wtorek, 13 listopada 2012

Od etyki ku perfumiarstwu

Ostatnio tracę serce do Wizażowych wspólnych zakupów, gdzie nagminnie omijają mnie najciekawsze rozbiórki. Głównie dlatego, ze bywam tam ostatnio raz na kilka dni; więc jestem zła przede wszystkim na siebie. Co, jak wiadomo, jest najgorszym rodzajem złości, ponieważ nie można jej na nikim wyładować. ;]

Lecz przecież i ja mam szczęście znać kilka zapachów oryginalnych, rzadko spotykanych, dziwacznych czy chociażby krótko po światowej premierze. Więc w ostatecznym rozrachunku nie jest tak źle. :)

Na przykład dziś chciałabym napisać co nieco o pachnidłach, które poznałam dzięki uprzejmości nieocenionego Jaroslava. Jarku, dziękuję! :* Gdyby nie Ty, do olfaktorycznych dzieł sygnowanych przez Naomi Goodsir dopchałabym się pewnie za około dwa lata. :)
Ponieważ to one zajmują dziś mój nos oraz mózg.


O podstawowym nurcie działalności australijskiej projektantki kapeluszy oraz akcesoriów z futra czy skóry można było poczytać nieco gdzie indziej. Zresztą, nie wiem, czy mam jakiekolwiek prawo do oceniania zarówno "materiałów" do prac Goodsir jak i moralności jej klientów; szczególnie jako osoba, która od lat, mimo wielokrotnie podejmowanych prób, nie jest w stanie przejść na dietę bezmięsną. Podobnie, jak nie unikam butów czy strojów z naturalnej skóry [inna sprawa, że czasy, kiedy skóra sztuczna automatycznie oznaczała dużo gorszą jakość, szczęśliwie już minęły i naprawdę możemy pozwolić sobie na produkty syntetyczne, które wytrzymają dłużej, niż jeden sezon użytkowania :) ]. Pamiętam jednak, że piersi kurczaka wbrew pozorom nie pochodzą z powleczonej folią styropianowej tacki z supermarketu, zaś bym mogła kupić sobie śliczne kozaczki pewnej polskiej marki z jakiegoś zwierzęcia zdarto wcześniej skórę.
Dlatego uważam, że więcej szkody niż proekologiczne nawoływanie do radykalnej abstynencji, wyrządza ludziom utrzymywanie obecnego status quo, mącenie niegdyś oczywistej wiedzy o pochodzeniu naszej żywności czy ubioru.
Nie należy bać się zakazu spożywania wołowiny a raczej faktu, że dzieci nie widzą żadnego poważnego związku między sympatyczną fioletową krową z reklam czekolady a wkładem do hamburgera. Co dzieje się obecnie.
Do czego dopuszczamy jako przedstawiciele cywilizacji marginalizującej cierpienie i śmierć tak mocno, jak tylko się da, przez co czynimy kolejne pokolenia pozbawionymi elementarnej wrażliwości tępakami, kalecząc młode osobowości już na wstępie. Wyjątkowe okrucieństwo wobec tych, którzy mają utrzymywać nas na starość.

Z tego powodu postanowiłam zilustrować swoje myśli fenomenalnym projektem zmarłego zbyt prędko geniusza mody Alexandra McQueena, którego "etola" jako żywo wydała się idealnym nawiązaniem do łamania tabu śmierci we współczesnej kulturze Zachodu - oraz przemilczanej prawdy o pięknych, kosztownych futrach, o delikatnej cielęcej [cielęcej, czyli zdartej z dziecka] skórze wytłaczanej w kwiatowe wzory, obecnie znów modnej. I w ogóle dlatego też pozwoliłam sobie na całą niniejszą dygresję. Mam wrażenie, że bez niej nie mogłabym spokojnie i z czystym sumieniem przejść do recenzji pachnideł od Pani Goodsir.


Jako pierwsze na moje wezwanie stawiają się Bois d'Ascèse, olfaktoryczne pejzaże malowane ciemniejszą, grubszą kreską, bardziej dosłowne, kłująco dymne i słono-wędzarnicze, bardzo umami. Co upodabnia je do genialnego Cuir od Mony di Orio, kolejnej wielkiej artystki, która zmarła o wiele, wiele za wcześnie.

W ogóle zauważam, że podobieństwa między Lasami Ascetycznymi a Skórą przebiegają nie tylko w linii najprostszych skojarzeń ale i nieco głębiej. Nie tylko w podstawowym akordzie wyprawionej skóry wędzonej w przesyconym chłodem jagód jałowca żywicznym dymie, lecz równie dobrze w dążeniu do perfekcji w poszukiwaniu węchowego odzwierciedlenia smaku idealnego, czyli umami. [Przy okazji: wiecie, że wszystkie ssaki dzielą wrażenia smakowe jedynie do dwóch smaków: słodkiego i umami; oba zarówno my, ludzie, jak i koty, myszy, niedźwiedzie, świnie czy lisy uważamy za jednoznacznie przyjemne]
Jak w Cuir, tak i Bois d'Ascèse wydaje się być aromatem zdeterminowanym, by z płonących żywic wyciągnąć tyle soli ile się uda, zaś z labdanum tyle jasnego ciepła, z wytrawnego, szlachetnego alkoholu tyle słodyczy; aby z koniaku wysączyć wszelką drzewną dobroć, zaś z whisky suchą wytrawność słodu; by z suszonych liści tytoniu wydobyć cały aromat, jakim ta roślina mogłaby się podzielić, bez palenia ich. Aby z każdego elementu składowego wydobyć na światło dzienne zarówno jego najpełniejsze, najbardziej dojrzałe wcielenie, jak i zawarte weń całkowite ich przeciwieństwo. Kobiecość mężczyzny, męskość kobiety. Tak, by każdy z elementów aromatu ukazał nam wszystkie swoje twarze, ani na chwilę nie przestając być sobą. Takie w moim odczuciu jest, powinno być umami. I do czegoś podobnego zdają się dążyć Bois d'Ascèse.

Zapach gęsty, nasycony, suchy. Z początku potężny i mało finezyjny (to zaleta) z czasem nabierający ciepła oraz pewnej niekulinarnej słodyczy. Naprawdę ładny, naprawdę dobry. Jednak.. czy aby nie trochę za mało przemyślany?
Aby oddać kwintesencję oflaktorycznego umami nie da rady jedynie przepuścić wszelkich akordów przez prasę do wyciskania soku, nie wystarczy poddać ich liofilizacji by potem nawodnić wyciśniętym uprzednio płynem. Nie tędy droga. Stworzenie dzieła jednoznacznego, wysmakowanego choć grubo ciosanego to sztuka daleko większa, niż zabawa ażurem delikatnej formy. Autor Lasów Ascetycznych obrał dobry kierunek, jednak gdzieś po drodze stracił serce do swojego dzieła. Które okazuje się piękne, lecz wyprane z życia. Przemawia do moich zmysłów, lecz już nie do umysłu. Aprobuję je jako konstrukcję zapachową, jednak wiem świetnie, że budzi ona we mnie rezerwę. A na pewno - sprzeczne uczucia. Więc może jednak za Bois d'Ascèse kryje się jednak coś więcej, niż kontrowersja...?
Aby się o tym przekonać, potrzebuję czasu.


Który wydaje się zbędny w przypadku kolejnego z dzieł od Naomi Goodsir, Cuir Velours. Nie dlatego, iż pachnidło okazało się tak wspaniałe, że szkoda czasu na wszelkie wątpliwości. Ani z racji jego całkowitej marności, złego poskładania czy nijakości. Nic z tych rzeczy.
O ile Bois d'Ascèse dzięki sile skojarzenia ze starszą kompozycją prowokują do dalszego zadawania pytań, Welur okazuje się po prostu - ładny. Prosty, dymny, skórzano-owocowy, z wyraźnym akordem dymnej śliwkowej słodyczy. Ostatnio spotykanym coraz częściej. To już nie tylko klasyczna Poison Diora czy późniejsza delikatność Lutensowych Féminité du Bois czy Bois Oriental ale oprócz nich tegoż Boxeuses, Chambre Noire Olfactive Studio, Réjouissance marki Yes for Lov, Cuir Améthyste z prywatnej linii Armaniego oraz jej bliźniaczka z półek perfumerii selektywnych, Bottega Veneta edp. Tak, Cuir Velours pochodzi z prawdziwie rozgałęzionej rodziny, której pozostaje nieodrodnym dzieckiem. :)

Dlatego też nie sposób narzekać na ową kompozycję. Jest ładna tak, jak ładne są wspomniane wyżej pachnidła. A że wszystkie do siebie podobne..? Cóż z tego? Widocznie świat potrzebuje jeszcze jednej słodkawej, lekko dymnej, nienachalnie przypudrowanej skóry skąpanej w molekułach świeżo uwędzonych śliwek węgierek. :> No, może z odrobiną egzotycznych liczi, uprzednio wymacerowanych w całkiem niezłym rumie (który jednak do pirackich szaleństw z Idole edp nawet się nie umywa), obłożonych ciepłym, lekko drażniącym powonienie wianuszkiem kocanek.
Cuir Velours to aromat zacny, przyjemny dla powonienia, pieszczący ludzkie zmysły powoli i wyraźną lubością, zdający się celebrować chwilę. Lecz przy tym na wskroś przesiąknięty przedziwną "wymuszoną nie-autentycznością"; jakby ktoś lub coś domagał się od aromatu - czy też raczej jego twórcy - by ten powściągnął wodze swej radosnej twórczości, aby ograniczył się do stworzenia uniseksu, który będzie kojarzył się szybko a przy tym smakowicie. :] Dzięki czemu zamiast prawdziwej Sztuki otrzymaliśmy kolejny produkt wymuszenie rzemieślniczy, efektowny i budzący zainteresowanie a jednak na dłuższą metę ujawniający coraz to więcej swoich wad.

Wniosek? O ile nie trafimy na prawdziwą igłę w stogu siana, osobę równie piękną w środku, co na zewnątrz, nie ma sensu zatrzymywać przy sobie kochanka jednej nocy. ;) Ten z Cuir Velours naprawdę mógł być Kimś - podobnie jak jego Ascetyczny brat - wolał jednak postawić na wygodę oraz wieczne ślizganie się po powierzchni życia. Jego wybór.
Ja podziękuję.

Oba pachnidła od Naomi Goodsir łączy też sposób, w jaki na nie zareagowałam: w pierwszej chwili wzbudziły mój szczery zachwyt, który z czasem trochę przyblakł. Nie na tyle jednak, by zniechęcić mnie do wód; w końcu są one wielce przyjemnymi dziełami. :) Z którymi im dłużej obcowałam, tym więcej pojawiało się wątpliwości. Przez chwilę jednak testom towarzyszył sentyment do ogółu obydwu kompozycji; ów utrzymuje się do dziś. I co prawda chyba nigdy nie przerodzi się w znudzenie, zniechęcenie czy tez jawną antypatię, lecz naprawdę cieszy mnie fakt, iż nie pożądam flakonów od Ms Goodsir. Ich zawartość jest miła acz ździebko nieautentyczna.
Powierzchowna. Jak człowiek, który niegdyś głęboko zraniony wytworzył sobie z ironii i cynizmu pancerz tak gruby, szczelny oraz niezdejmowalny, że z czasem całkiem zrósł się ze skórą naszego bohatera. A mnie brak tak sił, jak i chęci, by zajmować się działalnością samarytańską. Szczególnie w przypadku kogoś, kto już dawno zdążył uwierzyć, że nie tęskni za dawnym sobą.

Czy ja w dalszym ciągu piszę o perfumach...? ^^
Czymże jednak jest Sztuka, jeśli nie życiem piękniej opowiedzianym?

Bois d'Ascèse

Rok produkcji i nos: 2012, Julien Rasquinet

Przeznaczenie: dymne, choć spokojne pachnidło typu uniseks; konwencja sugerowałaby co prawda częściej odziewać weń męskie ciało ale.. chrzanić konwencję! ;)
Raczej pozbawione sillage, nachalnego, długiego śladu; za to charakteryzujące się silną aurą, emanującą na nasze najbliższe otoczenie. Jednak z czasem coraz bliższe skórze.
Na wszelkie okazje.

Trwałość: około pięciu-ośmiu godzin


Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (i aromatyczna)

Skład:

Nuta głowy: tytoń, whisky
Nuta serca: labdanum, cynamon, ambra
Nuta bazy: drewno cedrowe, mech dębowy, kadzidło


Cuir Velours

Rok produkcji i nos: 2012, Julien Rasquinet

Przeznaczenie: pachnidło typu uniseks. Skoro poprzednia propozycja miała skłaniać się ku mężczyznom, ta powinna przemawiać raczej do kobiet. ;) I tak chyba jest, zważywszy na skojarzenia olfaktoryczne. Dla mnie jednak jest znakomitym przykładem uniwersalności.
O aurze początkowo znacznej, z czasem redukującej się do wąskiego pasma tuż przy ludzkiej skórze; choć może nie aż tak dosłownie, jak czyniły to Lasy.
Na wszelkie okazje.

Trwałość: w granicach sześciu-ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana

Skład:

tytoń, labdanum, zamsz, kadzidło, kocanka, rum
___
Dziś noszę właśnie Cuir Velours. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://idreamofaworldofcouture.tumblr.com/
2. http://www.stylebistro.com/runway/Paris+Fashion+Week+Fall+2008/Alexander+McQueen/Details/kVHy77guapb
3. http://eliapan.tumblr.com/

7 komentarzy:

  1. Wobec Bois d'Ascèse czuję niesłychaną ambiwalencję: z jednej strony bardzo chcę poznać bo nuty i całą moja intuicja twierdzą, że to pachnidło wprost dla mnie; z drugiej nie chcę by mi się spodobało, z przyczyn które wyłuszczyłaś we wstępie.

    Jeden ze słynnych polskich psychoterapeutów twierdzi, że wiele nieszczęść na świecie bierze się stąd, że uczy się dzieci, że istnieją zwierzątka do kochania i te trzeba szanować i o nie się troszczyć, i te do jedzenia, ot maszynki do produkcji "miąska" bez uczuć, niezdolne do cierpienia.
    Później dzieciom się to generalizuje i przenosi- na ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapach naprawdę jest całkiem przyjemny, wart poznania (jak niemal każdy inny ;) ). Tego, że się spodoba, bałam się i ja; i jak napisałam, w pierwszej chwili naprawdę mnie zachwycił. Asceta i Welurek. Na szczęście im lepiej go poznawałam, tym bardziej zachwyt mi przechodził. ;)

    Ciekawa teoria. Chciałabym jej przyklasnąć, ale z drugiej strony... Mnie przecież też uczono, że są zwierzęta do jedzenia, jak świnki i kurki, są zwierzęta do kochania, jak psy, koty albo konie (i one też są "pożyteczne dla człowieka"). Nauczono mnie odróżniać szczura hodowlanego, nieco "upiornego" (to w cudzysłowie, bo gryzoni nigdy się nie bałam) domowego milusińskiego, od szczurów łażących po śmietnikach. Z tą różnicą, iż nikt i nigdy nie sugerował mi, że zwierzęta nie odczuwają bólu, strachu, czy emocji pozytywnych. Przecież się do siebie przytulają! :) Wiedziałam też, że choć dla Polaków to zwierzęta absolutnie niejadalne, to przecież Chińczycy jedzą psy a Włosi konie, "juk my świnie albo kaczki" - i nie ma w tym niczego niezwykłego. Zresztą, już jako mała dziewczynka znałam historię pewnej pani, która dla mnie była tylko koleżanką babci, a która w czasie drugiej światowej, wywieziona do Kazachstanu, razem z innymi mieszkańcami swojej ziemianki, zjadła zwłoki własnego dziecka, które umarło zaraz po porodzie. Bo musiała przeżyć, choć potem tego obiadu nigdy sobie nie wybaczyła.
    Chyba o to właśnie chodzi - o fakt, że śmierć i życie, jedzenie i straszny głód, zabijanie, żeby móc żyć stanowią dwie strony tej samej monety. I tak nie istnieje moneta z samym tylko awersem lub rewersem, taż życie jednych nie może istnieć bez śmierci drugich, w bardzo szerokim kontekście. A na sam koniec doświadczamy własnej śmierci - albo i nie doświadczamy. wówczas śmierć uważana jest za szczególnie tragiczną lub właśnie łaskawą, kiedy np. ktoś w szpitalu nie budzi się ze śpiączki.
    To trudny temat. I ma o wiele więcej stron, niż moneta. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę sobie że gdybym stanęła przed wyborem: śmierć głodowa albo dotkliwy głód a zaspokojenie go mięsem pewnie spożyłabym mięso i nie sądzę nawet bym miała z tego powodu jakieś szczególne wyrzuty sumienia akt jedzenia bowiem byłby wynikiem pewnej (choć subiektywnie postrzeganej) konieczności.
    W codziennym życiu jednak owa konieczność nie istnieje, bez problemu zaspokajam mój głód pokarmami niemięsnymi zachowując przy tym zdrowie i jadając wcale smacznie. Z mojego punktu widzenia jedzenie mięsa w sytuacji braku konieczności jest wyborem podyktowanym przez przyjemność (mowa o tych którym mięso po prostu smakuje, mi nie smakowało nigdy może dlatego tak łatwo mi moralizować).
    Zaspokajanie własnej przyjemności kosztem istot żywych widzianych inaczej niż na sposób kartezjański, zdolnych przeżywać cierpienie, ból i lęk, które muszą, dla naszej przyjemności, oddawać życie jest DLA MNIE niemoralne. I ze wstydem przyznaję się że i ja postępuję niemoralnie bo choć mięsa nie jadam mam skórzane buty, torebki, rękawiczki. I nie mogę usprawiedliwić się koniecznością.
    Hipokryzja, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno. Nigdy nie twierdziłam, że "godziwe posilanie się" jest równe z jedzeniem mięsa. Rzekłabym wręcz, że jest dokładnie na odwrót. ;) Tyle, że sama nie potrafię z mięsa zrezygnować - i wiem, że powód tego tkwi wyłącznie w mojej psychice. Nie powiem, żeby było mi z tym jakoś szczególnie dobrze; choć też przecież co rano, jedząc chleb z szynką np., włosów z głowy nie rwę. ;)
      U wspomnianej przeze mnie Pani zadziało silne tabu; tym drastyczniej, że przecież spożywała własne dziecko. Czyli łamała kilka "praw ludzkich" na raz.

      Poza tym uważam, że zainteresowałby Cię "Filozof i wilk" Rowlandsa: http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1085
      Autor, oprócz zwykłego opisu swojej codzienności z wilczym towarzyszem, jako filozof zastanawia się nad definicją "człowieczeństwa", tego, co w nas najlepsze i najgorsze. Posługując się przykładami ze świata innych naczelnych, przeciwstawia wilczą moralność i sprawiedliwość małpiej, czyli naszej. :] Do Twoich słów wydaje się chyba pasować cytat o walce dwóch maczo-szympansów o samicę i władzę w stadzie; takie drobne starcie, do którego ostatecznie nie doszło:
      "(...) za sprawą jej złośliwego i brutalnego charakteru, znajdujemy w małpie przynajmniej zaczątki pewnego rodzaju wrażliwości. (...) Podstawy, dowody, prawomocność: tylko naprawdę paskudne zwierzę może potrzebować takich pojęć. Im bardziej nieprzyjemne zwierzę, im bardziej podstępne, im bardziej niewrażliwe na możliwość pojednania, tym bardziej potrzebuje poczucia sprawiedliwości. I oto mamy samotną, odrębną od reszty natury małpę człekokształtną: jedyne zwierzę na tyle paskudne, by stać się zwierzęciem moralnym.
      To, co w nas najlepsze, rodzi się z tego, co najgorsze. To niekoniecznie źle. Ale to coś, o czym powinniśmy pamiętać". (s. 101)

      Myślę, że ów cytat stanowi niezłe podsumowanie Twojej czy mojej hipokryzji. Jako wredne, interesowne i podstępne małpy bez nie mamy większych kłopotów z pozbawianiem innych istot życie li tylko dla naszej egoistycznej przyjemności. I z tego samego powodu cierpimy.

      Usuń
  4. Cytat, który przytoczyłaś mnie zatrąca pełnymi pogardy dla ludzkiego gatunku Listami z Ziemi Marka Twaina i wydaje mi się ciekawym sofizmatem. Jeśli odróżniamy dobro od zła tworzymy system który to odróżnianie wpisze w kulturę, czasy i obyczajowość naginając się do wszystkich trzech zmiennych. Tym właśnie jest moralność- społeczną umową, społeczną konsekwencją przyjętych lub narzuconych systemów wartości, w którym zawsze pierwszym zakazem jest zakaz pozbawiania życia "swoich", drugim, wtórny wobec pierwszego zakaz pozbawiania "swoich" ich własności.
    Reszta to didascalia, ich obecność, zawartość, poziom skomplikowania, powszechność i uniwersalność stanowią o tym co my, uważający się za cywilizowanych, traktujemy jako stopień ucywilizowania innych.

    OdpowiedzUsuń
  5. Generalnie tak ale - zauważ, że pojęcie to wymyślili ludzie. :D I z uporem chcieliby naginać doń cały świat; a potem mają coś w rodzaju kaca poznawczego, kiedy odkryją, że np. pingwiny uprawiają nekrofilię, czy nawet, że homoseksualizm w świecie zwierząt nie należy do ewenementów (w domyśle: więc u ludzi nie mógł stworzyć go szatan).
    Albo inaczej: kojarzysz te wszystkie filmy, w których pokazują, jak w mroźną zimę ludzie zamykają za sobą drzwi własnej komnaty w zamku i uprawiają seks/mordują kogoś/spiskują etc? A przecież nie dość, że osobne, nieprzechodnie sypialnie to wymysł bodaj dopiero przełomu XVIII i XIX wieku (powstały dzięki potrzebie zachowania tajemnicy przez klientów domów publicznych), więc znać ich nie mogli nawet Ludwik XV z Panią de Pompadour, to przecież w średniowiecznych zamkach było tak-cholernie-zimno, że dla zachowania jako takiego zdrowia wszyscy mieszkańcy sypiali razem przy kominku w największej sali. A przy tym normalnie się rozmnażali. Jednak współczesna nam moralność, odziedziczona po dziewiętnastowiecznych psycholach, żadną miarą nie była w stanie zaakceptować takiego postępowania. Stąd bzdurne przekazy w literaturze historycznej czy takich filmach. To tyle, jeśli podległość moralności wobec czasów. Bo, jak widać jest zupełnie na odwrót.
    Nie wydaje Ci się ponadto, że najważniejszym, najbardziej uniwersalnym zakazem moralnym jest tabu kazirodztwa? Występuje bodaj pod wszelkimi szerokościami geograficznymi czy nawet w różnych czasach (nawet w starożytnym Egipcie problem ślubu faraonów z własnymi córkami, siostrami czy matkami rozwiązywał religijno-polityczny tytuł "boskich małżonek Amona" [swoją drogą, polska Wikipedia znów łże jak najęta, czystość do śmierci ślubowały boskie małżonki z czasów dynastii kuszyckich, bo przecież nie Hatszepsut, Nefertari czy Kleopatra VII!], w myśl którego królowa rodziła dzieci nie swojemu bratu ale bogu Amonowi, który "zstępował na nią" w jednej z sal świątyni w Karnaku).
    Zakaz pozbawiania życia "swoich" znał wiele wyjątków, od wycinania w pień wszystkich mieszkańców Jerozolimy, bez różnicy wyznania, przez krzyżowców z I krucjaty; a wcześniej pewnie też. Dla mnie to wszystko średnio didaskaliowe jakoś.
    Generalnie jestem zdania, że ludzie potrafią ze wszystkiego siebie rozgrzeszyć, wytłumaczyć etc. Fakt, czasem trudno tego nie robić. Jednak piętnowania takiej postawy raczej nie nazwałabym sofizmatem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem do końca przekonana czy tabu kazirodztwa to zakaz moralny czy stricte kulturowy.
      Swoją drogą nie wiem czy obiło Ci się o uszy, że zakaz ten zaczyna być ostatnio szeroko dyskutowany w kręgach seksuologicznych jako zbędny i przestarzały. Kiedy już minie pierwszy szok wobec takiego dictum (o tym jak głęboki jest to zaraz świadczy, że niemal każdy takiego szoku doświadcza) sprawa robi się racjonalna. Dozwolone miałby być oczywiście jedynie relacje seksualne między pełnoletnimi, świadomymi i chętnymi do wejścia w taką relację ludźmi, biologiczne przeciwwskazanie i ryzyko będące pierwotnym źródłem zakazu jest właściwie wyeliminowane (antykoncepcja)-- więc czemu nie, właściwie?

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )