymałam nic innego, jak kolejną iskrzącą się, landrynkową paczulową oranżadkę, musującą na skórze całkiem, jak peerelowski oranżadowy proszek na języku. Do tego gęsta, łagodnie seledynowa słodycz białych kwiatów, co nieco cukru z frangipani oraz jakiś głębszy cień na samym początku mieszaniny i właściwie jestem ukontentowana. :D
Jak na produkt z tego segmentu, Killer Queen prezentuje się zupełnie przyzwoicie. Nawet mdła, papierowa, pseudo-piżmowa, quasi-zmysłowa, niby-dziewczęca baza nie potrafiła mnie rozczarować. Ostatecznie to właśnie ona wydaje się logicznym zakończeniem pachnidła stworzonego aby zadowolić żądzę kasy ambicję dowolnie wybranego celebryty [ale też większość marek projektanckich a coraz częściej również teoretycznie niszowych]. :) Więc naprawdę nie ma na co narzekać.
Nie tym razem.


Rok produkcji i nos: 2013,  Laurent Le Guernec

Przeznaczenie: pachnidło stworzone z myślą o kobietach, choć jeżeli trafi na któregoś z męskich miłośników olfaktorycznej słodyczy tudzież paczulowych oranżadek, to świat z pewnością się nie zawali.
Po początkowym etapie gęstej, chociaż niezbyt rozległej aury KQ znacznie słabnie, zaczyna dosłownie wpadać w pory skóry uperfumowanej osoby. ;) Co jednak jest zupełnie naturalnym przebiegiem pachnidła celebryckiego, zatem trudno podobną właściwość traktować jako szczególne odstępstwo od tradycji perfumiarskich.
Dorosłym fanom podobnych klimatów ale i słabej mocy przyda się na wszelkie okazje, nastolatkom (tym stereotypowym) powinny przypaść do gustu w zestawieniu z porą bardziej wieczorowo-imprezową. :)

Trwałość: standardowa dla tego segmentu branży, ponieważ cztery- pięciogodzinna.

Grupa olfaktoryczna: gourmand-kwiatowa (oraz owocowa)

Skład:
[właściwie w tekście recenzji wymieniłam już prawie cały ale niech tam, porządek musi być! ;) ]

Nuta głowy: owoce leśne, śliwka, bergamotka
Nuta serca: frangipani, jaśmin wielkolistny, celozja kłosowa
Nuta bazy: praliny, kaszmeran, paczuli
___
Dziś noszę Thirty Three od Ex Idolo.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://strudmac.blogspot.com/2011/01/freddies-never-die.html [Autor: Cam Strudwick]

4 komentarze:

  1. Tak z ciekawości pytam co nazywasz paczulową oranżadką? Zaciekawiło mnie to stwierdzenie które kilka razy pojawiało się na twoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paczuli na bardzo, bardzo słodko, bardzo mainstreamowo i kobieco (przynajmniej wg marketingowców). Musujące jak PRL-owska oranżadka w proszku (albo współcześnie takie landrynki z oranżadowym nadzieniem), wysypywana bezpośrednio na język, gdzie strzelała - zresztą podobnie, do wnętrza wspomnianych landrynek.
      Od Flowerbomb przez la Vie est Belle, najnowszą formulację Miss Dior, So Elixir od YveS Rocher oraz milion zapaszków celebryckich.
      Chwilowo najbardziej aktualny bryk na temat: "jak stworzyć perfumowy bestseller dla kobiet?"

      Usuń
  2. Nie znać Katy Perry, no wiesz? Choć mówię z perspektywy mamy dojrzewającej córy, dla której owa piosenkarka jest ósmym cudem świata - wiesz, gdy z pokoju obok kilka razy dziennie dobiegają do mnie te same utwory, tej samej piosenkarki, w końcu muszę temu ulec i bezwiednie sobie podśpiewuję :) Co innego tyczy się perfum - lubię słodkości, ale Killer Queen jest po prostu obleśne. P.S. świetny rysunek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc sama przyznajesz, że nie jesteś reprezentatywnym przykładem znawczyni muzycznych osiągnięć pani Perry. ;) Choć zgoda, że z przyczyn od siebie niezależnych jesteś z nimi bardzo na bieżąco. ^^
      U mnie natomiast z radia rozbrzmiewa właśnie fragment "Córki źle strzeżonej", więc sama widzisz... ;P
      Czy obleśne? Na mojej skórze na szczęście aż tak źle nie jest ale tu znów biorę poprawkę na nietypową moc i dosadność KQ na tle innych zapaszków celebryckich, faktycznie może wydawać się dosadna. Choć, jak podkreślam, na własnej skórze niczego podobnego nie doświadczyłam; tym niemniej mogę sobie wyobrazić. :)
      A rysunek faktycznie przecudowny. Na moim dysku czekał na wykorzystanie chyba ponad pół roku. ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )