sobota, 6 września 2014

Róże Afganistanu, lilie Ukrainy...


Nie mam pojęcia, czym pachną róże w Kandaharze. Nie wiem też za wiele o kwiatach południowo-wschodniej Ukrainy. Wierzcie lub nie ale aż do tej pory ani razu nie zastanowiłam się, jakie kwiaty cieszą się największą sympatią mieszkańców Korei Północnej - i czy jakiekolwiek w ogóle. Cóż, zawsze to jakiś drobny przyczynek do samopoznania, który przestał być tajemnicą. Lecz tym razem jego świadomość wcale mnie nie ucieszyła. Czemu?
Skoro ani razu nie napatoczyła mi się myśl dotycząca czynności tak pierwotnej i naturalnej, jak wąchanie kwiatów wśród przedstawicieli jakiejś egzotycznej i izolowanej kultury - skoro uważam za coś oczywistego wiedzę, że już Homo erectus woń oraz piękno kwiatów znał i cenił a jakoś nie przyszło mi to do głowy w odniesieniu do Koreańczyków z północy - czy znaczy to, że w jakimś-tam stopniu poddaję w wątpliwość człowieczeństwo przedstawicieli tejże kultury a ich osobiste pragnienie radości oraz poszukiwanie piękna uznaję za nieistotne? Co przecież wcale niekoniecznie musi dotyczyć obywateli ponurego komunistycznego skansenu ale, na dobrą sprawę, każdej ludzkiej społeczności na tym łez padole.

Wspominam o tym, ponieważ w pierwszej chwili, kiedy tylko o nich usłyszałam, zmroziła mnie nazwa jednych z nowszych perfum Andy'ego Tauera: Une Rose de Kandahar. Wydała się na siłę kontrowersyjna, od razu przypominająca słynne polskie powiedzenie odradzające ratowanie róż w czasie, gdy płoną lasy. I naprawdę, dokładnie w tej samej chwili, gdzieś z tyłu mózgu, mogłam przechowywać wiedzę o wielowiekowej afgańskiej tradycji perfumowej i perfumotwórczej, o słynnych niegdyś uprawach róż czy drzew pomarańczowych, o wadze, jaką wyznawcy islamu przykładają do czystości ciała [ciało uperfumowane to przecież ciało wcześniej umyte, odwrotnie niż w osiemnastowiecznej Europie ;) ], o stopniowym powrocie do rzeczywistości mieszkańców kraju co rusz targanego wojnami lub nawet o Make Perfume Not War. Tyle tylko, że w chwili mojego instynktownego oburzenia nie miała ona wiele do roboty. ;)

Przecież dystans czy namysł zawsze pojawiają się z opóźnieniem, pierwsze jest automatyczne odnoszenie wszystkiego do naszej mentalności i naszych realiów [wszystko jedno, co kto rozumie przez "naszość"], do własnej tożsamości. Tak jest najprościej. Jednak na tym polega sztuka, aby umieć powiedzieć STOP własnym reakcjom, odrzucić na moment własny ogląd świata po to, aby podjąć trud obejrzenia kłopotliwej kwestii z trochę innej perspektywy.
Gdybyśmy wszyscy robili to znacznie częściej, świat byłby lepszym miejscem [a na pewno Polska, której obywatele miewają ogromny kłopot z dystansem wobec własnych myśli].

Z tego właśnie powodu zatrzymałam się na chwilę, aby skutecznie zrewidować pogląd na nazwę pachnidła a przy okazji docenić "normalizujący" pomysł Tauera. Wszak, cytując ideę przyświecającą innej marce perfumeryjnej, chodzi o to, by odbudowę uczynić bardziej fascynującą, aniżeli destrukcja. :)
Niechże więc ta Róża pochodzi z Kandaharu! W końcu ma do tego pełne, wielowiekowe prawo.


Ostatecznie jej powiązania z gorącym Orientem są aż nazbyt oczywiste. ;) Panna Róża, opatrzona porządkową literą (lub liczebnikiem, zależy jak spojrzeć) φ Phi, to przecież natura energiczna, namiętna oraz - pomimo całej swojej głębi oraz skomplikowania - pogodna. [Swoją drogą, ciekawa sprawa z tym fi: może być wąsate albo rogate, w języku staropolskim robiło za "ą", przejawia bliskie pokrewieństwo z kartografią oraz optyką; bywa też matematycznym oznaczeniem średnicy i w takiej właśnie postaci trafiło niedawno do kieszeni odświętnego garnituru niejakiego Józefa Pałysa. ;P Prawdziwie wszechstronny znak (pięciuset)!]

Oczywista i aktywnie obecna w strukturze mieszaniny od otwarcia aż po najdalsze zakamarki bazy [ha! grunt to, ekhem... pojemna metafora ;] ], żywa oraz rozwijająca się; piękność o pąku ciemnym, mięsistym, zdecydowanie wielkopłatkowym. Z początku trochę ziemista ale jednocześnie rozświetlona miękkim ale złocistym cytrusowym promieniem, stworzona ze świeżego, niemal krystaliczno-balsamicznego geranium. W pierwszych chwilach, często tak ważnych dla naszej sympatii lub antypatii wobec pachnidła, oparta o intrygujący węchowy oksymoron. Jednocześnie orzeźwiająca geranium i cytrusami oraz rozleniwiająca pierwszymi oznakami intensywnego korzenno-tytoniowego ciepła.
Dzięki któremu kwiat tytułowy płynnie acz szybko przeistacza się w różę szyprującą; przez jeden krótki moment, kiedy cytrusy z geranium jeszcze nie odeszły, tytoń oraz pikantna przyprawowa masala jeszcze nie zapanowały nad całością a miękka, owocowa i aksamitna morela czuwa nad równowagą wszystkich składników. Chwila krótka ale magiczna - dla takich właśnie momentów warto poznawać nowe perfumy.

Później też jest ciekawie, choć wraz z upływem czasu Rose de Kandahar coraz bardziej przypomina efektownego, różano-korzenno-balsamicznego orientala. Kiedy tytoń drapie w gardle a morelowe soki spieszą z fruktozowymi okładami. ;) Gdy róża pyszni się wśród przypraw (cynamon, kolendra, gałka muszkatołowa, czarny pieprz), nieco staroświeckiego suchego duetu paczuli z wetywerią oraz rosnącego w siłę akordu ambrowego. Wśród orientalnej, pierzastej, niekulinarnej słodyczy, wobec której przyprawowo-tytoniowa kurzawa staje się tylko smaczkiem. Wtedy róża delikatnieje. Jakimś cudem ewoluuje w szlachetne potpourri lub kwiat ciepły, buduarowo-pościelowy.
Potężny ale i spokojny. Leniwy, pewny swego.
Gęsty jak powietrze przesycone namiętnością. Albo wytchnieniem po niej. :)

Od Portrait of a Lady Malle'a aż po l'Eau od Diptyque. Ciekawa ewolucja, nie sądzicie?


Rok produkcji i nos: 2013, Andy Tauer
[który ostatnimi czasy wypuszcza w świat nowe zapachy jak nakręcony]

Przeznaczenie: znakomity, wyważony uniseks. Nie tyle obupłciowy, co dla obu płci tak samo odważny. :) Tworzący jednocześnie silną, wibrującą aurę oraz całkiem wyraźny ślad; o silnej osobowości, więc raczej niewskazany do wszystkich możliwych sytuacji ale już dla podkreślenia funkcji kierowniczych lub podczas prowadzenia biznesowych negocjacji - i owszem. :D
Lub kiedy jesteście po prostu fanami silnych, elektryzujących pachnideł o nowocześnie orientalnym sznycie. Szyprolubom też się spodoba. :)

Trwałość: od dwunastu-piętnastu godzin do przeszło doby. Jak ekstrakt!

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (oraz szyprowa, niech będzie)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, cynamon, gorzkie migdały, morela
Nuta serca: róża bułgarska oraz afgańska, geranium burbońskie, liść tytoniu
Nuta bazy: wanilia, bób tonka, paczuli, wetyweria, szara ambra, piżmo
___
Od wczorajszego wieczora niestrudzenie, nie zważając na takie szczegóły jak prysznic czy mycie naczyń, towarzyszy mi Rasha od Rasasi.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.the7virtues.com/about_us.php
2. http://redfoxfloral.com/about/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )