niedziela, 15 kwietnia 2018

Księżycowa kołysanka

Najpierw muzyka, co prawda banalna ale niezwykle adekwatna:




Kiedy dawno temu otrzymałam próbkę perfum do przetestowania coś we mnie drgnęło. Po raz pierwszy od dawna poczułam chęć zalogowania się na blogowy serwer i napisania kilku zdań o sympatycznym, niezwykle kojącym zapachu.
Pamiętam, że wracałam wtedy późnym wieczorem do domu; było już ciemno a srebrzyste światło księżyca wyczyniało na niebie niezwykłe czary. Uderzyła mnie wówczas zbieżność pomiędzy testowanym akurat pachnidłem a tym, co widzą moje oczy. Wyciągnęłam z torby telefon i zrobiłam zdjęcie nocnego nieba, na którym odbite od księżyca słoneczne światło zamieniało chmury w koronkę chantilly. [Jaki był tego efekt, możecie się chyba domyśleć ;) ].
W każdym razie był to jeden z momentów, kiedy czuje się nieodpartą potrzebę głośnego, przeciągłego oraz pełnego zachwytu westchnięcia.

Moonlight, Nicolas Valdes

Wczorajszego wieczoru to wrażenie wróciło do mnie, kiedy po przesympatycznym ale dosyć męczącym górskim rajdzie wzięłam szybki prysznic i szukając perfum na noc, zamiast jak zwykle ostatnio sięgać po Eau de Narcisse Bleu Hermèsa, zawędrowałam do pudła z próbkami i zmęczoną ręką, niemal bez udziału mózgu wyjęłam czarno-granatowo-srebrzysty kartonik Moonlight in Heaven Kiliana.
Bang!, jak to mówią anglojęzyczne dzieci epoki internetu. ;)

Z miejsca wrócił do mnie zachwyt, którego doświadczyłam dwa lata temu. Ten sam spokój, błogość, zasłużony odpoczynek po zdrowym wysiłku, ukojenie. Szczery i głęboki oddech prosto z samych płuc. Tym bardziej zdumiewający, że wspomniane perfumy wcale ani zdumiewające, ani tym bardziej odkrywcze nie są.
Jednak ów bezpretensjonalny, pastelowo-aksamitny tropikalny mleczny koktajl z fig, mango, kokosa i cierpkawych cytrusów pomysłowo przełamano suchym, matowym, lekko drapiącym akordem wetywerii a następnie oprószono hojnie ryżowym pudrem. Ten zaś wyciągnął z owoców wszystkie soki, pozwalając im wyschnąć w miękkich promieniach srebrnego księżycowego światła [i bardzo proszę, nie pytajcie, jak to jest możliwe ;P Nie odpowiadam za własną synestezję]. Czasem pojawia się dalekie, cichuteńkie echo kwitnącego nocą jaśminu, sugerującego, iż ten księżyc stanowczo nie świeci nad polskim niebem (czego zresztą po Kilianie trudno byłoby się spodziewać).
Bardzo miękka i poetycka to kompozycja, prawdziwie senna.

I tu chyba tkwi sedno doświadczeń z Moonlight in Heaven: trudno zachwycać się tymi perfumami za dnia, kiedy dookoła nas tyle innych bodźców, dzieje się tysiąc rzeczy jednocześnie a umysł pracuje na pełnych obrotach. Natomiast nocą, gdy świat dookoła cichnie, adrenalina zdążyła już opaść, powieki zaczynają ciążyć, gdy potrzeba nam czegoś delikatnego, nieangażującego, przyjaznego i kojącego jednocześnie, wtedy pojawia się Moonlight in Heaven. :) Raczej kołysanka niż serenada.
Pełen zachwytu, głęboki wydech (a może i wdech?), po którym można po prostu... zapaść w sen.


Rok produkcji i nos: 2016, Calice Becker

Przeznaczenie: pachnidło uniseksualne, pasujące bardziej do humoru - czy może raczej temperamentu - aniżeli do konkretnej płci. Jak napisałam wyżej, dla mnie wybitnie relaksujące i niezajmujące głowy, więc pasujące raczej do okazji nieformalnych. Bardzo bliskie skórze.

Trwałość: znaczna; około ośmiu, może dziesięciu godzin wyraźnego, choć cichego olfaktorycznego mruczenia.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-owocowa

Skład:

Nuta głowy: różowy pieprz, cytryna, grejpfrut
Nuta serca: kokos (lub mleko kokosowe), ryż, mango, jaśmin wielkolistny
Nuta bazy: bób tonka, wetyweria
___
Dziś nie noszę jeszcze nic ale na mojej skórze zamiera właśnie Moonlight in Heaven. :)

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z https://www.flickr.com/photos/vonfer/27760507139

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )