sobota, 19 września 2015

By wyszumieć się za młodu

Czyli kilka zdań o życiowym neurotyzmie, od chaosu i gniewu aż do prawdziwego, harmonijnego spokoju. Co tak pachnie?
Wkład do sziszy. ;)

Jednak wyłącznie taki, któremu towarzyszą intensywne korzenne dodatki, unoszące się w różanych oparach... poniekąd. W każdym razie Wardasina, krwistoczerwone dziecko marki Sospiro, bardzo blisko spokrewnionej z Xerjoffem.


Pierwsze chwile pobytu mieszanki na skórze pachną dla mnie - wybaczcie nieeleganckie skojarzenie z trudną bieżącą sytuacją polityczną - jak imigranckie zamieszki na jednej z wewnątrzeuropejskich granic. Jest gwałtownie, ciężko, dymnie i ostro, policyjny gaz pieprzowy miesza się z oparami podpalonego w akcie wściekłości samochodu (na szczęście dawno już porzuconego, więc mogącego pochwalić się całkowicie suchym bakiem); metal, plastik oraz inne surowce stopniowo rozgrzewają się i topią a ich aromat wpada w tak gęstą, że aż gorzką chmurę zamorskich przypraw. Gdzieś obok ktoś zgniótł butem pąk dorodnej, czerwonej róży, który leży teraz, zapomniany i wdeptany w asfaltowy chodnik.
Nad tym wszystkim unosi się duch nowoczesnych, tłusto-powietrznych aldehydów, jasnych oraz przestrzennych, które prowadzą nas prostą drogą ku sercu kompozycji. W nim pojawiają się jaśniejsze, drzewne akcenty, rzecz jasna w większości również laboratoryjne. Tuż za nimi podąża natomiast piękny, gęsty i spokojny tytoń. Szlachetna mieszanka rodem z Kuby, żaden tani erzac. ;)

Dopiero dzięki ostatniemu z wymienionych składników, Wardasina nabiera prawdziwej głębi oraz wyraźnej, acz niezbyt dosłownej, urody. Kiedy dym gęstnieje, kompozycja schnie, zyskując dodatkowy cienisty akcent w postaci zaskakująco miękkich paczulowych tonów, buro-kaszmirowych, nieco ziemistych ale i ślicznie dosłodzonych jasną wanillią. Najważniejszy pozostaje jednak tytoń, drapiący w gardło, kanciasty i ostry, pięknie zlewający się z resztkami przypraw, które dopiero teraz mają odwagę ujawnić swoją tożsamość. Wiem już, że są pięknym, matowym ale gorącym, zmysłowym szafranem.
Lecz jedynie w najbardziej intymnej, najgłębszej warstwie pachnidła zauważam wyraźny pierwiastek ludzki - nowoczesne jasne, papierowo-drzewno-kwiatowe, syntetyczne piżma, stojące na straży resztek akordu drzewnego, szafranu oraz tytoniu, które tak naprawdę wcale nie chcą uciekać. Odejdą dopiero wtedy, kiedy nadejdzie ich czas.
Baza Wardasiny okazała się dystyngowana, spokojna, stoicka. Cicha, ponieważ nie musi już podnosić głosu i wyrozumiała, ponieważ mądra doświadczeniem minionych lat. Po burzliwej młodości przyszła pora na dojrzałość, która niczego już nie musi udowadniać - przede wszystkim sobie.

No dobrze, a imigranci?
Ostatnio zjawiam się na wrocławskim Dworcu Głównym PKP o szóstej rano i przez godzinę nie bardzo mam co ze sobą zrobić, dlatego odwiedzam znajdujące się na jego terenie przybytki gastronomiczne, z reguły lokale wielkich sieci. Zauważyłam, że w tamtejszym Starbucksie "kawę" przygotowuje młody, rzeczowy Azjata (z wyglądu Koreańczyk), w pewnej piekarnio-kanapkarni o świeże, ciepłe bułeczki już od piątej rano dba uczynny chłopak o wyglądzie stuprocentowego wikinga ale lekkim niemieckim akcencie, natomiast w pewnym barze mlecznym za ladą stoi przesympatyczna dziewczyna o akcencie sugerującym pochodzenie zza wschodniej granicy Polski; podejrzewam, że jest Ukrainką.
Praca o świcie, za raczej nieoszałamiającą pensję nie wygląda mi na zajęcie marzeń a już na pewno nie coś, dla czego warto przeprowadzać się z państwa do państwa. To prędzej zatrudnienie z gatunku "jest, to biorę, bo rachunki same się nie opłacą" - przeznaczone wyłącznie dla miejscowych.

Więc oddycham spokojnie. Imigranci? Przecież oni już tu są! :)
Nasz świat już się zmienił w stosunku do tego sprzed dziesięciu czy dwudziestu lat. I jakoś od tego nie umarliśmy.
Miejmy nadzieję, że tak pozostanie. Wardasina świadkiem. ;)



Rok produkcji i nos: 2012, Sergio Momo
[aczkolwiek w ogóle nie wierzę, że to on osobiście miesza w retortach, prędzej za jego plecami stoi ghost perfumer].

Przeznaczenie: zapach dedykowany kobietom, chociaż w mojej opinii jest to klasyczny uniseks z samego środka skali, idealny dla miłośników nowoczesnych [czy nawet ponowoczesnych, bo jawnie laboratoryjnych] wcieleń pachnideł orientalnych.
Cechuje go śmiała projekcja i skłonność do tworzenia gęstego śladu zapachowego, szczególnie w pierwszych fazach. Później słabnie, przeistaczając się w luźną ale żywą, wirującą aurę, co jest ciekawą cechą w stosunku do perfum o tak klasycznym, linearnym rozwoju i wyraźnej strukturze piramidy. Mamy więc dodatkową zaletę i wyróżnik kompozycji. ;D Która skądinąd najlepiej czuje się podczas okazji wieczorowo-formalnych, kiedy może bez skrępowania rozwinąć cały swój rozłożysty ogon. ;) Jednak przy mniejszej dawce i w dzień potrafi ciekawie zabrzmieć.

Trwałość: znakomita, gdyż ponad pół-dobowa; zapach zamiera dopiero po około czternastu czy piętnastu godzinach od aplikacji.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (i przyprawowa)

Skład:

Nuta głowy: róża, szafran, (inne przyprawy)
Nuta serca: drewno cedrowe, paczuli, (aldehydy)
Nuta bazy: tytoń, wanilia, piżmo
___
Dziś noszę Black Aoud od Montale. Stęskniłam się za nim. :)

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://jejswiat.pl/4839,szkodliwosc-fajki-wodnej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )