sobota, 29 sierpnia 2015

Tak się tworzy katastrofy!

W mojej głowie zatrzymał się taki oto obrazek: Jean Guichard, perfumiarz, który trzydzieści lat temu zadebiutował błyskotliwie genialnym Obsession, stworzonym dla marki Calvin Klein i nadal cieszącym się statusem bestselleru, twórca legendarnych Edenu oraz LouLou Cacharel, Concentré d'Orange Verte dla Hermèsa czy znakomitego Parfum de Peau dla marki Montana, siedzi w swoim jasnym dyrektorskim gabinecie Perfumiarskiej Szkoły Givaudan pod Paryżem, mówiąc: "Quentin nie ma bladego pojęcia o chemii". [Zainteresowani tematem w tym momencie uśmiechają się pod nosem, wiedząc świetnie, w którą stronę potoczy się dalej moja opowieść. ;P ]
Cięcie.
Młody, uśmiechnięty mężczyzna o żywej mimice i tak silnym, że niemal dotykalnym entuzjazmie z zaangażowaniem opowiada o procesie rekrutacji w poczet studentów szkoły, do której właśnie uczęszcza: "Rozmawialiśmy o kinie i o wielu innych rzeczach".
Cięcie.
"To była całkowita katastrofa", bezlitośnie podsumowuje Guichard.
Cięcie.

I choć nie założyłabym się o całkowitą wierność powyższych cytatów, to tak właśnie wyglądał urywek jednego z odcinków powstałego w roku 2011, trzyczęściowego filmu dokumentalnego BBC o wiele mówiącym tytule Perfume. Brytyjski nadawca publiczny pokazywał w nim wspaniały świat twórców, dystrybutorów oraz użytkowników perfum.
Dwa lata później swoją premierę miały pierwsze perfumy stworzone przez tego energicznego, ekspresywnego chłopaka, La Fin du Monde marki État Libre d'Orange.


Nie wiem, jaki wpływ na pomysł pierwszych perfum wykreowanych przez Quentina Bischa (bo o nim mowa) miał sposób, w jaki przedstawiono jego pasję oraz talent w brytyjskiej telewizji - prawdopodobnie jest to albo zbieg okoliczności, albo delikatny żart - jednak trudno nie zauważyć, że parę myśli przewodnich powtarza się w obu tych przypadkach. Odrobina abnegacji z jednej, zblazowania z drugiej strony (dyrektorskiego biurka albo kinowego ekranu), ogromny entuzjazm i radość, potrafiące zniwelować wszystkie drobne niedociągnięcia, sam motyw kina czy w końcu stwierdzenie o katastrofie.

Pewne jest jedno: Bisch w końcu musiał stworzyć perfumy oparte o motyw końca świata. Takiego, jakim go znamy, jakim mieliśmy okazję poznać już tysiące razy - końca świata zapisanego na taśmie filmowej, oglądanego w wielkiej sali z jeszcze większym ekranem, w ciemności i towarzystwie olbrzymiego tekturowego pojemnika z przesoloną prażoną kukurydzą. :)

Przyznacie, że jest to podejście do tematu tyleż oczywiste, co nieoczekiwane? ;) Przychodzące do głowy dopiero po zastanowieniu ale jednocześnie świetnie dopasowane do samego pachnidła. Bo też, co typowe dla produktów État Libre d'Orange czy paru innych marek ale w świecie selektywnego perfumiarstwa w rzeczywistości kompletnie nie praktykowane [poza działem marketingu, który takie opowiastki produkuje na pęczki i gotów jest je podłączyć pod dosłownie każdy produkt], tutaj u podstaw stworzenia danego pachnidła naprawdę legła pewna opowieść, plastyczny pomysł o najprawdziwszej fabule.

Poznajmy ją więc.


Początek la Fin du Monde zaskakuje. Jak może być inaczej, skoro zamiast spodziewanych wybuchów, morza ognia lub spiętrzonych fal oceanu, uderzających w wielkomiejskie drapacze chmur dostajemy suche, nieco zakurzone i ciepłe dwutlenkiem węgla, spokojne jeszcze wnętrze sali niewielkiego kina, do której przez uchylone drzwi dociera charakterystyczny, lekko maślany i słony zapach popcornu? Już początek mieszaniny uczy nas, że nie należy patrzeć na nią przez pryzmat łatwych, gotowych stereotypów.
Just sit down, think outside the box and enjoy! ;P

Później mieszanka, wciąż gładka, delikatnieje jeszcze bardziej, staje się gładka i jasna niczym tafla mlecznego szkła, starannie pokryta jasnym irysowym proszkiem oraz sypkimi, szarymi nasionami piżmianu, które to zestawienie przypomina mi inne perfumy osadzone w klimacie fantastyczno-przygodowym, tym razem wyłącznie przez mój umysł: Chanel N°18 z butikowej linii perfum marki. ;) Oba te pachnidła łączy pozorny wielki spokój, ponadzmysłowa, trudna do odszyfrowania przez zwykłego człowieka gra chłodu z ciepłem a także wyraźny odczyn zasadowy.
Koniec Świata jednak wyraźnie różni się od Osiemnastki ciągiem dalszym, gdzie do irysowego pudru, piżmianu i nasion marchwi dołączono tłuste, roztarte w moździerzu pojedyncze nasionka sezamu, rozgryzane ziarna czarnego pieprzu ale przede wszystkim mineralny, gorący i suchy akord prochu strzelniczego. Odrobinę metaliczny, zgrywający się w całość z pieprzem i ostatnimi oparami tłustawo-słonego popcornu, mocno oparty o frakcję irysowo-marchwiową, która nagle, ni z tego, ni z owego zaczyna mi pachnieć całkiem, jak stara klisza fotograficzna. Kurczę, oto jest siła sugestii! ;D


W bazie kompozycja nabiera jeszcze więcej przyprawowej ostrości ale i nieoczekiwanego ciepła, pochodzącego z czegoś, co spis nut pachnidła definiuje jako grę kminu z sandałowcem czy styraksem, na mnie jednak ów akord pachnie całkiem, jak coś żywo animalnego, cielesnego: złociste, ambrowe labdanum (skądinąd też słone), niczym srebrną nicią poprzetykane ciemną piżmową sierścią oraz dalekim echem głębokiego, dymnego zamszu. Nie wyczuwam tutaj słodyczy ale subtelne wspomnienie gładkości otwarcia i owszem, tym razem sporo miększe, odbijające światło i roztapiające się niczym dobra wersja ciekłokrystalicznego Terminatora z drugiej części filmowego hitu.
Zaraz jednak wracają ostre kanty, pierzaste nuty, zakurzone powietrze, dwutlenek węgla oraz półotwarta irysowa puderniczka, kryształki soli a także zbiorowy duch siedzących w kinowej sali ludzi. :) Trwają na skórze niezmienione przez cały okres powolnego, stopniowego zaniku mieszanki aż do jej ostatecznego zaśnięcia.

La Fin du Monde okazuje się naprawdę przyjemnym pachnidłem, stworzonym z werwą oraz pomysłem, mającym kolosalny potencjał twórczy a przede wszystkim niezwykle łatwym w użytkowaniu. Wdzięcznym dla dającej mu życie osoby, w pogoni za artyzmem czy oryginalnością nie zapominającym o jej przyzwyczajeniach olfaktorycznych. Zgodnym z aktualnymi trendami ale jednocześnie dodającym do nich zupełnie nową jakość i, jakby jeszcze było mało, zaopatrzonym w sporą dawkę luzu i zdrowego dystansu do samego siebie. :D
La Fin du Monde rzeczywiście zachowuje się, jak rasowy film katastroficzny: stworzony po to, by dawać radość (w zamian za sowite zyski ale to przecież zrozumiałe) oraz przyjemnie zaskakujący każdą wartością dodaną. Oto perfumy, które wcale nie pachną, jak debiut... przypominając w tym Obsession, pierwsze dzieło aktualnego dyrektora szkoły Givaudan i jednocześnie człowieka, który pierwszy przewidział narodziny katastrofy. ;)
Mamy więc kolejne podobieństwo między omawianą mieszaniną a brytyjskim filmem dokumentalnym.


Rok produkcji i nos: 2015, Quentin Bisch

Przeznaczenie: zapach uniseksualny czy raczej omniseksualny, absolutnie niezorientowany na żadną z płci, prawdziwie uniwersalny. Charakteryzuje się spokojną, wyważoną i skromną projekcją, skłonny przybierać postać delikatnej chociaż nasyconej aury, a później szczelnego, przylegającego do ciała kostiumu.
Niewyczuwalny z daleka, wyraźny dopiero kilka centymetrów ponad ludzką skórą, ma wszelkie cechy perfum idealnych na wszelkie okazje dzienne, kiedy nie chcemy epatować zapachem. Według mnie pasuje również do okazji nieformalnych, kiedy chcemy po prostu miło spędzić czas w przyjemnym towarzystwie, ludzkim i perfumowym jednocześnie. :) Na przykład wybierając się do kina na seans wakacyjnego blockbustera. ;)

Trwałość: nad podziw dobra, bo około ośmiu do dwunastu godzin wyczuwalnej obecności.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (i kwiatowa)

Skład:

nasiona marchwi i piżmianu, popcorn, masło irysowe, frezja, kmin rzymski, czarny pieprz, sezam, akord prochu strzelniczego, drewno sandałowe, wetyweria
___
Dziś noszę Tea Rose od Perfumer's Workshop.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje to fotosy oraz "plakat zapowiadający" (teaser poster) jeden z kinowych hitów kończących się właśnie tegorocznych wakacji, katastroficznego San Andreas. Czyli Uskok Św. Andrzeja kontra jak zwykle prorodzinny Dwayne Johnson. ;) Oto ich bezpośrednie źródła:
1. http://www.smh.com.au/entertainment/movies/san-andreas-trailer-first-look-at-dwayne-johnson-disaster-movie-shot-in-queensland-20141210-1247t0.html
2. http://www.thehollywoodnews.com/2015/05/27/10-things-you-didnt-know-about-san-andreas/
3. http://www.wallbacks.com/san-andreas-2015-movie-wallpapers.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )