piątek, 22 stycznia 2016

Ucz się od natury, lecz jej nie kopiuj

"Ja poprzez księgi dyskurs wiodę,
Z tysiącem mędrców lekcje miewam.
Gdym wolny – cieszę się ogrodem:
Tu – druhem każdy kwiat,
a przyjaciółmi – drzewa".
Kuen Shang Kwong


I jeszcze jeden cytat, tym razem z tekstu reklamowego, pisanego nudną prozą: "(...) pewnego razu odwiedził go [pewien dolnośląski ogród japoński, położony tuż przy granicy polsko-czeskiej - przyp. wzp] prezes jednej z japońskich firm, która właśnie budowała w Polsce fabrykę. Spieszył się bardzo na międzynarodową konferencję w Czechach ale jadąc w kierunku granicy zauważył nagle tablicę z informacją o japońskim ogrodzie. Polecił kierowcy skręcić.Wszedł do ogrodu, rozejrzał się i usiadł na jednym z kamieni. Po kilku chwilach wydał polecenie asystentowi: »Proszę odwołać moją wizytę w dniu dzisiejszym w Pradze. Chcę popatrzeć na ten ogród«. Potem zastygł w bezruchu. W ciszy i skupieniu. Do tego właśnie służą m. in. japońskie ogrody, które są symbolem jedności człowieka ze wszechświatem".*

Czy wszyscy obecni tu korpowyznawcy i inni karierowicze przeczytali poprzedni akapit ze zrozumieniem? ;P
Więc teraz zróbcie to jeszcze raz, dla lepszego zrozumienia. :>
Bez niego nigdy nie osiągnięcie pełnego sukcesu ani nie zostaniecie dyrektorami generalnymi Toshiby (lub innego znanego na całym świecie, miliardowego przedsiębiorstwa).

A jeżeli wciąż Wasz czas wydaje Wam się zbyt cenny na takie "marnotrawstwo" i nie chce Wam się szukać tego malutkiego ogródeczka w jakiejś zapewne zabitej dechami wiosce [co zresztą dowodziłoby, że wciąż kompletnie niczego nie załapaliście i krótko mówiąc: biada wam!], zawsze możecie odwiedzić Wrocław.:D Tu też mamy śliczny, harmonijny japoński ogród; co ciekawe: tchnący całkowitym spokojem nawet w pogodne niedzielne, letnie popołudnie, kiedy przewalają się przezeń tysiące odwiedzających. Co przecież samo w sobie jest niemałym sukcesem oraz zagadnieniem z pogranicza mistycyzmu i science fiction. ;)


Podejrzewam, że swoją siłę założony w początkach XX wieku a odrestaurowany w latach 1995-1997 pod kierownictwem architektów krajobrazu z Japonii (oraz pod patronatem japońskiej ambasady) Ogród Japoński we Wrocławiu czerpie z tego przedziwnego imperatywu, który każe mu odradzać się niczym feniks z popiołów, wciąż i wciąż na nowo. Skąd to wiem?
No cóż, żeby nie sięgać daleko: dosłownie kilka tygodni po zakończeniu prac nad rekonstrukcją miejsca i oddaniu go do użytku, Wrocław nawiedziła powódź tysiąclecia, która na trzy tygodnie pokryła wodą ogród i jego okolice (Park Szczytnicki, zoo...). Zniszczenia okazały się tak duże, iż niezbędna okazała się kolejna renowacja.

A jednak dziś ogród żyje! I zachwyca swoją doskonałą, harmonijną, przynoszącą ukojenie urodą. Otulony drzewami, opleciony wodą, przyozdobiony kamienną oraz drewnianą architekturą Ogród Japoński nie tylko przynosi jednoczesne wyzwanie i wytchnienie bodaj wszystkim ludzkim zmysłom, ze słuchem i powonieniem włącznie ale przede wszystkim stanowi znakomity przykład jedności Natury z tworzoną przez człowieka Kulturą. Dowód, że to, co najważniejsze, nigdy nie powinno być nam obce ale stale towarzyszyć każdemu naszemu działaniu.
Co jest ważne? Na to pytanie musicie już odpowiedzieć sobie sami. Małą podpowiedź znajdziecie we wstępie. ;)

Jeśli natomiast jakakolwiek wizyta w ogrodzie stanowi wyrzeczenie ponad Wasze siły i/lub możliwości, mogę polecić perfumy. Najlepiej japońskie w duchu i genach, skrywające w duszach cząstki charakterystycznych elementów dalekowschodniej wyspiarskiej zieleni. Delikatne, poetyczne, ciche. Sprawiające wrażenie drobnych, kompletnie niespektakularnych detali, z dystansu oraz w odpowiednim kontekście zachwycające jednak swoją doskonałą, łagodną siłą, absolutną harmonią przeciwieństw, zen.
Takie, jakie tworzy mieszkająca w Paryżu Japonka, Miya Shinma.


Pochodząca z jedenastego wieku reguła tworzenia założeń ogrodowych nakazuje ich twórcom uczyć się od natury a nie jedynie ją naśladować. Bo przecież człowiek o przyrodzie nie musi myśleć, jednocześnie myśląc wciąż; lub raczej myśli o niej nieprzerwanie, jednocześnie nie zwracając na nią szczególnej uwagi. Jesteśmy i nie jesteśmy jej częścią dokładnie w identycznych proporcjach.
Ostatecznie czyż Kultura nie wywodzi się w prostej linii od Natury? ;)

Jednym ze znakomitych przykładów tej wspaniałej, prostej ale też wymagającej filozofii jest dla mnie Tachibana, oda ku czci dzikiego kwiatu pomarańczy, mającego ponoć symbolizować niewinność oraz czystość; bardziej duszy aniżeli ciała. Prosta, elegancka oraz doskonała.
Klarowna jak woda, omywająca omszałe kamienie i unosząca na swojej powierzchni delikatne smugi kuszącej woni krzewów, schylających ku niej swoje ciężkie od kwiatów gałęzie. Subtelna oraz cienista. A jednocześnie z zdumiewający sposób zielona, daleka od tego, co zwykliśmy kojarzyć z zapachem kwiatów; w nowoczesny sposób paprociowa. Jej kwiaty są bowiem przejrzyste jak woda i wdzięczne, jak smukłe promienie majowego słońca a całość japońska twórczyni skontrastowała pikantnym i suchym ale przecież lekko szuwarowym akordem wetywerii (w której zresztą wyczuwam również coś cypriolowego), drażniącym ale w nieco innej aurze miękkim jak mech.

W bazie Tachibany pojawia się wreszcie pierwiastek zwierzęcy; lub raczej ludzki - oto nad wodą spokojną i wonną pojawia się człowiek; mężczyzna nieco oszołomiony, zmęczony, piżmowo spocony (jednak niekoniecznie po pracy fizycznej). Niech będzie, że naszym bohaterem stał się ów wspomniany w anegdocie biznesmen. Oddycha głęboko, ściąga krawat, odpina górny kołnierzyk koszuli, siada i - jest. Nic więcej. Patrzy. Chłonie. Powoli, nie całkiem świadomie, przechodząc od zwykłej gonitwy myśli ku medytacji.
Tu i teraz.
Nie trzeba mu nic więcej, jak tego ogrodu i tej ciszy, szumiącego wiatru, szemrzącego strumyka, woni pięknych oraz naturalistycznych, widoku pozornie zwyczajnego a przecież w swojej prostocie doskonałego. Przyrody oraz własnego umysłu, na jakiś czas zespolonych w nierozerwalną całość.

Taka właśnie jest Tachibana.


A Tsubaki? Co do powiedzenia może mieć różowa kamelia, kwiat mnie osobiście kojarzący się ze starymi chińskimi baśniami, którymi zaczytywałam się jako dziecko?

Kwiat delikatny ale otoczony mocnymi, mięsistymi, chwilami nawet miękko-wełnianymi akordami przyprawowo-drzewnymi przywodzi mi na myśl jesień w ogrodzie japońskim. I ciszę. Wciąż przejmującą i kojącą ale już inną; bardziej nostalgiczną, chłodniejszą, melancholijną. Początkowe musowanie intensywnie różowych, fuksjowo-karmazynowych kwiatów o aksamitnych płatkach i miodowym nektarze nie wiedzieć kiedy ogrzewa szafranowy płomień, złocistoczerwony ognik, po którym zostaje drzewny, srebrzystomatowy popiół z lekko lizolowego oudu oraz ziemistych nut paczulowo-żywicznych.

W Tsubaki miejsce medytującego biznesmena zajmuje kobieta, z którą ten jest związany: żona, córka a może kochanka, trudno powiedzieć. Drobna, szczuplutka Japonka w nienagannie uszytym kostiumie od Chanel, z pojedynczym sznurkiem pereł na szyi idzie bez pośpiechu wijącą się, wąską ścieżką pomiędzy układającymi się do zimowego snu roślinami a obcasy jej tworzonych na specjalne zamówienie u najlepszego mediolańskiego szewca czółenek miarowo lecz głucho stukają o brukowe kamienie. W ten sposób kobieta dociera nad chłodne jezioro o stalowej w tym roku barwie. Przystaje na chwilę, obejmując się ramionami a wiatr nawiewa jej na twarz długie i proste czarne włosy. Kiedy odgarnia je wystudiowanym ruchem ręki zauważamy, jak smutne są jej oczy.
I już wiemy, że kobieta - choć tak jak mężczyzna przyszła do ogrodu szukać spokoju i ukojenia - nie zamierza oddawać się medytacji. Z jakiegoś powodu absolutnie nie może sobie na nią pozwolić. Pewnie dlatego po krótkiej chwili odwraca się na pięcie i odchodzi, równie powoli i chicho, jak przyszła. Tego dnia czeka ją jeszcze kilka zdarzeń do przeżycia i smutku do doświadczenia.

Tsubaki, choć równie piękne i wciągające, angażujące zmysłowo i intelektualnie jak Tachbana, jest odeń znacznie bardziej smutne. Tak bardzo, że aż boję się go dotykać w obawie, by nie zniszczyć równowagi, wątlej niczym późnolistopadowe słońce.



Rok produkcji i nos: 2015, Miya Shinma

Przeznaczenie: idealnie wypośrodkowany uniseks [proszę nie przejmować się mężczyzną z tekstu; to tylko symbol] o przyjaznej światu projekcji, dyskretnej choć wyraźnej tuż przy skórze. Na okazje, pory dnia i roku, jakie tylko dla niego zaplanujecie. :) Tachibana to dzieło całkowicie uniwersalne.

Trwałość: w granicach pięciu do siedmiu godzin zrównoważonej, umiarkowanej emanacji oraz dalszych parę stopniowego zaniku.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: yuzu, czyli japońska cytryna
Nuta serca: kwiat dzikiej pomarańczy
Nuta bazy: wetyweria



Rok produkcji i nos: 2015, Miya Shinma

Przeznaczenie: również uniseks, aczkolwiek uczciwie przyznaję, że nie sprawdzałam, jak ów lekko musujący, ciepły przyjemniaczek sprawdziłby się na męskiej skórze (jednak tragedii nie przewiduję). :D Na pewno perfumy są równie spokojne, co poprzedni przypadek, żywe wyłącznie dzięki grze kwiatów z szafranem i nutami drzewnymi ale nie same z siebie.
Na okazje raczej oficjalne i dzienne, chociaż Wy pewnie znaleźlibyście jeszcze ze sto równie trafnych okoliczności dla Tsubaki. :) Poszukajcie ich więc osobiście!

Trwałość: nieco lepsza, jak w przypadku Tachibany, bo około dziesięciogodzinna, włącznie z krótkim i raczej gwałtownym procesem zamierania.

Grupa olfaktoryczna: szyprowa

Skład:

Nuta głowy: szafran
Nuta serca: kamelia japońska, jaśmin
Nuta bazy: oud, paczuli
___
Dziś noszę La Toskę z xerjoffowskiej serii Casamorati.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.daily-hdr.com/bridge-in-the-japanese-garden-wroclaw/ [Autor: Nico Trinkhaus]
2. i 4. http://wroclaw24.com.pl/kultura/co-warto-zwiedzic/ogrod-japonski-we-wroclawiu/
3. https://www.flickr.com/photos/klearchos/3756387078/ [Autor: Klearchos Kapoutsis]

* Cytat za: Teresa Kokocińska, Zenon Żyburtowicz, Z dala od drogi... Ponad 50 niezwykłych miejsc na wymarzony wypoczynek, wyd. Świat Książki, Warszawa 2008, s. 293.
Którą to lekturę polecam, jeżeli chcecie obejrzeć urokliwe fotografie oraz poznać parę magicznych miejsc w naszym kraju. Z drugiej jednak strony nie polecam czytać tekstu na trzeźwo; aż roi się w nim od błędów a jego styl często jest wprost makabryczny (np. nie mogłam się powstrzymać i z krótkiego cytatu usunęłam dwa nadprogramowe przecinki; a to jeszcze nic). ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )