sobota, 2 stycznia 2016

Safari na odległość

Zeszły rok rozpoczęłam w towarzystwie Irish Leather marki Memo, dlaczego więc w 2016 miałoby być inaczej? ;) Dziś kolejne pachnidło z serii Cuirs Nomades, noszące wdzięczną nazwę African Leather [co na tle perfum z przymiotnikami "irlandzka", "włoska" oraz "francuska" w nazwach brzmi cokolwiek niestosownie, przypadkiem bądź celowo włączając Memo do wielkiego grona ignorantów, dzięki którym w potocznym rozumieniu Afryka - kontynent z kilkoma całkowicie różnymi strefami klimatycznymi oraz setkami zupełnie odmiennych kultur - traktowana jest, jakby cała była jednym, ogromnym państwem. Państwo zamiast kontynentu, czaicie?*].


Nazwa może i jest wdzięczna, całkiem niewinna i tak dalej ale uwierzcie: to wrażenie minie, kiedy tylko doświadczycie działania nut głowy pachnidła. ;)
W rzeczywistości bowiem African Leather to ostry i suchy, silny oraz potężny drapieżnik, który akurat biegnie prosto w Waszą stronę, aby za kilka sekund uderzyć w Was z całą siłą swego pięciusetkilowego cielska. A Wy nie możecie nigdzie uciec. I kiedy pył spod kopyt szarżującego zwierzęcia do szczętu zatyka Wasze nozdrza oraz usta, kiedy Wasze twarze omywa ciepły oddech bestii, czujecie jej mocny, piżmowy zapach i w ogóle zamykacie oczy, odwracacie głowę w bok i czekacie na nieuchronny koniec, bo cóż innego Wam zostało, wtedy nagle zwierz mija Was dosłownie o włos. Nic dziwnego, myślicie ułamek sekundy później, uśmiechając się głupkowato. W końcu to nie prawdziwa Afryka, tylko kino 5D. ;]

Jakakolwiek agresywność była złudzeniem. I choć potężne zwierzę faktycznie czai się w otwarciu kompozycji, w rzeczywistości okazało się dużo spokojniejsze, niż nam się wydawało. A przy okazji równie umowne, jak kinowa fikcja prawdziwych doświadczeń.

To dlatego, że zamiast prawdziwych nut zwierzęcych za wrażenie cielesnej zmysłowości odpowiada roślinny kmin do spółki z ciemnym, brunatno-ziemistym zamszem. Tym natomiast jak cień towarzyszą nuty ostre i suche, domagające się uwagi ale nie głośne czy brutalne - sucha wetyweria, ziemiste paczuli, przyprawy eugenolowe; wszystkie w ilości tak znacznej, że aż tworzące wrażenie uderzenia samumu prosto w twarz.


Jednak i w tym miejscu nie ma powodu do prawdziwych obaw. Wszak i to pozorne niebezpieczeństwo, kryjące się wewnątrz African Leather zostaje prędko złagodzone. Dzięki różanemu, świetlistemu geranium, które ucisza wiatr i niesie ukojenie wysuszonej piaszczystej ziemi mieszanina delikatnieje w oczach, pozwalając, aby kwiatowa delikatność wygładziła jej kanty oraz wysubtelniła wszelką brutalność. Wetyweria chowa się w cieniu paczuli, tym razem wręcz aksamitnego, pięknie zespolonego w całość ze wszystkim, co w geranium zmysłowe i różane. Zamsz powoli zmienia się w delikatną i ciemną skórę bliżej nieokreślonego gatunku zwierzęcia, pozwalając okryć się kardamonowo-różowopieprzowo-muszkatowym pyłem. W końcu pojawia się szafran, ciepły i złocisty niczym słońce, zachodzące nad sawanną.

Baza Afrykańskiej Skóry to triumfalny powrót nut pozornie cielesnych, tym razem pod dużo spokojniejszą  i grzeczną - chociaż pościelową - wersją akordu ambrowego ze szczególnym uwzględnieniem słodko-słonego, lejącego się niczym miód labdanum. Tuż za nimi czają się metaliczne, kłujące w oczy opary ciemnego drewna (może być i oud) a także oprószonej kardamonem a ogrzanej szafranowymi nitkami skóry.

Nad sawanną powoli zapada zmrok. Wiatr znad Sahary już nie wieje. Po wielu, wielu godzinach nadchodzi czas na odżywczy, spokojny sen. Takie safari, z aparatem fotograficznym w dłoni, to ja rozumiem! :)


Rok produkcji i nos: 2015, Aliénor Massenet

Przeznaczenie: typowy uniseks przeznaczony bardziej dla miłośników perfum orientalnych aniżeli dla przedstawicieli którejkolwiek z płci. Powściągliwy w tworzeniu śladów zapachowych, zamiast nich preferujący żywą i gęstą, chociaż niezbyt rozległą aurę. ;)
Co oznacza, że African Leather znakomicie będzie nadawał się na wszystkie okazje, jakie sobie tylko wymyślicie. Nowa praca? Awans? Chrzciny dziecka  przyjaciół? Parapetówa u sąsiadów? Randka? Wieczór kawalerski kumpla? Zakupy z koleżanką? Egzamin na prawo jazdy? Wszędzie pasuje! ;) O ile tylko się polubicie i umiejętnie dobierzecie dawkę do okazji.
Uwaga! Pomimo opisu nut i tak dalej African Leather to dzieło wybitnie laboratoryjne, stworzone niemal wyłącznie z syntetycznych substytutów nielubianych przez IFRA substancji. Sztuczne ale w dobry sposób, gdyż świadomość tego nijak nie wpłynęła na przyjemność podczas testów.

Trwałość: znakomita; ponad dziesięć godzin wyraźnej, łatwo wyczuwalnej chociaż spokojnej projekcji i niemal drugie tyle stopniowego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: skórzano-przyprawowa (i orientalna)

Skład:

kardamon, bergamotka, szafran, kmin rzymski, paczuli, geranium, wetyweria, akord skórzany, akord oudowy, piżmo
___
Dziś u mnie Black Afgano od Nasomatto. Klasyka! :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/t3rmin4t0r/3935051312/ [Autor: Gopal Vijayaraghavan]
2. https://www.flickr.com/photos/stormsignal/15081323010/ [Autor ukrywa się pod pseudonimem StormSignal]

* Zabawne, że w tym miejscu "ojtam, ojtam, nie przesadzaj, bo co za różnica" jako pierwsi pomyśleli pewnie ci z Was, których najmocniej wkurza instytucja Unii Europejskiej i którzy chętnie widzieliby Polskę poza nią; właśnie z powodu czegoś, co skrótowo można nazwać "zbyt wielkimi różnicami kulturowymi" między nami a zgniłym Zachodem. :P Ciekawy paradoks, prawda? ;>

2 komentarze:

  1. Ej, to Afryka to nie jest państwo...? :D Żartuję i wierzę, że to nie tyle ignorancja, co marketingowa odpowiedź na ignorancję odbiorców. No bo afrykańsko to wiadomo: sucho, gorąco i dziko, a jakby było etiopsko albo zambijsko albo kameruńsko to w zasadzie dla przeciętnego europejskiego zjadacza chleba miałoby oznaczać? ;) W sumie nie wiem, czy to pocieszające, chyba wręcz przeciwnie. No mniejsza o to.

    To taki zapach rozgrzanej słońcem, a może nawet spalonej słońcem ziemi jak dla mnie. Smaganej gorącym wiatrem. Racja, pod koniec dnia, kiedy robi się to podejrzanie przyjemne. :)

    PS. Opis pędzącego cielska mijającego mnie o włos przemawia do wyobraźni, prawie zamknęłam oczy! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest na pewno tak, jak piszesz, co zresztą sama zasugerowałam w tekście. Niemniej jednak ta kwestia mnie irytuje i uważam, że trzeba głośno o tym mówić, ilekroć nadarzy się okazja. Swoją drogą: można było zatytułować perfumy np. Timbuktu - i jakoś nie przeszkodziło to im stać się niszowym bestsellerem? ;)

      Bardzo lubię zapachy z tej serii i to, co robią ze skórą (dwojako rozumianą: akordem perfumowym oraz naszą własną)! :)

      Dzięki za dobre słowo.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )