poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Relaks rodem z tropików

Zazwyczaj nie jestem fanką dokonań tej marki - a na pewno jej nadwornego perfumiarza - ale jednak ostatnio podejrzanie często przewijała się przez łamy Pracowni: a to tydzień temu, a to w styczniu... ;) Sami widzicie: prawie co chwilę. ;P Lecz niech nie zwiodą Was pozory - w dalszym ciągu duet "Hermès i Jean-Claude Ellena" to nie jest moja bajka.
Czy sytuacja ulegnie zmianie, kiedy dotychczasowy dyrektor artystyczny przejdzie na emeryturę a stery marki ostatecznie przejmie Christine Nagel? Czas pokaże.

Na razie jednak zajmijmy się Elleną i jego najnowszym tworem, kolejną częścią Ogródkowej serii o wdzięcznej nazwie le Jardin de Monsieur Li. Zapachem, który w założeniu ma ponoć kierować nasze myśli ku chińskim ogrodom, ukrytym za kamiennymi murami a pachnącym wonią oczek wodnych, jaśminu, mokrych kamieni, śliw, kumkwatów oraz ogromnych bambusów. Kompozycją, której zadaniem jest odprężać i cieszyć człowieka, dbać o jego dobre samopoczucie.

I wiecie co? Perfumiarzowi udało się odtworzyć dokładnie taki klimat! Tyle tylko, że moja skóra interpretuje go dosyć, hmmm... dziwnie. :]


Kojarzycie przemysłowe odświeżacze powietrza? Takie, których woń pojawia się w toaletach restauracji, kawiarni, kin a przynajmniej centrów handlowych? ;> Jeżeli odpowiedzieliście twierdząco, znaczy to, że mieliście już okazję poznać le Jardin de Monsieur Li, może nawet całe lata przed jego powstaniem. :P
Tak się bowiem składa, że zapach ów od otwarcia przez łagodne rozwinięcie aż po mdły, rachityczny finisz idealnie wprost odtwarza świeże i nieskomplikowane substancje, rozpylane w publicznych toaletach aby choć trochę zamaskowały, ekhm, naturalne zapachy kojarzone z tym pomieszczeniem.

Z początku pachnący agresywnym zielonym zielskiem o bardzo chemicznej strukturze (jakby aromatyzowanym detergentem), dzięki cytrusom Ogródek Pana Li łagodnieje ale jednocześnie staje się boleśnie tendencyjny. Podczas testu z niepokojem spoglądałam na próbkę aby sprawdzić, czy aby tego soczku nie wypuścił przypadkiem Hugo Boss? :>
Na szczęście dalszy rozwój mieszaniny skutecznie mnie uspokoił, ponieważ w sercu - o ile w ogóle można o nim mówić w przypadku perfum o tak niejednorodnej, swobodnej aurze - pojawia się więcej łagodności i ciepła, delikatna woń czystego ciała, przetykana słodkimi molekułami kumkwatu oraz świecy o zapachu jaśminu... W tym wcieleniu le Jardin de Monsieur Li zmienia się z publicznej toalety w łazienkę porządnego, pięciogwiazdkowego hotelu. Tu aż czuć luksus i wielkopański szyk. ;) Z dosłownością, rzekłabym, porażającą. Pomiędzy zestandaryzownym zapachem hotelowych odświeżaczy powietrza, przy których wyborze niczego nie pozostawiono przypadkowi, o wszystkim zadecydowały skomplikowane, wielomiesięczne testy oraz badania rynku.
Oto woń, która zagwarantuje, żeby hotel nikomu i pod żadnym pozorem nie kojarzył się z niczym nieprzyjemnym, nawet gdyby miało to być coś tak naturalnego i oczywistego, jak zwyczajowy finał własnych procesów trawiennych. :]


Woń, o której myśli się tylko w momencie jej rozpoznania, woń uczuciowo transparentna, woń znamienna jak... jak nic. ;) Woń, o której przestaje się pamiętać jeszcze przed wymeldowaniem z hotelu.
Woń tak nudna i nijaka, jak ostatnie tchnienia le Jardin de Monsieur Li na mojej skórze. Kiedy musimy po raz ostatni skorzystać z hotelowej toalety, jednak już nie tej w naszym pokoju ale publicznej, przyczajonej gdzieś za restauracją oraz barem zauważamy, że jakość tamtejszych odświeżaczy jest sporo gorsza: ot, słodko-jasny drobiazg. Pewnie jakieś kwiatki. Z czymś jakby... świeżym? A może pudrowym? Tak, to chyba będą pudrowe kwiatki. Chyba. ;) O jaśminowej świecy zapachowej można zapomnieć; ta przycupnięta pomiędzy umywalkami wygląda ładnie ale pachnie już głównie płonącym knotem. [Którego u Pana Li zabrakło; tak tylko piszę, ponieważ poniosła mnie wizja. ;P ]

Więc pozostaje nam już tylko umyć grzecznie rączki, wysuszyć je jak cywilizowany człowiek a następnie wsiąść do zamówionej przez konsjerża taksówki, odjechać prosto na lotnisko, przejść odprawę paszportową, rozsiąść się w samolotowym fotelu, ponudzić, pospać, obrabować stewardessę z przewidzianych dla naszej klasy produktów spożywczych i... oto z powrotem jesteśmy w kraju! :D

Co zapamiętaliśmy z podróży w egzotyczne kraje? Tłok na basenie i zapach toalet. ;)
Oraz perfumy, którymi nie wiedzieć czemu zachwycały się leżakujące w sąsiedztwie snobistyczne Amerykanki, Niemki, bogate Rosjanki czy inne Chinki: le Jardin de Monsieur Li.

Cóż, moja skóra wciąż nie darzy tworów TEJ marki oaz TEGO perfumiarza bezgranicznym zaufaniem, nie rozumie ich ani nie lubi. Pewnie dlatego, że obleczona w nią osoba podczas podroży zdecydowanie bardziej woli poznawać świat, niż hotelowe toalety. ;) Nawet najładniejsze.


Rok produkcji i nos: 2015, Jean-Claude Ellena

Przeznaczenie: zapach typu uniseks o bardzo słabej projekcji (chociaż przez pierwsze kilkadziesiąt sekund usiłuje krzyczeć tyleż donośnie, co fałszywie, jednak chęć zwrócenia na siebie uwagi szybko mu przechodzi), bliskoskórny jak niemal wszystkie inne Ogródki.
Dla... hmm, jak to napisać, żeby nikogo nie urazić? ;) Może w taki sposób: dla miłośników delikatnych woni, których skóra zwykła traktować je łaskawiej, aniżeli moja. Wybrnęłam? :)

Trwałość: jakieś trzy lub cztery godziny

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża

Skład:

jaśmin, kumkwat, mięta [??? O.o ]
___
Dziś noszę Piment Brûlant od l'Artisan Parfumeur.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://caribbeanlivingblog.com/category/travel-tastic/page/5/
2. http://www.balilocations.com/villas/sanur/bvsa1005

4 komentarze:

  1. Miałam trochę inne skojarzenia ;-) ale Pan Li tez mnie nie zachwycił a spodziewałam się, że znajdę w nim to COŚ nawet jeśli wielkiego szału nie zrobi. I powiem jeszcze, że z mojego otoczenia zawiódł wiekszość testujących, nawet tych, którzy duet cenią za inne dokonania, wygląda na to że to słabizna i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego zaznaczyłam, że moje są raczej dziwne. ;)
      Z tym, że w odróżnieniu od Ciebie nie miałam szczególnych oczekiwań (od tej serii nie oczekuję niczego ;P ). Wyszło jak zwykle.
      Nie testowałam tego zapachu na innych (jeżeli nie liczyć podpychania własnej łapy pod cudze nosy i domagania się odpowiedzi na pytanie: "co czujesz?" ;)) ) ale faktycznie Pan Li szczególnych zachwytów nie wzbudził. Choć w internecie trochę się ich znajdzie ale umówmy się: w internecie można znaleźć wszystko, więc przychylne recenzje LJDML to żadne odkrycie.:P Czyli masz niestety rację, że słabizna...

      Usuń
  2. No cóż, na mnie pachnie mniej świeżo niż odświeżacz powietrza :) bo z tym całym jeziorkiem ma coś wspólnego: podmokłe rośliny, ciemnozielony nalot na tafli wody, trochę mułu przy dnie. Generalnie, trochę fuj. Przynajmniej w ciepłe dni, bo kiedy psiknęłam się nim na przemarzniętą dłoń, pachniał zaskakująco dobrze: chyba właśnie tak, jak wypada na swoich fanach. Owocowo, świeżo, zielono. Ale nie będę się poświęcać z przemarzaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, tak to przynajmniej byłoby niszowo. :P Chyba bym wolała. ;)

      Przy okazji zwróciłaś uwagę na tę samą kwestię, która zainteresowała kiedyś i mnie ale zaskakująco rzadko jest podejmowana: otóż niektóre lekkie i świeże perfumy najklarowniej i najciekawiej pachną dopiero w zetknięciu z zimnem - czyli dokładnie na odwrót, niż zwykło się robić. Tyle tylko, że masz rację: ryzyko przemarznięcia i choroby to zbyt duża cena jak za parę godzin ślicznego zapachu. :D

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )