poniedziałek, 5 stycznia 2015

Najsłynniejszy inicjał swiata


Kiedy usłyszycie takie hasło, o czym pomyślicie w pierwszej - lub jednej z pierwszych - kolejności? Szczególnie, kiedy temat zostanie uściślony do hasła: "średniowieczny manuskrypt"?
Idę o zakład, że na jakieś dziewięćdziesiąt procent przed oczyma Waszej wyobraźni rozgości się TEN OTO symbol. :) Nic dziwnego. Przecież miał ponad 1200 lat aby wraz z zawierającą go księgą wrosnąć na stałe w cywilizację zachodnią, ze szczególnym uwzględnieniem pewnego wyspiarskiego państwa...  ;)

Dlatego pozwólcie, że dziś zabiorę w Was podróż pełną charakterystycznej szmaragdowej zieleni, fascynujących zawiłości sztuki, historii oraz... matematyki, bez której prawideł nie moglibyśmy odkryć zapierającej dech w piersiach doskonałości przyrody [oraz ludzkiej kultury, usiłującej odwzorowywać oraz twórczo naśladować jej niedoścignioność :) ].
Wszystko za sprawą pewnego cudownego filmu animowanego.


Poznajcie Brendana. Ma dwanaście lat i jest zakonnikiem w jednym z chrześcijańskich klasztorów Irlandii.
Nie dziwcie się tak - w jego czasach, czyli w ósmym wieku naszej ery, tak wczesne rozpoczynanie kariery zawodowej (jakiejkolwiek) było czymś zupełnie normalnym. :)
Brendan swoją już wymyślił. Niczego nie pragnie bardziej, niż zostać iluminatorem rękopiśmiennych ksiąg, przelewającym na papier swoje uczucia oraz dzieła wyobraźni. Cóż jednak z tego, skoro winien jest posłuszeństwo opatowi swojego klasztoru, dla którego nie ma ważniejszych obowiązków, niż budowa potężnego muru, chroniącego podległych mu mnichów, okolicznych mieszkańców oraz kościelne zabudowania przed najazdami brutalnych, żądnych złota wikingów? W takiej sytuacji na nic zdają się prośby chłopca oraz reszty skryptorów; wszyscy  bez wyjątku mieszkańcy klasztoru od świtu do nocy mają przede wszystkim budować mur. Czy sytuacja ulegnie zmianie, gdy do opactwa zawita sympatyczny uchodźca z wyspy Iona, słynny iluminator, brat Aidan, pracujący nad pewnym niezwykłym dziełem?

Poznajcie również Aisling, tajemniczą mieszkankę pradawnego lasu otaczającego opactwo w Kells. Kiedy w pewnej dramatycznej sytuacji ratuje skórę Brendana, od razu orientujemy się, że nie jest zwyczajnym człowiekiem. Właściwie to nie jest człowiekiem wcale - jako mała leśna wróżka [o imieniu znaczącym tyle, co "sen" albo "wizja"] ma za zadanie strzec bezpieczeństwa swojego domu.
Cóż, obawiam się, że nic innego jej nie zostało, odkąd krwiożerczy bóg Crom Cruach, skądinąd jedna z najmniej sympatycznych postaci irlandzkiej mitologii, pożarł całą jej rodzinę, osierocając małą boginkę. Początkowo nieufna wobec naszego bohatera, szybko się z nim zaprzyjaźnia udowadniając, że w świecie dzieci nie ma ostrych podziałów na dobrych i porządnych nas oraz złych, bo niezrozumiałych onych.
[Uwielbiam ten motyw filmu, ponieważ pokazuje, iż chrześcijaństwo udało się zaszczepić w świat irlandzkiego folkloru w sposób niemal całkowicie bezkrwawy; do tego stopnia skuteczny, że wkrótce jacykolwiek misjonarze nie byli potrzebni. ;] Krzewieniem nauk nowej religii rychło i z entuzjazmem zajęli się sami Irlandczycy, tworzący skądinąd ciekawą wariację na temat chrześcijaństwa wpisanego w mentalność oraz kulturę ówczesnej Irlandii, zwaną kościołem iroszkockim. Co ciekawe, jego ostatnią ostoją była właśnie wyspa Iona, z której - zgodnie z treścią bajki - do klasztoru w Kells przybył pewien słynny mnich-iluminator. ;) ]

Obydwoje jednoczą siły, aby nawet wbrew woli surowego opata zrealizować wielkie marzenie Brendana (a przy okazji jego mentora) i stworzyć "księgę, której blask rozświetla mrok". Ewangeliarz kreślony z całym kunsztem oraz miłością a przeznaczony nie dla kamiennych murów klasztorów czy zimnych komnat zamków, lecz dla ludu, pod strzechy.
Nie wiedzą jednak, że wikingowie są coraz bliżej ich małego, idyllicznego świata - i bynajmniej nie przybywają na mały handelek. ;)

O tym wszystkim opowiada wyjątkowa irlandzko-belgijsko-francuska animacja z roku 2009 pod tytułem Sekret Księgi z Kells. Przypomniałam sobie o niej, kiedy tylko po raz pierwszy zetknęłam się z perfumami o nazwie Irish Leather, stworzonymi niedawno pod egidą marki Memo.


Niezbyt oryginalne skojarzenie, muszę przyznać. :) Jednak szczęśliwie tylko ono zostało naznaczone oczywistością, ponieważ zarówno przywołany film, jak i perfumy trzymają się daleko od jakiegokolwiek banału. Choć obydwa dzieła przebiegają w dosyć łatwy do przewidzenia sposób tym, co je wyróżnia spośród dziesiątek podobnych utworów, są niuanse.

W przypadku Irish Leather dotyczy to wzajemnych zależności poszczególnych akordów kompozycji, tego jak przenikają się i uzupełniają. Jak ze składników zazwyczaj kanciastych i zadziornych są w stanie stworzyć całość miękką, efektowną, niemal kruchą, nie tracąc przy tym niczego z przyrodzonego sobie charakteru.
W jak wdzięczny oraz szykowny sposób potrafią wokół uperfumowanej osoby zbudować nastrój Przygody oraz Tajemnicy. :D Z jaką łatwością się to dzieje!


Niech jednak nie zwiodą Was pozory: aby stworzyć podobną całość, zbudować wrażenie swobody w sposób równie wiarygodny, potrzeba ogromu pracy. Nie wystarczy - wzorem niektórych marek arabskich lub niezależnych [przy całej mojej dla nich sympatii] - wrzucić przypadkowe składniki do kotła, zamieszać i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Nie, w przypadku Irlandzkiej Skóry wyraźnie czuć namysł nad doborem ingrediencji oraz ich rozkładem. Mam wrażenie, że pracująca nad dziełem perfumiarka niczego nie zostawiła przypadkowi.
Dlatego, kiedy z pasją rzucam się głową w dół w niezmierzoną głębię pachnidła, gdy rozdzielam rękoma kolejne partie połyskliwego, gęstego mroku wiem, że konsekwentnie realizuję napisany dla mnie scenariusz. I wcale nie mam nic przeciwko. ;) Na taką kompozycję nie sposób się boczyć. :)


Perfumy rozpoczynają się łapczywym wdechem zimnego, prędkiego wiatru, jeszcze przed chwilą smagającego surowy, północny krajobraz: porosty z ciemnych, bazaltowych skał, gorzkie zioła, skąpane w żywicy gałązki niskich, iglastych krzewinek oraz żółknącą już gdzieniegdzie wysoką trawę. Zieleń, żyjąca na styku lądu i wody, znakomicie przystosowana do surowych warunków oraz niewielkiej ilości słońca.

Po chwili jednak mieszanka zaczyna rozgrzewać się i topić, rozlewać po gładkiej powierzchni ludzkiej skóry.
Myli się jednak osoba, która sądzi, że jest to zapowiedź uspokojenia lub osunięcia woni w okołołóżkowe, zmysłowo-zwierzęce rejestry olfaktoryczne. Nic bardziej błędnego; tu po surowości nie następuje błogie ukojenie.
Najpierw musimy przetrwać wojnę.


Agresję, pożogę, gwałt, mord, nienawiść i strach.
Naprawdę trzeba cieszyć się z faktu, że w Irish Leather przedstawiono je w sposób bardziej umowny, jakby z bezpiecznej perspektywy czasu, warunków nieomal komfortowych. Z żadną z wymienionych emocji nie obcujemy dosłownie, wszystkie bowiem podano nam w formie artystycznie przetworzonej, wszelką brutalność konsekwentnie zastępowaną symbolem. To duża ulga nie tylko dla potencjalnie zszarganych nerwów widzów młodszych bądź wrażliwszych ale też dla nosów miłośników perfum, testujących akurat omawiane pachnidło. ;)

Dzięki zmyślności perfumiarki na skraju bazy doświadczamy nie łatwych albo wręcz banalnych nut teoretycznie cielesnych zapadniętych głęboko w opary kadzideł, lecz mroźną agresywność irysowego masła i nowoczesnych aldehydów, zestawionych w coś przypominającego ostre, abstrakcyjne, chwilami nawet groźne igiełki szronu na makrofotografii. Te dwa akordy zjednoczono z gorącymi, pylistymi oraz żarzącymi się akordami palonych jagód jagód jałowca oraz osmalonych, tłustych od sadzy kłód drewna.
Kontrast pomiędzy obydwoma obrazami dosłownie poraża, rzuca na kolana - a na poziomie czysto analitycznym pozwala podziwiać artystyczną finezję i wysoki stopień abstrakcji, odsłaniającej jednak prawdziwe, szczere, najgłębsze emocje.

A kiedy dopalą się zgliszcza i zmyta zostanie krew, mieszanina wykonuje kolejną woltę.


Oto wracamy znów do świata spokojnego oraz pięknego, lecz już nie beztroskiego; wciąż pełnego barw i pogody ale wyraźnie naznaczonego cierpieniem, mądrzejszego. Bardziej świadomego. Dojrzalszego.

Możliwe, że to dlatego w podstawie Irlandzkiej Skóry odnajdujemy wreszcie składnik tytułowy, otoczony przepastnymi nutami drzewno-przyprawowymi - acz konsekwentnie utrzymanymi w północnym stylu, opartymi o jałowcowe jagody lub żywicę bliżej niezidentyfikowanych drzew iglastych - ciepłymi oraz spokojnymi, bezpiecznymi w otulinie gładkiej, subtelnej, nieśmiałej słodyczy.
Głęboka baza aromatu okazuje się jednocześnie przestrzenna oraz przytulna, ciepła i zadziorna dzięki skórze czy "chłodnemu żarowi" jałowca z żywicą, oparta o płaski świat przysypany bladozielonym, jesiennym proszkiem z roztartych dokładnie suszonych północnych ziół. Tuż obok czai się jednak wspomniana słodycz, bezpieczna i nieprzesadnie ciepła a także... sól, pochodząca z pewnością z morskich brzegów, korespondująca jednocześnie z ciemną skórą czy jałowcem oraz z ambrą, ewidentnie syntetyczną i spokrewnioną z nutami słodkimi - ale jakimś cudem morską, chropowatą, matową.
Po prostu fantastyczną. :D


Uważam, że zbrodnią byłoby postrzeganie Irish Leather jedynie w dwóch wymiarach, usilne wtłaczanie kompozycji w olfaktoryczne ramy paprociowca, skórzaka, niebanalnego świeżaka lub czegoś w rodzaju męskiego szypru (?). Oczywiście, można byłoby pokusić się o podobną specyfikację, tylko po co?

Dlaczego mamy zamykać się w wymyślonych ramach? Co nam z tego przyjdzie?
Widział ktoś kiedyś dwuwymiarowy klejnot? Diament, który miałby tylko dwie ściany? Kryształ kwarcu przeżarty erozją tudzież inną próchnicą? :> Dla mnie Irish Leather jest podobnym drogocennym kamieniem, dymnym kwarcem przez troskliwego jubilera potraktowanym szlifem brylantowym. O dziesiątkach faset odbijających, załamujących oraz pochłaniających światło; w lustrze niewielkiego kamyczka tworzących najprawdziwszą magię. :)
Przygodą, której zupełnie się nie spodziewamy ale która może kompletnie odmienić nasze życie.

"Dziwna rzecz: o tym, co najlepsze, i o dniach najmilej spędzonych niewiele się ma do opowiadania, a słuchanie o tym nie tak bawi słuchacza; za to o rzeczach przykrych, niepokojących czy wręcz groźnych można opowiadać wspaniałe historie i starczy tematu na długo", jak przed laty mądrze stwierdził narrator zupełnie innej opowieści. ;)


Rok produkcji i nos: 2013, Aliénor Massenet

Przeznaczenie: zapach typu uniseks o znakomitej nośności, tworzący wokół uperfumowanej osoby gęstą oraz żywą, opalizującą aurę. Później oczywiście cichnie i przylega do ludzkiego ciała, wciąż jednak pozostaje całkiem wyraźny.
Z powodu mocy Irlandzka Skóra wydaje się zapachem idealnym na okazje mniej formalne oraz wieczorowo-klubowe, choć - co podkreślam po raz milionowy i będę podkreślać bez końca - to Wy decydujecie, do jakiej okazji, pory dnia bądź roku dane pachnidło pasuje Wam najbardziej. :)
Sama od siebie dodam jeszcze tylko spostrzeżenie, że w największe letnie upały zapach potrafi przytłoczyć, za to naprawdę pięknie rozwija się podczas spokojnej, złotej jesieni. Jak będzie w Waszym przypadku, musicie odkryć sami.

Trwałość: fantastyczna; od dziesięciu-dwunastu godzin do blisko doby. Bez codziennego prysznica byłoby pewnie jeszcze dłużej. ;)

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana (oraz szyprowa)

Skład:

różowy pieprz, szałwia muszkatołowa, absolut z yerba mate, tomka wonna, jagody jałowca, konkret irysowy, bób tonka, brzezina, akordy skórzany oraz ambrowy
___
Dziś noszę klasyczną Organzę od Givenchy.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://czytelnia.tanuki.pl/pokaz/2668/sekret-ksiegi-z-kells-recenzja-filmu
2. http://www.thesecretrose.com/2010/06/the-secret-of-kells/
3. http://rebloggy.com/post/forest-animation-desktop-background-secret-of-kells-brendan-and-the-secret-of-ke/63927550773
4. http://twilightswarden.wordpress.com/2012/04/17/movie-review-the-secret-of-kells-2009/
5. http://pl.gde-fon.com/download/Secret-of-Kells_kaprys_film/430209/1680x1050
6. http://critics2d.blogspot.com/2014/04/film-review-secret-of-kells.html
7. http://www.blu-ray.com/movies/The-Secret-of-Kells-Blu-ray/11250/
8. http://thecelticjourney.wordpress.com/2013/05/01/the-secret-of-kells/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )