środa, 30 kwietnia 2014

Jak się tworzy tradycja?


Klasyczne perfumy marki Guerlain, "stare Guerlainy" to klasa sama dla siebie: można ich nie lubić ale wypada znać. Szczególnie, jeżeli rościmy sobie prawo do miana "miłośników perfum". Zapach, o którym jednak chciałabym dziś napisać, wcale nie jest szczególnie wiekowy; przynajmniej w zestawieniu z Jicky, l'Heure Bleue lub Après l'Ondée. :)

 Eau de Guerlain to pachnidło z roku 1974 a więc z perspektywy tradycji marki reprezentujące zaledwie krzepką młodzieńczość ale pomimo tego znakomicie pasujące do jej stylu. Z tym, że wyłącznie w naszych, dwudziestopierwszowiecznych oczach.
Dlaczego? Już tłumaczę.


Dla osoby z roku 2014 woń Eau de Guerlain - gęsta, złożona, esencjonalna, zatrzymana w połowie drogi między świeżakiem a paprociowcem - od samego początku wydaje się staroświecka, zajmująca, może też niepoukładana czy trudna. Zbyt wiele tu niuansów, tropów prowadzących do kolejnych zagadek olfaktorycznych, niedomówień. Tu nikt niczego nie podaje na tacy, nie podsuwa gotowych rozwiązań, nad których jednoznacznością pracowało wcześniej laboratorium biochemiczne; chcąc zanalizować ten zapach, trzeba myśleć. ;> A my zdążyliśmy już dawno odzwyczaić się od podobnych pachnideł.

Nie dla nas warstwowo ułożone zapachy, nie dla nas pieczołowite odsłanianie kolejnych niuansów roziskrzonego staroświeckiego akordu cytrusowego zestawionego z nieodłączną wówczas bazylią oraz oparami eugenolu, nie dla nas sucha złożonośc lawendy ani rozkładanie na czynniki pierwsze bukietu kwiatów, otoczonego przez rozgrzewające, nobliwie orientalne zestawienie paczulowo-wetywerii z przyprawami oraz drewnem sandałowym. Nie dla nas w końcu sucha, ciemniejąca baza z delikatna słodyczą, sierściowym piżmem oraz ostrym, wysuszającym nozdrza mchem dębowym, którego współcześnie nie użyłby żaden producent perfum [dzięki ci, o Unio!]. Nie dla nas schowana pod rzeczonym piżmem i mchem kumaryna [po raz kolejny gromkie brawa dla UE!].
Dziś nie jesteśmy już w stanie rozpoznać wszystkich zagrań perfum w typie Eau de Guerlain, gdzie akordy świeże nie mają najmniejszego zamiaru silić się na lekkość i kiedy jest ich dużo, że zdają się włazić sobie wzajemnie na głowy. ;) Nie potrafimy docenić olejkowo-pyłkowego, zmysłowego bogactwa akcentów kwiatowych, przenikających się z przyprawami i drzazgami czy żywicami (tak samo już nierozpoznawalnymi). Nie umiemy zrozumieć tego, że cytrusy oraz towarzyszące im świeże zioła i lawenda stopniowo ciemnieją, przeistaczając się w odę ku czci werbeny cytrynowej. Po co? Dlaczego? To gęstwina kwiato-orientu już nie wystarczy? Nie chcemy też zaakceptować bazy, w której zbyt wiele ostrości oraz braku pokory, stworzonych za pomocą dawno zakazanych już składników.

Eau de Guerlain to nie jest pachnidło naszych czasów ale za to swoich własnych już jak najbardziej. :)


Ponieważ w roku premiery omawianej mieszanki takie rozwiązania były na porządku dziennym. Eau de Guerlain powstała tylko po to, żeby trafiać w najczęstsze gusta ówczesnych klientów, żeby się sprzedawać. I chyba osiągnęła cel, skoro obchodzące w tym roku czterdzieste urodziny pachnidło w dalszym ciągu jest produkowane i spokojnie można je nabyć, jeżeli tylko wie się, do których drzwi zapukać. :) [Na przykład Pola Elizejskie 68 to bardzo dobry adres. ;) Najlepszy z możliwych wręcz].
Nie ma się co oszukiwać: moja dzisiejsza bohaterka stanowi podręcznikowy przykład tego, że nawet przy interpretacji sztuki perfumeryjnej punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. :D To, co lata temu stworzono jako potencjalny bestseller, dziś może być nobliwym, szlachetnym i złożonym dziełem, godnym nosa prawdziwego znawcy zapachów. [Ekhu, ekhu... ;P ] Czy więc współczesne interpretacje pachnidła są fałszywe, ponieważ często opierają się na niewłaściwych założeniach lub braku znajomości kontekstu?
Gdzie tam!

W końcu nie od dziś wiadomo, że odpowiednio utalentowany twórca potrafi wyjść z twarzą nawet przy tworzeniu czegoś, co w założeniu ma schlebiać gustom masowego odbiorcy i wciąż pozostając wiernym swojemu stylowi [a właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że w bazie Eau de Guerlain pobrzmiewa subtelna zapowiedź Winter Delice, coś iglakowo słodkiego; oczywiście o ile nie naginam faktów]. Ponadto nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż Woda Guerlainów wciąż jest obecna na rynku, że nadal możemy cieszyć się jej aromatem, choć oczywiście reformulacja i tego klasyka ogołociła nieco z charakterystycznego czaru (na szczęście w stopniu głównie kosmetycznym: to bardziej higiena aniżeli uzależnienie od operacji plastycznych. :> ).
W przypadku perfum czas upływający od premiery wciąż obecnego na rynku zapachu działa na jego zdecydowaną korzyść. :) I chyba tak być powinno: jeżeli dane pachnidło przetrwało próbę czasu i wciąż opłaca się świadomej, poważnej marce, to zasługuje na niemały szacunek.


Rok produkcji i nos: 1974, Jean-Paul Guerlain

Przeznaczenie: zapach uniseksualny, choć pewnie w czasie premiery częściej sięgali po niego mężczyźni. :) O mocy początkowo niemałej, pozostawiające za uperfumowaną osobą śmiały, gęsty ślad ale z czasem delikatniejące i coraz bardziej wtulające się w skórę. Po paru godzinach istniejące już jako powidok samego siebie, niebywale dyskretny, choć wciąż składający się z mało spolegliwych akordów. ;)
Na wszystkie okazje, szczególnie jeżeli cenicie nieco staroświecką elegancję w stylu odzianej we frak Marleny Dietrich. ;) [No dobrze: może to być też dobrze skrojony garnitur lub dżinsy i koszula/tiszert. ;) ] Cudownie rozwija się latem ale i w zimie potrafi pokazać ciekawą, krystaliczną oraz ostrą twarz.

Trwałość: w granicach pięciu-sześciu godzin, choć oczywiście latem potrafi dociągnąć i do dziesięciu.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, cytryna, bazylia, petit grain, kminek
Nuta serca: paczuli, goździk (kwiat), jaśmin, róża, drewno sandałowe
Nuta bazy: ambra, piżmo, mech dębowy
___
Dziś Parfum du 68 tej samej marki.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.guerlain.com/int/en-int/guerlain-stores
2. 3. http://www.fragrantica.com/news/Guerlain-Celebrates-100-Years-at-Champs-Elys%C3%A9es-4915.html

4 komentarze:

  1. Ja przestałam fujać na Guerlain jak poznałam vintage, z Diorem to samo. Eau nie znam ale przy okazji spróbuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest bardzo, bardzo, BARDZO dobra postawa! ;) Za którą, jak się pewnie domyślasz, bardzo Cię lubię. :D

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fiu fiu, Wiedźma recenzuje cytrusa :D Mam dwie butelki EdG, tę z niebieskę etykietą i tę współczesną z białą etykietą. Różnica jest oczywista, esencjonalne, poważne cytrusy i szorstka, naturalistyczna werbena, tak wiernie oddana, że aż można poczuć pod palcami jej mszyste listki wersus zdecydowanie lżejsze, bardziej zwiewne nutki neroli i spółki. Która wersja lepsza, czy to kwestia reformuły, czy starzenia i koncentrowania się płynu w butelce? Nie wiem, obie podobają mi się tak samo. No może z przechyłem w stronę współczesnej, świeżo wyprodukowanej wersji. W upały od cytrusów oczekuję odciążenia spuchniętego umysłu, zwiewności i energii. Błękitna etykieta jest zbyt down to earth. Jeśli mam chęć w upał na ciężki kaliber, sięgnę po L'Heure Bleue albo Mitsouko. michau2312

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )