piątek, 25 września 2015

Ciało bez krwi

Jest taki serial...[Lub raczej był, bo kolejny, trzeci sezon już nie powstanie]
Kilka lat po nękającej współczesną masową wyobraźnię zombie apokalipsie... wróć!
Kilka lat po niedoszłej zombie apokalipsie - do której nie doszło, dzięki wysiłkowi ochotniczych oddziałów, złożonych z ludzi z sąsiedztwa - zresocjalizowane, funkcjonujące dzięki codziennym dawkom leków tłumiących mordercze instynkty a także apetyt na ludzinę, niedawne żywe trupy wracają do swoich rodzinnych miejscowości, do domów oraz ludzi, z którymi żyli... i których swego czasu usiłowali wszamać.
Nietrudno zgadnąć, że taka sytuacja musi być trudna dla wszystkich zainteresowanych stron (ale i kilku pozornie niezainteresowanych również), już na starcie rodząca morze niedomówień, niechęci, pretensji czy agresji ze strony żywych. Szczególnie, że wczorajsze zombiaki, zwane chorymi na "syndrom częściowego obumarcia", będą musiały radzić sobie w świecie, który wciąż uznaje za bohaterów uzbrojonych ochotników, nadal jeszcze polujących na ukrywających się po lasach a nieleczonych umarlaków. W całą tę rzeczywistość wchodzimy w towarzystwie niejakiego Kierena Walkera, empatycznego młodego mężczyzny, którego o parę lat wcześniejszy zawód miłosny doprowadził do samobójstwa.


Brzmi jak kolejne zombie bzdury, których powstało już milion, jednak brytyjska produkcja pod tytułem In the flesh znacznie się od nich różni - przede wszystkim tym, że historia tkwiących gdzieś na marginesie społeczeństwa, ledwie (bądź w ogóle nie) tolerowanych byłych nieboszczyków tak naprawdę wcale nie opowiada o zombie. ;) Problem żywych trupów - które skądinąd wcale nie są święte i zdarza im się, już całkowicie świadomie, zimnokrwiście, pragnąć zemsty na żyjących - to jedynie przenośnia, za pomocą której twórcy serialu opowiadają o pewnych drażliwych społecznych problemach.

Z historią opowiedzianą w serialu skojarzyłam Intense Pepper marki Montale; być może dlatego, że pierwsze testy pachnidła przeprowadzałam dokładnie w chwili fascynacji In the flesh, chociaż tak naprawdę podejrzewam, iż między obydwiema opowieściami naprawdę istnieje rodzaj więzi.
Jedyne w swoim rodzaju pomieszanie brutalności i wrażliwości, głośnej pewności z zagubieniem, głośności zrównoważonej wrażliwością, wszystkie do cna przeniknięte łagodną, pewną, wynikającą z doświadczenia łagodną mądrością, siłą spokoju, pachnidło przypomina mi Kierena... a może i innych bohaterów serialu? Zbiorowego bohatera In the flesh, grupę skazanych na siebie ludzi, w której nie ma postaci oczywistych ani łatwych do zaszufladkowania?

To możliwe. Ostatecznie podobny miks ostrego, świeżego pieprzu z jasnymi, słonecznymi cytrusami nie zdarza się często. A pieprz i cytrusy z pewnością...


Mieszanka rozpoczyna się gęstym, pikantnym buchem świeżo utłuczonego czarnego pieprzu prosto w nasze twarze. To otwarcie, przynajmniej na mojej skórze, jest naprawdę brutalne, bezpardonowe. Potrzeba czasu, żeby wirujące czarne drobinki opadły choć trochę i odsłoniły to, dzięki czemu Intense Pepper wydaje się tak bardzo krystaliczne i przejmujące - surowy akord cytrusów.
W tym wydaniu bowiem daleko im do typowych, kolońskich odświeżaczy i umilaczy w czas upału. O nie! Cytrusy z IP są spiczaste, przejrzyste i pozbawione ozdobników. Zachwyciły mnie, ponieważ chyba po raz pierwszy, dopiero dzięki mariażowi z pieprzem, ukazują nuty cytrusowe w sposób identyczny do odczuwanego przeze mnie podczas zimowych miesięcy.

Być może pamiętacie, że jestem zwolenniczką niestereotypowego doboru perfum do aury za oknem - uważam, że kadzidła czy przyprawy najpiękniej wybrzmiewają podczas upałów, natomiast cytrusy najczyściej pachną właśnie zimą. Ponieważ są dokładnie takie, jak w Intense Pepper.
Tutaj wzajemna ostrość i czystość obu akordów układają się w całość strzelistą i wybitnie oksymoroniczną, niedosłowną, jak lubię: głęboko cienistą oraz jasną, dyskretną ale i wyzywającą, smukłą ale też idącą szeroką ławą.
Gdzieś w oddali pojawia się ciemny, lekko oleisty lizolowy oud, suche nuty drzewne a następnie delikatniejszy zapach różowego pieprzu, dodatkowo wysubtelnionego i upastelowionego gładziuteńkiego kwiatowego powidoku. W bazie kryje się owoczesny, laboratoryjny akord ambrowy, drzewno-kwiatowe piżma czy wysuszający wszystko na wiór mech dębowy, lecz cały ten korowód nut nie wydaje się nawet w jednej trzeciej tak silny i przejmujący, jak piekący pierz ze stopniowo słabnącymi zimowymi cytrusami.

To od nich wszystko zależy, na nich się opiera. Bez nich nie byłoby całej tej historii. Niedoceniane, często traktowane jako uzupełnienie bardziej spektakularnych akordów, tym razem mają okazję wybrzmieć w pełni.
I wiecie co? Nigdy dotąd nie wyglądały tak wspaniale, jak w duecie. :)

Rok produkcji i nos: 2014, ??
[perfumiarz pozostaje anonimowy, kiedy nie będziemy liczyć wielkiego i mitycznego widma, posługującego się pseudonimem Pierre Montale. ;> ]

Przeznaczenie: zapach uniseksualny z samego środka skali; i chociaż rodzi pewne skojarzenie z bardziej udaną wariacją na temat Bang od Marca Jacobsa, daje się w nim zauważyć również Opus 1870 od Penhaligon's.
Jak przystało na perfumy Montale, również i ten gagatek może poszczycić się silną, ponadprzeciętną projekcją oraz długim sillage, z czasem zmieniającym się w gęstą i szeroką, wirującą aurę. Pozwala się wyczuć przy każdym żywszym poruszeniu nawet wiele godzin po aplikacji.
Świetny na wszystkie okazje wieczorowe i/lub nieformalne, chociaż sprawdzi się również przy pracy w małych zespołach ale dużych pomieszczeniach. :D Sprawdzone. ;) Lecz przecież ostateczna decyzja i najtrafniejsze dopasowanie IP do okazji należy jedynie do Was oraz Waszego gustu.

Trwałość: również niebagatelna; mieszanka bez trudu wytrzymuje na skórze ponad pół doby wyraźnej, natychmiast zauważalnej emanacji a następnie dalszych parę dyskretnego, niezbyt szybkiego zamierania,

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa

Skład:

Nuta głowy: czarny pieprz, różowy pieprz, cytryna
Nuta serca: akordy kwiatowe
Nuta bazy: drewno cedrowe, oud, mech dębowy, akord ambrowy, białe piżmo
___
Dziś nosiłam Kamasurabhi marki Lorenzo Villoresi.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://calytenzgielk.pl/in-the-flesh-wrog-u-bram/ [super opinia o serialu, polecam!] :)
2. http://princessharryswonderland.blogspot.com/2015/03/in-flesh.html

Wiecie co? Chyba kupię sobie tematyczną koszulkę, o na przykład TĘ. Albo TĘ. ;D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )