niedziela, 6 marca 2016

Budzisz się z tym, z kim zasypiasz


Kiedy ostatnio zastanawiałam się nad rozdźwiękiem między tutejszymi,  nadwiślańskimi opiniami na temat najnowszych perfum marki Yves Rocher a moim zdaniem na ich temat, do głowy wpadła mi między innymi taka oto konkluzja: nie jestem fanką polskiej Fragrantiki. Nie chodzi bynajmniej o to, że mam cokolwiek przeciwko rodzimej odsłonie największego portalu o perfumach czy - bogowie brońcie! - przeciw skupionej wokół niego społeczności. Nic z tych rzeczy! Problem leży po mojej stronie.

Otóż w co najmniej ośmiu przypadkach na dziesięć, kiedy powodowana ciekawością rozglądam się po Sieci w poszukiwaniu opinii o danym zapachu chcąc porównać je ze swoją, na ich najmniejszą zgodność mogę liczyć właśnie w polskich pachnących miejscówkach.  (W tym na największej obecnie Fragrantice). Tutaj często nie zgadza się nic bądź bardzo mało: rozkład akordów, ich intensywność, ogolóna moc oraz trwałość kompozycji okazują kompletnie różne od moich doświadczeń. Co może i ma niebagatelny walor edukacyjny ale na dłuższą metę dziwi i skłania do refleksji.
Dlaczego moja skóra przyjmuje zapachy inaczej, niż skóry "uśrednionych Polek i Polaków"? Czy to ma jakiekolwiek biologiczne wyjaśnienie? A może wprost przeciwnie, może rozwiązanie zagadki kryje się raczej w zawiłościach kulturowo-psychologicznych? Jak myślicie?

Sama nie podejmę się odpowiedzi; to robi się zbyt niebezpieczne. ;P Jednak całość zagadnienia widzę wyraźnie na przykładzie wspomnianych premierowych perfum Yves Rocher, noszących (jakże wyjątkową i odkrywczą, przyznaję ;) ) nazwę Rose Oud.
Już nawet nie chodzi o to, że mnie zapach się podoba a innym nie (takie ich prawo), lecz o skalę tego zjawiska. O ilość osób nagle ach-jak-bardzo-rozczarowanych, z wyraźnym odcieniem obłudy i/lub protekcjonalności. Bo rozumiem sytuację w stylu: komuś perfumy nie pasują, ktoś inny się rozczarował a na kolejnej osobie układają się koszmarnie. Bywa. Jednak dlaczego jest ich aż tak dużo, skoro opinie miłośników perfum z innych krajów nie są aż tak miażdżące?

W każdym razie: Polacy Rose Oud nie lubią i kropka. A ja kompletnie nie pojmuję, dlaczego.


Wiecie, dlaczego lepiej wchłania nam się opowieści, których bohaterowie są istotami złożonymi? Kiedy posiadają wady i zalety, gdy ich zachowanie cechuje niekonsekwencja bądź większe lub mniejsze dziwactwa, kiedy nie są złożonymi z klisz i stereotypów płaskimi kartonowymi wycinankami?
Głupie pytanie. Przecież wiadomo, że z tak wykreowanymi bohaterami łatwiej nam się identyfikować. :)
Dlaczego więc z perfumami nie mogłoby być podobnie?

Rose Oud jest dla mnie próbą stworzenia pachnidła o osobowości zbliżonej do ludzkiej. Próbą udaną, aczkolwiek nie idealną [inna rzecz, że perfum będących idealną bioniczną atrapą ludzkiej duszy najzwyczajniej w świecie bym się bała ;) ]. Dziełem pozornie prostym: niektórych zachwycającym, innych rozczarowującym a jeszcze innych pozostawiającym doskonale obojętnymi. Części z nas pokazującym swoją gładką, słodziuteńką, różano-konfiturową twarz, kogoś innego odstraszającym brudnym, kminowo-wodozflakonowym, potno-wymiotnym, drapiącym w struny głosowe alkoholicznym chrypieniem, innym natomiast - i do tej właśnie grupy mam szczęście się zaliczać - prezentującym całą złożoność swojego charakteru.

Mieszanina rozpoczyna się podobnie jak dzień większości z nas: gęstym, głębokim i przyjaznym ciepłem, kiedy przyjemnie otuleni pościelą powoli otwieramy oczy. Jesteśmy jeszcze sennie rozkojarzeni, może też w dalszym ciągu zmęczeni ale przy tym naznaczeni subtelną, ledwie zauważalną wonią po-nocnego potu. W historii, której na imię Rose Oud tak właśnie budzi się do życia ciepłe i łagodne, przesycone egzotycznymi balsamami drewno różane. ;)
Jednakże w odróżnieniu od człowieka (a może właśnie dokładnie tak, jak część z nas? ;P ) owa delikatna, purpurowa panna nie udaje się pod prysznic, aby zmyć z siebie ślady nocy, lecz sięga po perfumy. Dokładnie po jakąś esencjonalną różaną kompozycję; tak gęstą od wonnych olejków, że można ją kroić nożem. Sekundę później spryskuje się pachnidłem i cóż... pachnie tak, jak niedomyty (ale nie brudny czy śmierdzący, to ważne!) człowiek, który użył perfum. :] Brzmi niezbyt zachęcająco ale w rzeczywistości pachnie bosko!


Róża czysta i głęboka łączy się z kminem, smukłe palisandrowe nuty kontynuują taniec z balsamami i żywicami, zaś do tego wszystkiego dołącza labdanum. Moje wspaniałe, cudowne labdanum, wyraźne już po kilku minutach od aplikacji. :) Złociste, lejące się, zmysłowe; pasujące do wizji uniwersalnego piękna zjednoczonego z prozaiczną, zwierzęcą cielesnością tak, że już bardziej się nie da.

Z czasem to właśnie ladanum na bazie balsamiczno-drzewno-różanej rozwija się w woń czegoś w rodzaju poślinionej satyny (jakkolwiek to brzmi). Gdyby zapach ów był dźwiękiem, powiedziałabym, że jest słodki, niekoniecznie czysty ale za to gładki oraz wysoki. Jednak minuty mijają i nawet aromat kminu odpływa gdzieś w dal, zastępowany suchą, drzewną cienistością, która w zestawieniu z różą, żywcami oraz czymś bardzo podobnym do gorącego szafranu, faktycznie zaczyna przypominać tytułowy oud.
Przy czym nie ma dla mnie znaczenia, iż jest to oud laboratoryjny i tworzą go przede wszystkim cuda chemii we współpracy z oderwanymi akordami wszystkich wymienionych składników. Obserwowanie jego ciemnienia oraz postępującego zdrewniania całej kompozycji daje mi zbyt wiele przyjemności, żebym przejmowała się podobnymi drobiazgami. ;) Zresztą wiem, że oto doświadczam już bazy i lada moment Rose Oud zniknie z mojej skóry jak sen złoty, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Słabe, choć bogowie mi świadkiem, że chciałabym, aby było niezniszczalne.

Podobno Rita Hayworth stwierdziła kiedyś, że nie ma szczęścia w miłości, ponieważ interesujący ją mężczyźni, bez różnicy: sławy Hollywoodu, milionerzy czy zwykli ludzie, idą do łóżka z Gildą ale budzą się z Ritą - i najwyraźniej nie jest to dla nich szczególnie miłe przebudzenie. No cóż, zamiast filmowej seksbomby, słynnego ucieleśnienia femme fatale zobaczyć obok siebie na poduszce twarz zwykłej brooklyńskiej dziewczyny: z rozmazanym makijażem albo i bez niego, pochrapującej, z włosem potarganym oraz (o zgrozo!) podejrzanie pachnącej tym wszystkim, czym istota ludzka po miłosnej nocy pachnieć może - to rzeczywiście musiało być naprawdę gorzkie rozczarowanie. ;>
Identycznie odbieram woń Rose Oud; nie jako piekące rozczarowanie zawiedzionej naiwności, kiedy bajka okazała się jedynie, no cóż... bajką ani nie jako ideał, który sięgnął bruku, lecz jako złożony, trudny ale w istocie piękny organizm. Godzien jeśli nie zawsze miłości, to przynajmniej szacunku.

Warto czasem dać szansę perfumom, które - jak człowiek - posiadają nie tylko duszę ale i ciało. ;)


Rok produkcji i nos: 2016, Annick Menardo

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, jednak w mojej opinii jest to typowy, oudowo-różany uniseks. O wspaniałym, trójstopniowym rozwoju ale jednocześnie niezwykle skromnej emanacji. Żeby czuć pachnidło i móc uważnie śledzić jego rozwój podczas codziennych obowiązków, musiałam stosować przynajmniej sześcio- ośmiokrotną aplikację z flakonowego atomizera. Przynajmniej. ;)
Ma to jednak niemałą zaletę, jeżeli chcielibyście użyć tych ambitnych, niekomercyjnych [że też stworzyło je Yves Rocher!] perfum do pracy lub na spotkanie w gronie przyjaciół. ;) Nadaje się na dosłownie każdą okazję.

Trwałość: mogłaby być lepsza, ponieważ waha się w okolicach pięciu lub sześciu godzin wyczuwalnego trwania, z rzadka osiągając lepszy wynik.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna (oraz orientalna)

Skład:

róża, oud, kmin rzymski, labdanum
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. i 3. http://lopezlinares.com/vintageblog/en/gilda/
2. grafika mojego autorstwa, przedstawiająca fotografię flakonu Rose Oud na tle rozchylonego tulipana i przepuszczona przez specjalny filtr do tworzenia kalejdoskopowych obrazów. :)

7 komentarzy:

  1. To największa dla mnie zaleta Rose Oud, że jest jaka jest - z krwi i kości - i jej z tym dobrze. Taka no, się nie przymila. (A do mnie to już na pewno nie.)

    Też łapię się na tym, że miewam odczucia odmienne od tych z polskiej Fragry, ale do tej pory sobie to tłumaczyłam na chłopski rozum tym, że po prostu jako stworzenie, które przez x lat znało świat perfumowy tylko od strony angielskiej, to jakoś może bardziej się wbiłam w tamto postrzeganie i określanie zjawisk (aż mi się od tego, co piszę, przypomniały dyskusje na temat: dyskurs a rzeczywistość...). Choć to pewnie nie takie proste. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Perfumy, które niczego nie udają a jednak są niestandardowe, odważne - to cenna rzecz, szczególnie w mainstreamie.
      Z tym przyzwyczajeniem do anglojęzycznego odbioru perfum faktycznie może coś znaczyć. Jednak na pewno nie tłumaczy niczego w stopniu wystarczającym. Bez filozofii się nie obejdzie, nie ma siły. ;)

      Usuń
  2. Ależ mnie się ten zapach też podoba :D
    I też jestem zdziwiona, że tak wiele osób narzeka i rozpacza. Nie spodziewałam się niczego lepszego. Wiadomo, mogłoby być lepiej. Ale i te wady urok swój mają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Szczególnie, że RO powstało na zlecenie sieci popularnych drogerii, więc przede wszystkim musi się sprzedawać (i tak jestem zdumiona, że powstało coś tak niecodziennego). Trudno oczekiwać, żeby takie perfumy okazały się skrzyżowaniem orientalnych Armanich z Montalakami i Rasasi. ;) Trochę inną grupą docelowa jednak.
      W każdym razie Rose Oud bez wad moim zdaniem byłoby nudne. Ale ja ciastka dżemem smaruję, więc wiesz... ;)

      Usuń
  3. Ja robiłam kilka podejść do tego zapachu, jeszcze z dziesięć i się polubimy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, żebyś wiedziała, ile robiłam podejść do cytrusów, zanim zrozumiałam, CO właściwie ludzie mogą w nich widzieć! ;)

      Usuń
  4. Na mnie Rose Oud przez jakieś 10 minut pachnie różą i oudem , potem wyłazi sztuczny miód , który zabija wszystko i trwa dzielnie aż do końca znaczy jakieś dwie godziny . Mam wrażenie , że YR zjeżdża z jakością swoich zapachów po równi pochyłej i to prawie pionowej - wody kwiatowe nie pachną na mnie wcale , nowe Nature Plaisires pachną - z wyjątkiem wanilii utrzymującej się około 3 godzin - też nie dłużej niż 20-30 minut...

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )