czwartek, 28 maja 2015

Przeciętni nieprzeciętni

Czyli tacy trochę bardziej współcześni Zwyczajni niezwyczajni. :) Odarci ze złudzeń, w codziennym życiu stawiający na pragmatyzm ale mimo wszystko wciąż nie tracący nadziei. Na co?
Na to, czego akurat pragną najsilniej lub czego najbardziej im brakuje. ;)

Po prostu my.


Wstęp do niniejszego wpisu to czysty coelhizm ale bardzo pasuje mi do pewnych perfum. ;) Nie złośliwie ale z racji swojej banalnej, oczywistej prostoty. A mówiąc ściślej: płomyka idealizmu czy romantyzmu, który skrywany skrzętnie pod pozorem cynizmu, koniunkturalizmu czy przyziemności, wciąż się w nas tli.
Jakimś cudem zestawionego przez moją głowę z zapachem budzącym u niżej podpisanej absolutnie nieprzesadzoną życzliwą obojętność. Podobnie, jak osoba najsłynniejszej obecnie ale zaskakująco kontrowersyjnej polskiej modelki.

Przyznam, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego Anja Rubik zdaje się tak bardzo polaryzować nastroje społeczne. Dlaczego w internecie albo ją uwielbiają bezgranicznie, każdorazowo mentalnie padając przed nią na kolana, albo zawistnie wypominają rzekomo nieodpowiedni [tzn. nieodpowiadający gustom wypominających, jak mniemam ;) ] kształt poszczególnych części jej ciała, tembr głosu, kolejne zobowiązania zawodowe czy co tam jeszcze. Dlaczego celebrytka - ani lepsza ani gorsza od swych braci i sióstr w lansowaniu na tle ścianek reklamowych - rodzi tak gwałtowne emocje? No nie rozumiem.
Lecz nie dziwię się sobie: być może zwyczajnie widziałam za mało Tap Szpadli i przejrzałam ledwie nikły promil ogółu kolorowych gazet, żeby pojąć fenomen Anji R. :) Bywa.

W tym miejscu zamierzam zająć się pierwszym zapachem, który wypromowano pod nazwiskiem rodzimej supermodelki [? Czy Anja jest supermodelką? Czy w ogóle istnieją jeszcze supermodelki, jak na przełomie lat 80. i 90. XX wieku?].
Do tego celu postanowiłam wykorzystać fotografie nietypowe, wykonane podczas planu zdjęciowego ale fizycznie w przerwie między kolejnymi ujęciami, pokazujące choć trochę "prawdziwej" Anji Rubik, wystukującej wiadomość tekstową albo żartującej z makijażystą. W końcu to trochę tak, jakby nas ktoś fotografował podczas pracowej przerwy na kawę lub papierosa, kiedy na krótką chwilę uwalniamy twarz z maski profesjonalisty. ;)
Bardziej po ludzku. Bardziej Original.


Jakkolwiek znalezienie własnego sposobu opisania zapachu było dla mnie trudne. Tak się bowiem złożyło, że moja skóra nie do końca "czuje" Original.
To, co na płatku kosmetycznym z salonu Inglota, wykorzystanym przeze mnie w charakterze niedoskonałego blottera (innych nie przewidują), okazuje się promiennym, jasnym, lekkim, białokwiatowo-dziewczęco-zielono-świeżym letnim umilaczem czasu, na mojej skórze szybko przechodzi od delikatnych ale ożywionych cytrusowo-pieprzowym tchnieniem, dosyć abstrakcyjnych kwiatów ku nutom jasnym, śmietankowo-białopiżmowo-żywicznym, nienachalnie słodkim i ledwie muśniętym liliową głębią. Uf, to było długie zdanie. ;)

Tam, gdzie zawartość improwizowanego blottera zdradza powiązania z (untitled) modowego ekscentryka i minimalisty Martina Margieli (przez szafiarki zwanego ponoć Maisonem Martinem Margielą ;> ), moja skóra widziałaby raczej dalekie resztki bazy Narciso od Narciso Rodrigueza, kolejnego projektanta opętanego obsesją geometryczności. W takim towarzystwie ustawiło się dla mnie Original Anji Rubik.
Bardzo słusznie. Ponieważ wszystkie trzy pachnidła charakteryzują prostota, jasność, nowoczesność czy niemal namacalna potrzeba "ucieczki od banału" [inna rzecz czy, jak już wiele razy bywało, indywidualizm teraźniejszości nie stanie się mainstreamem jutra i banałem pojutrza?].


W Original daje się wyczuć pewną wypracowaną postawę, rodzaj sztuczności, świadomej autokreacji. To, co ma uchodzić za naturalne jest w istocie efektem chłodnej kalkulacji anonimowego perfumiarza lub perfumiarki; tam, gdzie olfaktorycznie nieuświadomieni szukają elegancji czy zmysłowości ja widzę raczej zachowawczość i cyniczny błysk w oku stojącej "na ściance" Anji [przed napisaniem recenzji obejrzałam w necie dziesiątki jej fotografii i na wielu wykonanych podczas najróżniejszych iwentów zauważyłam właśnie takie chłodne, trochę złośliwe, trochę oceniające spojrzenie; nie wiem jednak, czy właściwie je zinterpretowałam]. I nawet delikatna świeżość zielonej herbaty zestawionej z bergamotką czy pomelo (?) nie jest w stanie ich zatuszować ale wręcz dodatkowo uwypukla.

Temu ironicznemu dystansowi odpowiada różowy pieprz oraz bukiet jasnych, młodych białych lilii a wraz z nimi jakby pojedyncze, oderwane frakcje kwiatu pomarańczy i... nieoczekiwaną hojną dawką irysowego masła: matowego, pyłkowego, kontrastowego wobec wszystkich innych, zdecydowanie krystalicznych nut. Zasada wobec mnogości odczynów kwaśnych, uciekając się do chemicznego porównania. ;)
Fantastyczne zagranie! Jednocześnie głęboko artystyczne [kontrast, prowokacja, dysonans i tak dalej ;) ], sugerujące nowoczesność mieszanki a więc też obliczone na przychylność współczesnych nabywczyń. Szczególnie, że nie prowokuje zachwiania spójności kompozycji, prędko schodząc na dalszy plan i jedynie uzupełniając pyszniącą się lilię w dyskretnym otoczeniu bliżej nieokreślonych białych kwiatów, cały czas jednak pozostając wyczuwalnym.
Na samym dnie natomiast pojawiają się nadtopione żywice; w większości słodkie jak benzoes ale potrafiące też zabłysnąć chłodną, suchą zielenią galbanum, ożywiającego wciąż całkiem mocną lilię. Na pewno zaś pojawia się białe piżmo; nowoczesne białe piżmo, żadne tam puchate i zatykające pudry sprzed dekady. Nie, tutaj wyczuwam akordy lekkich kwiatów i drzewnych drzazg, i czystą, pyłkowo-pierzastą słodycz. Trzeba dopiero wspomnianych słodkich żywic, by całość ociepliła się i zmieniła w jasny krem. Co przywodzi na myśl woń świeżo umytego ciała, obecną również w innej kompozycji zestawionej przez mój umysł ze światem wielkiej mody, tym razem nieco starszej: By for Women Dolcego i Gabbany.

Original to pachnidło urocze, pełne wdzięku, w modny sposób minimalistyczne. Na blotterze przekorne, prezentujące złośliwy charakterek, na mojej skórze bardziej ciche i wycofane, jakby lekko rozespane. Zawsze budzące pozytywne emocje. Tyle tylko, że... o niewielkiej intensywności.
Choć go doceniam, nie uważam soczku za dobry dla siebie. Dopóty, dopóki w kontakcie z moim ciałem nie zacznie pachnieć jak na watowym płatku. ;)


Rok produkcji i nos: 2014, ??
[Zapach powstał we współpracy z marką Inglot, więc za opracowaniem jego formuły stoją zapewne "ktosie" z korporacji produkującej substancje zapachowe do kosmetyków Inglot. Jak myślicie: IFF, Symrise czy Givaudan? ;) ]

Przeznaczenie: pachnidło stworzone z myślą o kobietach, jednak jego żywy i niekoniecznie stereotypowy charakter nieśmiało przesuwa woń w stronę uniseksu. Na pewno warto ją przetestować, chociaż jest bardzo bliska skórze ani nie przesadza z nadmierną projekcją, delikatnie mówiąc. ;) Wiem jednak, że wokół innych osób potrafi stworzyć przyjemną, wibrującą i niezbyt rozległą ale jednak wyraźną aurę.
Na wszystkie okazje, ze szczególnym uwzględnieniem dni ciepłych, kiedy Original może być bardziej wyraziste.

Trwałość: około siedmiu czy ośmiu godzin wyczuwalnego trwania i jeszcze kilka spokojnego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-świeża (i awansem aromatyczna ;) )

Skład:

Nuta głowy: zielona herbata, różowy pieprz (cytrusy)
Nuta serca: biała lilia (kwiat pomarańczy i inne białe kwiaty, masło irysowe)
Nuta bazy: akordy żywiczne i drzewne (białe piżmo)
___
Dziś noszę White marki Puredistace.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje to fragmenty sesji zdjęciowej na rzecz kampanii reklamowej marki Apart, której Anja Rubik jest ambasadorką. Wykonał je Marcin Tyszka a na mojego bloga trafiły bezpośrednio STĄD.

2 komentarze:

  1. Ta Anja z Twoich zdjęć budzi u mnie większą sympatię niż ta z produktów sesji. :) U mnie na skórze Original ma charakterek, apteczny trochę zresztą: bardzo przypomina rozkruszoną aspirynę. Ale to tak do godzinki, potem robi się zielony i liliowy, pokazują jedną z niewielu lilii, jakie mogłabym nosić. Może potrzeba mi małych stężeń.

    Ciekawa jestem, jak Ci się podoba Puredistance White. :) I czy już gnać do perfumerii wąchać... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego zdecydowałam się na fotki z backstage'u. ;)
      Natomiast jeżeli chodzi o zapach, to na mojej skórze takie delikatne, nienarzucające się perfumy często stają się jeszcze bardziej mikre i wycofane. Dlatego za każdym razem trochę zazdroszczę każdemu, kto mówi, że u niej czy niego zapach X zagrał energiczniej. :) Ale się nie obrażam (na perfumy ani tym bardziej na ludzi), mam swoje killery. ;)
      Skoro lilie Ci nie leżą (co mnie nie dziwi, bo to piękny ale wymagający i wybitnie ekstrawertyczne zapach), mniejsze stężenia byłyby jak najbardziej wskazane. :) Miałaś okazję poznać Lys Soleia z serii Aqua Allegoria? To taki własnie delikatny i dyskretny białokwiatowiec z lilią w roli głównej; myślę, że mógłby Ci podejść. Ale w tym roku wycofują go ze sprzedażny...

      White jest okej; nie moja bajka ale nosi się przyjemnie. Będzie recenzja, mam nadzieję, że niedługo. ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )