środa, 13 stycznia 2016

A gdyby chryzolity były żółte jak cytryny?

Albo słońca, dziesiątki słońc na nieboskłonie? Zimnych słońc, dodajmy.
Brzmi nieprawdopodobnie?

W żadnym wypadku, współczesna chemia nie takie cuda tworzy! :D


Kiedy w połowie roku 2014 przepowiadałam śmierć perfumiarstwa, jakim je dotąd znaliśmy, kompletnie nie wyobrażałam sobie świata, jaki miał nastąpić po styczniu 2015 roku: świata perfum wyłącznie chemicznych, rzeczywistości masowego wymierania Wielkich Perfum, poddawanych restrykcyjnym reformulacjom i tym samym pozbawianych resztek charakteru, dzięki któremu ta czy owa Piątka albo Opium zyskały prawdziwą sławę. Nie wyobrażałam sobie, jak będzie można żyć, dokonując wyboru między kolejną premierową wydmuszką albo pozbawionym duszy starym zombie.
Dziś już wiem.

Wiem, że nawet z czysto chemicznych składników, nawet z modnej bez-głębi i bez-wyrazu można tworzyć kompozycje sympatyczne, ładne albo nawet wciągające. Można, bo dlaczego nie? Ostatecznie kto do tej pory korzystał z naturalnego mchu dębowego, ilu producentów stać było na utrzymywanie hektarów upraw róży i jaśminu? A składniki syntetyczne w perfumach stosowano przecież już w czasach, gdy moje praprababcie nosiły krótkie kiecki i warkoczyki. ;)
Wiem, jakie mogą być perfumy, do których produkcji nie wykorzystano ani jednego płatka kwiatu tudzież ziołowego listka i nawet drobniutkiej drzazgi cennego drewna, chociaż na takie właśnie składniki szumnie powołuje się marka. No wiem.
I co mi z tego przyszło?


Chrysolithe, jedenaste perfumy od Oliviera Durbano to świetny przykład takiej właśnie kompozycji: w oczywisty sposób chemicznej. Ciekawej, wodzącej za nos, artystycznej ale - mimo wszystko - w jakiś sposób niepełnej. Czegoś mi w nich brakowało. Za czymś tęskniłam, chociaż z pozoru dostałam wszystko, czego potrzeba: przyprawy, drewna, zioła oraz suche grudki jasnej żywicy.

Wystarczył jeden test, abym zrozumiała, że tym, czego mi w durbanowskim Chryzolicie brakuje, jest autentyczność. Tak, to właściwe słowo. Choć nie brak jej typowej dla niszy urody i wysmakowania, najnowsza mieszanka od Durbano drażni mnie laboratoryjnym wyziewem, przenikającym cała jej strukturę, od słoneczno-cytrusowego, matowożółtego, energetycznego otwarcia, przez wysokozasadowe odczyny suchych ziół w sercu aż po kwaśne octany, metaliczne mrówczany i tłusto-woskowe maślany (przede wszystkim maślany ;P ) na wypolerowanych łokciami naukowców drewnianych stołach i biurkach w głębokiej bazie. Poszczególne nuty zostały skomponowane w spójną melodię, której prapremierę zapowiedziano dopiero gdzieś na połowę XXVIII wieku naszej ery, kiedy zostaną już opracowane wszelkie instrumenty oraz powstaną wszystkie istoty, niezbędne do jej wykonania. ;)

Chrysolithe od Oliviera Durbano to melodia przyszłości. Taka, którą doceniam, może nawet podziwiam ale ni w ząb jej nie rozumiem.
Perfumy dla Stanisława Lema. [Lub Ericha von Dänikena, jeżeli wierzyć w biblijno-mistyczne konotacje pachnidlanego Chryzolitu. ;] ]



Rok produkcji i nos: 2015, a któż może to wiedzieć?? ;)

Przeznaczenie: typowy, doskonale wypośrodkowany uniseks dla miłośników nowoczesnej paprociowości, którym nie przeszkadza futurystyka, high-tech oraz inżynieria genetyczna wewnątrz flakonu perfum. ;P
Jak większość współczesnych, po-wielko-wymieraniowych perfum Chrysolithe unika tworzenia śladów zapachowych za uperfumowaną osobą ale prezentuje nowoczesną wizję bogatej projekcji, oscylując wokół uperfumowanej osoby jako żywa i dosyć gęsta, wielowarstwowa aura. Po jakimś czasie oczywiście słabnie, stopniowo opadając na skórę. Dlatego dobrze zastanówcie się nad doborem okazji, podczas których skorzystacie z tego zapachu (wg mnie pasuje do każdej ale Wy możecie mieć inne zdanie; pozwalam Wam :P ).

Trwałość: około pięciu czy sześciu godzin wyraźnego trwania i przynajmniej drugie tyle dyskretnego, stopniowego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: werbena, hyzop, kmin rzymski, czarny pieprz, cynamon, imbir
Nuta serca: rozmaryn, szałwia, jaśmin
Nuta bazy: drewno cedrowe, (drewno sandałowe), wetyweria, szałwia, szara ambra, piżmo
___
Dziś noszę Eau de Mandarine Ambrée marki Hermès.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/ception/1935293760/ [Autor: Brian Hathcock]
2. https://www.flickr.com/photos/canyon289/3701614577/ [Autor ukrywa się pod pseudonimem Canyon289]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )