czwartek, 27 marca 2014

Ciemniejszy odcień czerni?


Znów eksploatuję niszowe pachnidło, którego nazwa ma za zadanie skusić miłośników wszystkiego, co ciemne, mroczne lub chociaż leśno-żywiczne. Tym razem jednak beż żadnych strasznych historii, za to ze zdecydowanie większą dozą delikatności oraz pewnej, wynikającej nie tylko z subtelnych zawirowań użytych składników, umowności. :)
Black marki Puredistance.

Przy okazji muszę nadmienić, że jest to również premiera marki na łamach Pracowni alchemicznej; obecna przede wszystkim dlatego, iż Perfumeria Quality zafundowała mi nieco materiału testowego. :D Co jednak nie ma najmniejszego wpływu na opinię niżej podpisanej - teraz jak i zawsze.
Przejdźmy jednak do rzeczy.


Pierwsze chwile pobytu Czerni na skórze to doskonały spokój, gęstość oraz ciepło wymieszane w idealną całość, obejmującą bodaj wszystkie stopnie barw między czernią a bielą, jednoczącą wszystkie wymiary. Brzmi to enigmatycznie ale przede wszystkim chodzi o to, że pachnidło rozlewa się na ciało, omywa je gęstą, jedwabistą i falą, otacza tłustym dymem z palonych żywic i, zamiast odpłynąć gdzieś dalej, zostaje na skórze. Stopniowo oplata nas pajęczyną kadzidlanych smug, naciera wonnym olejkiem o sandałowcowo-dębowo-gwajakowym aromacie, stopniowo zanurzając w ciemnych ale słodkawych wiórkach (coś pomiędzy niekulinarnymi tonką i wanilią a drzewnymi balsamami).
Z czasem pachnidło delikatnieje, zacierając wszelkie ewentualne kanty i wygładzając zmarszczki - głęboka, nieco cierpka [wino i garbniki każące mi pomyśleć o barwie popiołu] woń drzazg oraz roztapiających się i dymiących żywic wydaje się jednocześnie nieskończenie delikatną ale i nieprzeniknioną, monochromatyczną zasłoną, okrywającą ludzkie ciało. Jest jednocześnie dyskretna, wyczuwalna tylko dla uperfumowanej osoby oraz kogoś znajdującego się bardzo blisko niej ale jednocześnie ma zwyczaj przypominania o sobie przy każdym poruszeniu. Ożywia dalekim wspomnieniem imbirowego soku ale jednocześnie przygwożdża do ziemi słodko-metalicznym zestawieniem paczuli z sandałowcem, balsamem tolutańskim a także innymi akcentami żywicznymi.


Ciekawie przedstawia się rozwój Black w zależności od pogody. Testowane w chłodzie ujawnia twarz bardziej czystą i jakby lekko szyprową, efektowną i klasyczną niczym szyta na miarę czarna garsonka z naturalnej tkaniny dla jakiejś luksusowej biznesłumen. Potrafi zawrócić w głowie laboratoryjnymi wariacjami na temat jasnych drzew i ambry, miękko otulić sylwetkę białym piżmem z zapleczem w postaci iso e super, budząc skojarzenia z bardziej dymnym i cieplejszym Musk od Etro. Więcej jest tez wówczas akordów odświeżających w rodzaju imbiru czy wspomnianych jasnych drzew, znacznie mniej słodyczy.
Ta pojawia się wraz z ciepłym powietrzem, przyprowadzona przez gęste opary kadzidła a także aromatyczne, ciężkawe wonie drzewne o orientalno-oleistym, mącącym w głowie obliczu: to sandałowiec, gwajak, może też co nieco dębiny i mahoniu; jakiś czarujący własną iglastością japoński cyprys (dlaczego japoński?) pojawia się również, wnosząc do mieszanki co nieco energii jak również niesztampowej świeżości. W bazie piżmo wydaje się cieplejsze i bardziej suche, zwierzęcosierściowe, zaś towarzyszy mu bardzo intrygująca metaliczność, wyraźnie podszyta nutami drzewnymi i zaokrąglającą całość ciemną słodyczą. :)
Okazuje się, że temperatura wpływa na znaczne "dociążenie" kompozycji, dodaje jej gęstości oraz mocy. Choć Black w chłodzie może poszczycić się sporą dawką uroku osobistego, sama jednak zdecydowanie wolę jego "gorętszą" wersję. :) Milej mi w niej, bardziej swojsko.

Na zakończenie chcę jeszcze nadmienić, że Black okazało się pachnidłem o zdecydowanym nowoczesnym charakterze; tu nisza perfumeryjna nie bawi się w naśladowanie natury ani nie puszcza oka ku miłośnikom nurtu vintage. Każdy składnik [a na pewno ich większość] utajnionej receptury perfum to zawodnik rodem z laboratorium, co jednak w żaden sposób nie przynosi dziełu ujmy. Całość starannie przemyślano, dopięto na ostatni guzik, staranie dobrano do siebie tworząc dzieło jednocześnie sugestywne, wyrafinowane, głębokie ale też pełne wdzięku, noszące się lekko i nieprzytłaczające użytkownika swoim ciężarem. Stuprocentowa nowoczesność. ;D
Co zresztą nie powinno dziwić, kiedy przejrzymy portfolio twórcy zapachu i znajdziemy w nim dzieła takich marek, jak État Libre d'Orange, Comme des Garçons, Blood Concept czy Nu_be, wszystkich dobrze znanych z konsekwentnego, odważnego i nowoczesnego stylu swoich perfum.



Rok produkcji i nos: 2013, Antoine Lie

Przeznaczenie: pachnidło doskonale uniseksowe, o cechach wyjątkowo opisanych w tekście recenzji (sprawdźcie ostatnie dwa akapity). :P Dobry przy każdej okazji, o ile tylko nie będzie Wam szkoda kąpać psa czy gotować obiadu w perfumach za 1250 zł per duża flaszka. ;]

Trwałość: w granicach dziesięciu-trzynastu godzin wyczuwalnej, bliskoskórnej projekcji i dalszych kilka(naście) stopniowego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (i szyprowa...?)

Skład:

owiany mgłą tajemnicy. ;) Producent każe użytkownikom "czuć, nie analizować"; łatwo mu powiedzieć. :>
___
Dziś Opus VIII od Amouage.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Skały i mgła to fotografia autorstwa Amerykanina, Cole'a Thompsona, zaczerpnięta z jego strony internetowej. [Przy okazji: koniecznie musicie zajrzeć na stronę główną podlinkowanego portalu i przeczytać zamieszczoną tam anegdotę/motto/przestrogę dla widzów ;D ].
2. Dyfuzja to dzieło fotografki też z USA, Valentiny Krochik; zaczerpnęłam je STĄD.

5 komentarzy:

  1. zawsze jak jestem podniecona, pobudzona opisem i zapachem to na drodze do naszej miłości staje cena!!!...ale pomarzyć można:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cena stała dla mnie zawsze na drodze do zakupu nawet próbek tej marki: bo wydawała się przekraczać to, co jestem gotowa zapłacić za 0,5 ml perfum w robionym samplu. Z drugiej strony jednak nie miałam nigdy oporów, żeby dosyć sporo płacić za próbki Amouage lub Grossmith; za Roję Dove'a też spokojnie bym zapłaciła i to chyba dokładnie tyle samo, co za Puredistance, wiec sama nie wiem, w czym rzecz... :/
      W każdym razie, jeżeli kiedyś trafi Ci się okazja poznania Black, to z niej nie rezygnuj, dobrze? :)

      Usuń
  2. Ale bym powąchała to cudo! Poruszyłaś moją wyobraźnię na maksa! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A chcesz poznać? W moim samplu jeszcze trochę zostało. :) Tylko podeślij mi namiary na siebie. :)

      Usuń
    2. Naprawdę mogę?????? O mamo, już Ci podsyłam na priv namiary :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )