środa, 10 września 2014

Oryginalność na brytyjską modłę


Creedowie wypuścili w świat nowe perfumy, od razu całą serią. Zatytułowali ją Acqua Originale... czyli niezbyt oryginalnie, trzeba przyznać. :] Zresztą same pachnidła także do szczególnie przełomowych, wyjątkowych ani wyrywających z kapci nie należą. Do zachwycających też niekoniecznie.

I bardzo dobrze! Nie muszą.
Zapachów tego cyklu - ani całego domu perfumeryjnego - nie tworzy się po to, żeby zapewniały nosicielom spektakularne doznania. Marka Creed woli uprzyjemniać czas, niż szokować; i trzeba przyznać, że w obecnych czasach wiecznego głodu silnych bodźców tak uparte trzymanie się tradycji nie jest złym posunięciem marketingowym. Aczkolwiek nie potrafię wybaczyć im wycofania z oferty bodaj jedynego dzieła, które mnie osobiście zachwycało i burzyło ład, czyli Royal English Leather. Muszę przyznać, że akurat ta decyzja znacząco nadwyrężyła moje zaufanie do firmy - a pięcioraczki Acqua Originale, przy całym swoim uroku, nie zdołały odbudować go nawet w połowie [co jest znaczące].
Jak jednak prezentują się one same? O czym ?
[Pomijając fakt, że niby o podróżach Oliviera Creeda po świecie, co średnio mnie przekonuje].


Aberdeen Lavender

Pierwszy zapach z serii, pierwszy przetestowany - i od razu pierwsze rozczarowanie.
Któremu jednak sama jestem winna, ponieważ wbrew swoim zwyczajom, napaliłam się na nie zaocznie, dzięki samej nazwie, tytułowemu składnikowi oraz pobieżnemu rzutowi oka w spis nut. Życzyłam sobie lawendy mocnej i staroświeckiej, z ziołami oraz cytrusami, ostrej i monochromatycznej, surowej; odpowiadającej krajobrazom północnej Szkocji. Tymczasem niczego podobnego nie dostałam.
Okazało się bowiem, że Lawenda Aberdońska to przyjemniaczek, paprociowy puchatek; głupkowaty osiemnastowieczny elegancik, spowity w hektary pudru na twarzy oraz wysokiej peruce. :> No wypisz, wymaluj Hugh Laurie jako książę Regent w Czarnej Żmii! ;)

Na szczęście, dałam sobie spokój z tą interpretacją, kiedy tylko przestałam boczyć się na rzeczywistość. :) I przyjęłam, Aberdońską Lawendę tak, jaką ona jest. Czyli miękka, jasna ale nie bez charakteru, płynnie okalająca ludzką sylwetkę, niezbyt ekspansywna choć wyraźna z bliska. Efektowna w swoim (rzeczywiście) antyseptycznym lawendowym otwarciu z wytrawnymi ziołami oraz bergamotką u boku, dystyngowana w chwili, gdy lawenda zaczyna wydzielać słodko-paprociowy pyłek dyskretnie wsparty o pięknie rozrysowany akord ciemnej, lekko podwędzonej skórzanej galanterii, uroczo niewinna w kwiatowo-waniliowo-ambrowej bazie z ciepłym paczuli w tle. Rozbrajająca jak psotny szczeniaczek, w oczekiwaniu na pieszczotę lub zabawę prezentujący światu swe miękkie podbrzusze.

Psst! Jeżeli w ostatnich zdaniach wyczuliście ironię, to mieliście stuprocentową rację. Mimo wszystko nie mogłam sobie darować. ;] Tak, wiem; wredna jędza ze mnie. :>

Trwałość: w granicach dwunastu godzin, może trochę dłużej - czyli bardzo dobrze

Grupa olfaktoryczna: aromatyczna

Skład:

Nuta głowy: "absynt o anyżowym aromacie", rozmaryn, bergamotka, cytryna
Nuta serca: lawenda, tuberoza, róża, lilia
Nuta bazy: paczuli, skóra, wetyweria



Asian Green Tea

Tiaaa... Poprzednio się nagadałam, więc teraz będzie krótko, w nieomal żołnierskich słowach [oczywiście, o ile dany żołnierz miewa tendencje do niekoniecznie spójnego słowotoku, np. w chwilach upojenia alkoholowego ;) ].
Sam tytuł - oraz jaśmin z grafiki promocyjnej - sugeruje kolejną filiżankę zielonej herbaty jaśminowej. Tymczasem ja przecież całkiem niedawno wypiłam inną; nawet mi smakowała, więc za alternatywę dziękuję.

Problem w tym, że Asian Green Tea niekoniecznie opowiada o zielonej herbacie jaśminowej. Hmm, jakby się tak zastanowić, to w ogóle o żadnej herbacie nie opowiada. :] Zamiast niej woli zielone jabłuszka, najlepiej takie od Donny Karan z Nju Jorku. ;P Aczkolwiek jabłuszko różowe tez nie jest wykluczone. I jakieś jasne, laboratoryjnie frakcjonowane kwiatki w tle (może rzeczywiście trochę jaśminu wielkolistnego).
Ładne toto, wdzięczące się na próbę do każdego w zasięgu wzroku, pogodne i dziewczęce. Ciekawe robi się dopiero później, kiedy wśród kwiatów na pierwszy plan wybija się heliotrop a intrygujące, roślinno-zwierzęce, niedosłowne nutki liści czarnej porzeczki dzielnie dotrzymują mu kroku, czyniąc mieszaninę głębszą oraz nieco chłodniejszą, także w obejściu. Jednak baza to znów prosta jasność, roślinna słodycz i zwiewny woal tuż przy szyi.
Jeżeli lubicie podobne klimaty, przetestujcie Zieloną Herbatę Azjatycką, która nie jest wcale herbatą ale zieleni nieco zawiera - głównie po jabłuszku i (trochę) po krzakach porzeczki.

Trwałość: na mnie wytrzymuje nie więcej, niż pięć-osiem godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-świeża

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, mandarynka, cytryna, petit grain
Nuta serca: heliotrop, róża, fiołek, zielona herbata [?], czarna porzeczka
Nuta bazy: drewno sandałowe, białe piżmo, akord ambrowy



Cèdre Blanc

Czemu tak po fhrrancusku, skoro dla brytyjskiej marki logiczniejszy byłby White Cedar? Miałam teorię na temat pochodzenia składników wody z którejś z dawnych francuskich kolonii (np. w Azji) ale okazało się, że motywem przewodnim dzieła ma być wirginijski cedr - a więc Wirginia! Stan USA powiązany z Imperium Brytyjskim; zgadza się, Jamestown, Pocahontas i tak dalej. Grzebałam więc głębiej, także wśród skojarzeń olfaktorycznych. I wiecie, do czego się dogrzebałam?

Itasca. Itasca od Lubin. Itasca z podkręconym cedrem! Trochę też Juniper Sling od Penhaligon's ale głównie Itasca. Mnóstwo cedru, takiego leśno-świeżego, słonecznego, jasnego aż do oślepnięcia. A także Siskiyou marki Juniper Ridge. Właściwie to Siskiyou nawet bardzo; co najmniej tak mocno, jak Itasca... ;)
Kiedy zestawić te wszystkie pachnidła w całość, wychodzi nowoczesny męski drzewny świeżak. Zachowawcze perfumy do garnituru biurowego lub na, ciekawie interpretowany, podryw. Coś pomiędzy He Wood od Dsquared a męskim l'Eau d'Issey.

W przekonaniu, że ze mnie taki hipermacho oglądam Beara Gryllsa, czytam o zdobywcach nieznanych lądów tudzież górskich szczytów, żadna ścianka wspinaczkowa ani trener na siłce mnie nie pokonają ale, kiedy przyjdzie co do czego, w lesie zostawiam po sobie kupkę papierowo-plastikowych śmieci oraz wiązankę gorzkich przekleństw.
Oto cały ja - korpoludzik dwudziestego pierwszego wieku na łonie przyrody. ;>

Trwałość: kompromitująca, bo nie większa, niż trzy lub cztery godziny

Grupa olfaktoryczna: świeżo-drzewna

Skład:

Nuta głowy: kardamon, liść laurowy, galbanum, bergamotka
Nuta serca: geranium, lilia wodna, jaśmin
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, wetyweria [a także sporo iso e super lub którejś z substancji pokrewnych]



Iris Tubéreuse

Znów francuski ale już nie będę się czepiać. Tym razem nie mam powodów. :D
Tym razem, w tym konkretnym zapachu, jest mi dobrze, bezpiecznie, błogo. :) W tuberozie irysem umajonej i umaślonej; wyrastającej z czystego, marsylsko mydlanego irysa w sposób tak niewymuszony, że wręcz. naturalny. Jakby tak było zawsze, od stuleci - i miało pozostać na wieki. Przesympatyczny zabieg, boskie otwarcie. Chociaż krótkie.

Na szczęście później również jest przemiło; kiedy tuberoza obejmuje rządy, co przecież jest dla niej działaniem oczywistym. Wtedy pachnidło staje się bardziej gorące, zbacza w rejony prawie korzenne, uderza do głowy niczym won bukietu białych kwiatów, gdzie oprócz tuberozy możemy znaleźć ylang-ylang i kwiat pomarańczy, i lilię, i biała różę. A w bazie więcej słodyczy, cienka warstewka pudru (lub może pyłku z kwiatów?), dalekie echo przebogatych słodkich festonów olfaktorycznych z lat 90. XX wieku. Za pojawiającą się tu i ówdzie żywiczną, iskrzącą się w słońcu chłodną zieloność odpowiada lubiane przeze mnie galbanum.
Umiarkowana, ciepła i żywa aura pozwala nosić Iris Tubéreuse zarówno za dnia, jak i wieczorami. Do dżinsów, garsonki ale także do sukni wieczorowej. Jakie to przyjazne stworzenie! A także jeden z moich dwóch faworytów creedowej serii. :)

Trwałość: w okolicach ośmiu-dwunastu godzin plus kilka dalszych stopniowego zanikania

Grupa olfaktoryczna: kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: liście fiołka, pomarańcza, galbanum
Nuta serca: konwalia, tuberoza, ylang-ylang
Nuta bazy: kwiat pomarańczy, orchidea waniliowa, piżmo



Vetiver Geranium

To jest TEN zapach! Najlepszy, najciekawszy, najbardziej poruszający, najlepiej skomponowany z całej serii, przynajmniej według wiedźmy. ;)
Zachwycające geranium, głębokie, czyste i różane, wibruje początkowo wśród lekkich i ożywczych cytrusowych soków, potem stopniowo opadając na jasne, drzazgowate belki ze szlachetnego drewna. A dookoła cynamonowa kurzawa, paczulowy puder oraz ciepły, otulający (ale nie milusi!) akord ambrowy. Uwielbiam rozwój tej mieszaniny: od porażających optymizmem dosłowności, przez suk korzenny i nowoczesną drzewność aż po aksamitne ciepło oraz czułość ambro-kaszmerano-wanilii. Czasem nawet przytulną błogość rozgrzanej ludzkim snem białej, bawełnianej pościeli. :)

Tak żywego, niewymuszonego ale też jednoznacznie nowoczesnego zapachu dotąd chyba jeszcze nie wąchałam. :) W tym segmencie naprawdę rzadko zdarza się podobna wiarygodność. Dodatkowo żywa, mieniąca się aura pachnidła jeszcze bardziej uprzyjemnia noszenie, dosłownie stapiając się ze swym żywym podłożem. Jestem ciekawa jego rozwoju zimą; mam wrażenie, że dopiero wtedy stanie się naprawdę fascynujący, kiedy mróz wyciągnie na pierwszy plan każdą krystaliczność oraz każdy błysk.
Póki co jednak - i jesienią może zachwycić! Że o lecie tylko wspomnę. ;)

Trwałość: około dobowa

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: zielone jabłko [ha! ;) czyli jednak może być ciekawe!], bergamotka, cytryna
Nuta serca: cynamon, geranium, róża
Nuta bazy: drewno cedrowe, piżmo, akord ambrowy, paczuli


Jak widać, wszystkie elementy serii Acqua Originale pozostają wierne trójstopniowemu rozwojowi perfum, typowemu dla starej szkoły europejskiej. Wyraźnie zmieniają się w czasie i, choć część z nich ewidentnie rozmija się z moim osobistym gustem, szczerze zalecam testy całej piątki. Może to własnie Wy odkryjecie wśród nich coś dla siebie? :) Zapach równie sympatyczny i noszalny, co praktyczny; bo przecież dokładnie takie były założenia serii: stworzyć coś dla ludzi, do noszenia, na co dzień i od święta.
Tego Wam w każdym razie życzę.

Zapachy powstały w roku 2014, zaś ich twórcą jest Olivier Creed.

___
Dziś noszę... wychodzi na to, że całą piątkę. :D Ze szczególnym uwzględnieniem Vetiver Geranium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )