środa, 3 września 2014

Takie sobie perfumy, czyli chyba zostanę mężczyzną

Dziś będzie dobitnie, jednoznacznie i konkretnie, jak jasna cholera. A może jednak nie? :D


Na pewno skojarzenia z perfumami mam wyraźnie określone, do tego wywodzące się z całkiem lubianego przeze mnie gatunku: prywatny gabinet czy biblioteka w jakimś zabytkowym budynku mieszkalnym, skórzane fotele, ciemne drewno, ogień w kominku, aromatyczny tytoń z fajki lub cygara, wytrawna whisky w szklance. Szlachetność, statyczność, nieprzesadna głębia - właśnie takie jest Tobacco Oud z prywatnej serii pachnideł Toma Forda. Zapach będący (jednym z wielu) ucieleśnień jednocześnie władzy, próżniaczego lenistwa oraz zamiłowania do klasycznej estetyki brytyjskich klubów dla dżentelmenów.

Jak powyższe instytucje, jak bibliotekę tudzież gabinet we dworze, pałacu lub zamku także Tobacco Oud cechuje rodzaj napuszenia oraz dystansu, umiejętnie podtrzymywanych przez architekturę pomieszczenia. Dla pana tego domu, jego bliskich i zaproszonych gości jednak - miejsca ciepłego, intymnego, praktycznego.
No właśnie... dla pana domu.


Tymczasem ja przecież jestem kobietą. Co robić, jak żyć??? ;> Przecież płci dla jednego miejsca - ani jednego zapachu - nie zmienię! Nie dlatego, że sympatyczny, ciemny i dystyngowany monolit o zapachu tytoniu, pikantnych przypraw, whisky oraz suszkowych składników okołozwierzęcych (jakkolwiek ślicznie wzbogacony kremowym sandałowcem, czekoladowym paczuli oraz wanilią), zainteresował mnie na tyle, bym zapragnęła zdobyć go trochę więcej.

Jednak nie chodzi mi po głowie cały flakon, lecz najwyżej pięcio- dziesięciomililitrowa odlewka. Ostatecznie Tobacco Oud z niczego mnie nie wyrywa, nie zdobywa mojego serca szturmem; ono po prostu jest. Istnieje sobie gdzieś na styku dziewiętnastowiecznej literatury, wyobrażeń miłośniczki historii, pałacowej turystyki ale też wyczuwalnej obecności duchów, stopniowo blaknących widm z dawnych czasów, dziwnym zrządzeniem losu zatrzymanych w konkretnej lokalizacji - a może tylko odbitych, jak na kliszy fotograficznej...? Nie znam się na ich świecie, więc pewna być nie mogę. Po prostu rejestruję ich obecność w kolejnym odwiedzanym miejscu podobnie, jak przyjmuję spokojną, nienarzucającą się pewność ciepłego, suchego i nienachalnie zmysłowego TO, kolejnego oudu bez oudu. Trochę nudną, zdecydowanie odtwórczą ale przecież całkiem sympatyczną; zachęcającą, by odpocząć w oparach tytoniu, słodowego alkoholu, trzaskających w kominku szczap aromatycznego drewna oraz, trzymającej się w tle, nieco wstydliwej, waniliowo-czekoladowo-wiśniowej [tabaka!] słodyczy. Z ciekawą książka w dłoni, interesującym rozmówcą u boku oraz świętym spokojem dookoła.

Lecz nie dla mnie takie rozkosze, przecież jestem kobietą! :] Trudno więc, będę kobietą w tej świątyni staroświeckiej męskości. Po mojej wizycie niechybnie trzeba będzie odprawić jakieś egzorcyzmy. ;P


Bo przecież z pewnością skalam tę samczą doskonałość, tę dżentelmeńską butę (może niezamierzoną ale realnie istniejącą). Moja skóra spotwarzy bezpieczną liniowość Tobacco Oud, bezczelnie wyprowadzając bazowe zajawki słodyczy na główny plan, upodabniając omawianą mieszaninę do nieśmiertelnego [oby!] fordowego bestselleru o nazwie Tobacco Vanille. :D Dodając alkoholowo-tytoniowo-drzewno-dymnym zadrapaniom oraz drażniącej zmysły ostrości więcej ciepła, stereotypowo kobiecej miękkości; czaru i pastelowej bieli. I odtąd obie te frakcje będą już musiały żyć zgodnie obok siebie albo ze sobą, jak będą wolały. W każdym razie surowość gabinetu nie będzie w stanie ignorować waniliowo-tonkowej jasności ani optymistycznej krągłości tytoniu wiśniowego, już nie. Przynajmniej dopóki kobieta nie pójdzie po rozum do głowy i przestanie nareszcie drażnić wrażliwe męskie powonienia, prowokując dżenderową hydrę do terroryzowania porządnego, prawego świata - ale czym prędzej zmyje z siebie piętno hańby. Wróć: ortodoksyjnie samcze perfumy. ;>


Tej recenzji miało nie być. Wbrew własnym początkowym sądom z połowy lipca zamierzałam Tobacco Oud "zbyć" jakimś wpisem impresyjnym, dołączając go do grupy innych woni, o których co prawda chciałabym wspomnieć ale nie mam do powiedzenia aż tyle, by darować im pełnoprawną recenzję. Nie potrafiłam z tej kompozycji wycisnąć wiele więcej nad: "przyjemny gabinetowy leniwiec opowiadający o mariażu tytoniu i whisky z wanilią, bobem tonka oraz czekoladowym paczuli, pod stabilnym i cienistym baldachimem z nasyconych nut drzewnych", lub czegoś w podobnym stylu.
Jednak kiedy całkiem niedawno naszła mnie chęć, aby poszperać po sieci w poszukiwaniu opinii o TO, trafiłam na pewne forum o perfumach. Gdzie dowiedziałam się - zresztą nie po raz pierwszy - że jako kobieta powinnam trzymać się z daleka od podobnych kompozycji, że wonie samcze są dla samców a polityczna poprawność może iść się chędożyć, że otoczona szalem z Tobacco Oud nie miałabym nawet cienia szansy na zdobycie serca jednego z forumowiczów [ach, jakże nad tym boleję! Nawet sobie nie wyobrażacie], że to, tamto i siamto. Ogólnie mówiąc: baba w męskich perfumach? [Jakich męskich, kurna nać??] Kobieta w klubie dla dżentelmenów? Foch i obraza boska w jednym! :]

No więc macie, Panowie. Bardzo proszę, to specjalnie dla Was. Samczego! Eee, wrrróć: smacznego!
Nie trzeba było mnie irytować. :P


Rok produkcji i nos: 2013, Olivier Gillotin

Przeznaczenie: zapach typu uniseks. :P Dla miłośników wód ciepłych i drzewno-przyprawowych na sposób europejski. Wokół ludzkiej sylwetki tworzy aurę niezbyt rozległą, chociaż wyraźną z bliskiej odległości. W początkowych fazach i przy odpowiednio słonecznej pogodzie jest w stanie nawet zostawić za sobą krótki, ciemny, tłustawy ślad, jednak zazwyczaj TO to [hłehłehłe ;) ] typ zdystansowany i nie lubiący nadmiernego wysiłku. ;)
Na okazje raczej wieczorowe i albo nieformalne w ogóle, albo Bardzo Oficjalne, jednak to moja osobista klasyfikacja. Testowałam tez w okolicznościach dziennych, także na grupie osób, z którymi łączyła mnie luźna znajomość - i nie zarejestrowałam żadnych komentarzy, pozytywnych ani negatywnych. Co oznacza, że albo pachnidło rzeczywiście lubi trzymać się blisko ciała, albo moi znajomi to ludzie kulturalni i dyskretni. ;)

Trwałość: od dziewięciu czy dziesięciu do prawie osiemnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (i drzewna)

Skład:

tytoń, paczuli, oud [tiaaa... ;) ], kolendra, bób tonka oraz inne akordy przyprawowe, drewno sandałowe, drewno cedrowe, labdanum, whiskey, kastoreum (od siebie dorzucę jeszcze wanilię, szafran, pieprz oraz mahoń)
___
Dziś noszę Blamage od Nasomatto.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.pinterest.com/pin/50806302020106525/
2. http://www.flickr.com/photos/33626548@N08/6295667367/
3. http://www.flickr.com/photos/nicolefranzen/10119327843/


* * *

Na wszelki wypadek dołączę jeszcze ważny komunikat od Kapitana Oczywistość: "powyższy wpis ma charakter ironiczny".

10 komentarzy:

  1. a ja kocham wszystko co ma Oud :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc niekoniecznie Tobacco Oud, bo tam oudu nie ma - albo jest ale tylko w nazwie-wabiku. :D

      Usuń
  2. No więc tak. I ja uważam (o ile nie powiedziałaś przewrotnie), że pewne perfumy są bardzo wyraźnie męskie. Kobieta może nosić garnitur, ale nie zdjęty z faceta, tylko dla niej skrojony.
    Zapachu nie znam...ale za leniwcami nie przepadam - w tym duchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, że perfumy to nie ubranie - tak uważam ja. (Cały wpis był ironiczny, więc tekst o męskości zapachu także). Nie widać ich. Jakieś 95% społeczeństwa zazwyczaj nie jest w stanie powiedzieć, czym pachniesz o ile nie jest to jeden z najpopularniejszych aktualnie samograjów. Większośc z tych osób najprawdopodobniej w ogóle nie wiedziałaby, co to takiego ten cały oud i do czego ma niby służyć.
      Zapachu w ogóle nie da rady dopasować do płci nosiciela tak, jak garnituru. Chyba, że mówimy o garniturze przyszłości, który np. na ciele kobiety automatycznie sam będzie robił sobie zaszewki w okolicach piersi a na mężczyźnie poluzuje nogawki. ;)

      Zresztą TO wcale nie jest wybitnie męski. Czysty uniseks dla miłośników woni czilałtowo-alkoholowo-drzewnych imo. :)

      Usuń
  3. fajnie napisana recenzja nie recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zatem dobrze się złożyło, że przycupnęłaś nad tym forum :) Zapach ten przecież, pomimo nazwy jak i składu typowo "męskiego" jest uniseksem, jak większość perfum od Toma Forda. I my, kobiety, mamy do niego takie samo prawo, a nawet większe, bo na facetach zapach tytoniu, paczuli i wanilii wydaje się być pospolity, ale za to na kobiecie staje się intrygującym wyzwaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie. Składniki składnikami ale wysoko cenię fakt, że umieszczając swoje produkty na jednej długiej półce z napisem "uniseks" marka (TF czy Lutens czy inni) sugeruje, że sięgnąć może po nie każdy. Zachęca do zmiany przyzwyczajeń, choćby chwilowej, do łamania utartych stereotypów, do mierzenia się z nimi i redefiniowania samego lub samej siebie. [A że przy okazji chce więcej zarobić to inna sprawa. ;) Wilk syty i owca cała]. Łagodnie ośmiela.
      Czemuś takiemu mogę tylko przyklasnąć i pewnie własnie dlatego tak mnie wnerwiają typy, które wszędzie włażą ze swoją linijką i mierzą, i oceniają, i przykrawają cały świat do własnych wąskich horyzontów. Wszystko, wszędzie, na chama i bez szacunku dla cudzych odczuć. Dlaczego to robią? Bo tak.
      Dlatego, ten jeden raz, zagrałam znaczonymi przez nich kartami. :>

      Święta racja z tym, że poszczególne nuty zupełnie inaczej układają się na kobiecie i na mężczyźnie. Czasem wręcz okazuje się, że dwie osoby korzystające z tego samego flakonu, dzięki Czynnikowi S (jak skóra ;) ) stworzyły dwa zupełnie różne pachnidła. I to jest własnie piękne! Tego należy się trzymać. To promować w świecie perfum.

      Usuń
  5. Ochh, jest w Twojej recenzji przygnębiająca jednoznaczność, oschła i radykalna...
    To gorzej niż gdybyś zjechała Tobacco Oud od góry do dołu a twórcę odsądziła od czci i wiary!
    Tyś je po prostu odepchnęła, sklasyfikowała i odebrała mi magię, którą perfumy dzielą z motylami i ćmami.

    A mnie się Tobacco Oud podoba. Bardzo się nawet podoba bo nie kokietuje, nie uwodzi. Jest gorzki, kompleksję ma brzydką, chropowatą i twardą. No i jeszcze pije za dużo. Alkoholi nie tyle podłych co jakby nazbyt starych, zbyt grubo pokrytych patyną; podtyka mi pod nos podejrzanie woniejące gąsiorki oblepione kurzem i o tj goryczy, od tytoniowego dymu, od woni alkoholu mącą mi się zmysły, tracę głowę....
    I wtedy okazuje się, że ja co to nigdy tańczyć nie umiałam, nie chciałam tańczę nagle na barowym stole ktoś klaszcze mi do rytmu; i okazują się jeszcze inne rzeczy ale w głowie tak już mi się kręci że nie sposób wszystko spamiętać...
    Cóż to była za noc...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednoznaczność? Oschłość? radykalność? Odrzucenie?
      Hm, faktycznie możesz mieć rację. Lecz przecież nie odrzucam i nie poniżam sam zapach; co najwyżej oberwał, biedaczek, rykoszetem. ;)
      Bo celowałam w zadufanych w sobie perfumowych inkwizytorów. Jak zawsze wprost wyrywających się, by powiedzieć przypadkowej, nieznanej im kobiecie, co robi źle, dlaczego i że koniecznie powinna to zmienić. Już, już! Natychmiast! Tup tup nóżką. Bo oni czują się ŹLE z cudzą niezależnością oraz wrażliwością.
      Więc uderzyłam w pasywno-agresywną nutę i raz napisałam reckę w taki sposób, żeby przypodobać się temu całemu tałatajstwu z klapkami na oczach.

      Twoja wizja bardzo przypadła mi do gustu. Nie doświadczyłam co prawda podobnych wrażeń (mnie ten typ perfum raczej uspokaja i wycisza) ale podglądałabym z przyjemnością. ;) Czy raczej: podwąchiwałabym. :)

      I Rybo... miło Cię znów tutaj widzieć.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )