Jakiś czas temu Marzena poprosiła mnie o recenzję pewnego zapachu; była nawet tak miła, że podesłała mi próbkę materiału testowego. :) Jeszcze raz dziękuję. :*
Dziś postaram się wyłożyć, co i dlaczego właściwie widzę w Sycomore z ekskluzywnej linii Chanel.
A jest co opisywać!
Wspominałam kiedyś, iż wetywerię kojarzę z lasem, z chłodem jesiennego uśpienia (albo letnim orzeźwiającym cieniem), z tajemnicą. W przypadku Sycomore takie nawiązanie wydaje się jak najbardziej uzasadnione.
Gorzki, soczysto-suchy, drzewno-cytrusowy [a właściwie cedrowo-cedratowy ;) ] akord najważniejszego bohatera opowieści ukazano tu w sposób wyrazisty, nie budzący najmniejszych nawet wątpliwości, a jednak ujmująco dyskretny. Zauważalny acz nienarzucający się osobom postronnym. A co najważniejsze, skomponowany z prawdziwą maestrią; prosty w swym skomplikowaniu, o ciemności i świetle, chłodzie i suchej ciepłocie przenikających się wzajemnie.
Występujących jedna po drugiej niczym kolejne warstwy toru, o granicach oczywistych dla każdego, kto ów tort je lub tylko widzi, a jednak w istocie wpływające na siebie nawzajem, jednocześnie stanowiące dla siebie kontrast oraz oparcie. Niczym kolejne półprzejrzyste zasłony jakiejś obojętnej na świat zmysłów, leśnej Salome. :)
Olfaktoryczny kontrapunkt.
Trudno jest mi opisać Sycomore w sposób bezwzględnie chłodny i analityczny, arbitralnie nazywając tworzące kompozycję elementy składowe. Co stanowi pierwszy dowód na niezwykłość tego pachnidła.
Uciekać zmysłom, wytrwale mylić tropy - ta Salome ewidentnie nie życzy sobie, by ktokolwiek zobaczył jej taniec.
Kompozycja rozpoczyna się dyskretnym choć przejmującym, lekko zwęglonym wetyweriowym chłodem, najbardziej znanym dzięki świetnej męskiej wersji Encre Noire marki Lalique. Podobieństwo nie znika po kilku chwilach, kiedy pachnidło zaczyna nabierać barw nasyconej, ciemnej, dojrzałej zieleni, lekko wpadającej w klimaty Cowboy Grass marki D.S. & Durga, bardziej słoneczne i suche.
Dopiero po jakimś czasie sympatyczna, gorzkawa jasność zaczyna ustępować pola wetywerii syntetycznej oraz kwaśnej, niczym w Molecule 03, dla kontrastu doprawionej niewielką ilością naturalistycznego tytoniu. Nadal ciekawej, zapraszającej do dalszego testowania. Szczególnie wówczas, kiedy zza zwojów octowego wyciągu z aromatycznej trawy wychyla się powoli, z pewnym namaszczeniem wetyweria cokolwiek przypudrowana (lecz pudrem drzewnym, miękkim, nie piżmowo nijakim) rodząca swobodne skojarzenia z Le Vétiver marki Lubin. I kiedy wydaje nam się, że oto dostąpiliśmy bazy, kiedy aromat stygnie, uspokaja amplitudę swych drgań na cieple ludzkiego ciała, następuje kolejny zwrot akcji, dzięki któremu spokojną, wytrawną a także dystyngowana całość zaburza niewielka ilość paliwowego fiołka, jakby wyjętego z Diorowego Fahrenheita; ów dodatek po raz kolejny podrywa wetywerię do lotu, ożywia ją i przybliża do Octowo-Czarnotuszowej zawilgoconej spalenizny. Z której po paru mgnieniach oka rezygnuje, ponownie zapadając w mglisty, ciężki, delikatny spokój.
Wetyweria ponownie zasypia, otoczona łagodnością drewna sandałowego, cedrowego oraz przyprawami z kolendrą i białym pieprzem na czele.
Spotkanie z ukrytą za siedmioma zasłonami driadą-mizantropką okazało się nie tylko przyjemne, lecz również stanowiące wyzwanie niemal intelektualne. Wszak wciąż musiałam mieć się na baczności, uważać na dalszy rozwój sytuacji, szybko i bez zająknienia odpowiadać na kolejne zagadki leśnych duchów. Starałam się dzielnie stawiać im czoła, jednak czy zdałam egzamin? Nie wiem.
Wiem tylko, że świat dynamicznej wetywerii - której ruchliwość sprawia, że Sycomore łatwo uznać za pachnidło mononutowe - wciągnął mnie bez reszty. Nie chciałabym o nim zapomnieć.
Marzeno, jestem Ci szczerze wdzięczna. :)
Takich przygód, Wam i sobie, życzę o wiele więcej. :)
Rok produkcji i nos[y]: 2008, Jacques Polge oraz Christopher Sheldrake
[pierwotnie zapach Chanel o tej nazwie powstał w roku 1930, jednak współczesna wersja od ówczesnej różnić się ma diametralnie]
Przeznaczenie: pachnidło typu uniseks, o całkiem pokaźnej mocy lecz sillage krótkim; z czasem znikającym zupełnie, by Sycomore mogło otoczyć ludzką sylwetkę silną, niezbyt ścisłą aurą.
Na wszelkie okazje, pory dnia oraz roku.
Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
wetyweria, sandałowiec, cyprys, jagody jałowca, różowy pieprz, inne przyprawy, aldehydy, fiołek, tytoń
___
Dziś noszę Oud od Maison Dorin.
P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://media-cache-ec6.pinterest.com/upload/170925748327634873_aynGQFUl.jpg
2. http://media-cache-ec2.pinterest.com/upload/57772807690029417_39bZWzWu.jpg
3. http://b-o-n-s-a-i-t-r-e-e.tumblr.com/post/18787479117
4. http://whatmenshouldsmelllike.com/2011/01/15/chanel-sycomore/
Wiedźmo zostałem oczarowany:)
OdpowiedzUsuńBędę pożądał próbasa:)
Pozdr,
p.s.
Jak ci się nosi Oud od Maison Dorin?
Mam jeszcze kilka kropel Sycomore; reflektujesz? :)
OdpowiedzUsuńA o Oudzie już nawet pisałam, o tutaj:
http://pracownia-alchemiczna.blogspot.com/2012/09/oud-kreska-szancera-rysowany-cz-2.html
Generalnie wrażenia więcej, niż pozytywne. ;)
Wiedźmo.Oczywiście że chcę,po tak czarującej recenzji:)
OdpowiedzUsuńBardzo ci dziękuję.Odezwę się niebawem:)
Pozdrawiam
Naprawdę nie ma za co. :)
OdpowiedzUsuńW takim razie odkładam sampla dla Ciebie.
Podoba mi się metafora zasłony. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń