piątek, 16 sierpnia 2013

Tymczasem w Indiach...

Kraj o starożytnych korzeniach, jedno z praźródeł współczesnej kultury Zachodu, zmienia się w szybkim tempie. Barwy stają się jeszcze jaskrawsze, zaś kontrasty bardziej kontrastowe.

Dzięki potężnym, mocnym korzeniom...



...wciąż wyrastają coraz to nowsze młodziutkie pędy. Może równie zielone, co na wszystkich innych drzewach w lesie, jednak potrafiące zachować własny styl:



Mamy w końcu XXI wiek, kiedy Indie nie powinny już kojarzyć się wyłącznie z Tadż Mahal, pałacami maharadżów czy wieloma historycznymi świątyniami oraz "zaginionymi miastami" ale również z największym na świecie wieżowcem mieszkalnym, jedną z dum Mumbai [kiedyś znanego jako Bombaj], zaś oprócz czcigodnych sadhu ulicami miast przechadzają się też ambitne, spragnione awangardy hipsterki. :)
Nasze czasy to z perspektywy indyjskich dziejów rozdział sporo cieńszy, niż ten sam przedział lat w Europie.

Wie o tym świetnie Neela Vermeire, która przywiązuje dużą wagę do swoich indyjskich korzeni, odwiedza tamtejszych krewnych, może więc obserwować życie subkontynentu z bliska. Porusza się między kulturą a naturą, między historią oraz innowacyjną przyszłością; ważny jest dla niej nie skansen ale opowieść o współczesności.

To właśnie ją najprościej wyczuć w trzech pierwszych kompozycjach marki, czyli w Trayee, Mohur oraz Bombay Bling! Każda z nich opowiada o jakimś aspekcie indyjskiej kultury, rzecz jasna ujętym w artystyczny nawias i uplasowanym wysoko w skali abstrakcji. Co zresztą... też jest bardzo indyjskie. ;) [Popatrzcie na przeboje z Bollywood; nie chcę teraz za bardzo rozwijać tematu, więc tylko rzucę, że schematyczność relacji międzyludzkich czy nawet łamanie praw fizyki nie pojawiają się w tamtejszym kinie przez przypadek i bynajmniej nie są wynikiem naiwności albo głupoty twórców].

Pewnie dlatego w Trayee, czyli Triadzie wyczuwam silny pierwiastek duchowy. Początkowo niezbyt wyraźny, przykryty lekkim, kwiatowo-owocowym płaszczem, by po chwili odkryć całe bogactwo oraz piękno swojej duszy. Delikatne języki ognia, których korzeni możemy szukać w nutach przypraw (ach, ten szafran i eugenol! ;) ), dodatkowo podkreślonych ciepłymi, suchymi nutami drzewnymi oraz wetywerią. Lecz po chwili powraca zieleń, tym razem w postaci chłodnych, soczystych pęków czarnej porzeczki, głównie liści i gałązek. Dzięki nim wymienione wcześniej składniki zbijają się w jedną, rudą, woskowo-pyłkową bryłę, która - choć i tak dominuje nad otoczeniem - spokojnie unosi ię na chłodnych wodach porzeczkowej posoki. W bazie wyraźne stają się akcenty żywiczne, lekko gorzkie. Mirra nadaje pachnidłu lekkości i wierci się po nozdrzach, zaś olibanum z balsamami oraz styraksem powoli zmienia się w smukła lecz ciemną strugę kadzidlanego dymu. Czasem wyczuwam też dodatek drapiącego w gardle, lekarskiego oudu, który pojawia się jednak głównie przy hojniejszej aplikacji pachnidła na skórę. Ostatnie chwile Trayee przynoszą ciepły wiatr, rozmywający dymy oraz sucho-drzewne opary, ujawniający jasne, lekko słodkie cielesne ciepło. A wszystko to w umiarkowanym oddaleniu od uperfumowanego ciała, otaczające je niczym gęsta aura.
To mój zdecydowany faworyt spośród całej trójki. :)


Mohur to zdecydowanie inna opowieść, podpięta pod legendarną miłość cesarza Dżahangira oraz dwudziestej z jego żon, Mihrunissy. [Jakie to szczęście, że tym razem oszczędzono biedną Mumtaz Mahal! ;> ]. Czyli tym razem powinno być o historii. Czy jest? Hmm, i tak, i nie. O ile pierwszą z omawianych kompozycji Bertrand Duchaufour uczynił doskonale pasującą do zadanego tematu, tym razem mam wrażenie, że zatrzymał się w połowie drogi. Ponieważ choć pojawia się delikatność kwiatów oraz świeżo-pudrowe ziarna marchwi z cypriolem [czyli współczesny niszowy samograj ;) ], ważniejsze wydaje się rozsłodzenie mieszaniny, rozpuszczenie jej w naparze z drogocennych kwiatów, kilku szczypt aromatycznych korzeni i otoczenie całości przez lekko dymną, ewidentne frakcjonowaną skórę. Później aromat robi się jeszcze bardziej słodki (lecz nigdy deserowy czy ulepowaty!), zmierzający w stronę znacznie rozwodnionego klasycznego duetu róża-oud. Zapach wydaje się całkiem sympatyczny, dobrze skomponowany ale mimo wszystko coś mnie w nim nie przekonuje.
Może ogólne wrażenie, mięciutkie i jaśniutkie, bardziej selektywne aniżeli niszowe tudzież artystyczne?

Za to Bombay Bling! opisać najłatwiej. :) Oto przed nami nowoczesność, kulturowa i olfaktoryczna pospołu. Gdzie masala indyjskiej kultury miesza się z panoszącym się po współczesnym perfumowym świecie owocowym trendem, dając całość może niekoniecznie wybitną, nawet nie oryginalną, jednak niezwykle przyjemną oraz łatwą w pożyciu. I jeszcze ten wykrzyknik na końcu; rzucony odbiorcy jak "tu jestem!" albo "patrz na mnie!" przez wszystkie światła, dźwięki oraz ludność wielkiego miasta; istne mrowie, z którego każdy chciałby znaleźć dla siebie własny kawałek spokoju oraz dostatku. Niechby tylko umownego. Ostatecznie slumsy slumsami ale seans kolejnego odcinka popularnej opery mydlanej należy się każdemu! Co jest zresztą zupełnie naturalne i/lub zrozumiałe.
Pachnidło, w którym główne role grają soczyste owoce mango i liczi (ale czy wyczuwam jeszcze marakuję? lub  nawet kawałek jabłka?) rozgrzane przez kilka szczypt energetycznej mieszanki mielonych przypraw a z czasem spokojnie osuwające się w stronę słodkiej, kwiatowo-drzewnej mleczności. Jednak ani kwiatów, ani drzazg nie potrafiłabym nazwać; występują tu jako kolektyw, zbiorowa świadomość starego, nowoczesnego, statecznego, szalonego, bogatego, biednego, ludnego miasta. W bazie pojawia się lekki paczulowy puderek oraz suchy dym z cygar, przefiltrowany jednak przez apetyczną, słodko-kwiatowo-owocowo-mleczną pulpę. Wyobrażony spacer przez Bramę Indii i wiszące ogrody ku północnej dzielnicy biznesowej, z dużym kubkiem mango lassi w dłoni. Wschód, zachód, północ, południe - a co to za różnica??


Wszystkie trzy pachnidła premierę miały w roku 2012, zaś ich twórcą jest Bertrand Duchaufour.

Tworzą wokół ludzkiej sylwetki wyraźne, gęste aury a z czasem ściśle przylegają do skóry, na której wytrzymują jakieś pięć do ośmiu godzin.


Trayee

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa (oraz drzewna)

Skład:
elemi, cynamon, imbir, bazylia, czarna porzeczka, kardamon, goździki (przyprawa), szafran, jaśmin, drewno sandałowe, mech dębowy, drewno cedrowe, wetyweria, paczuli, wanilia, kadzidło frankońskie, mirra, ambra, oud


Mohur

Grupa olfaktoryczna: orientalno-kwiatowa (oraz drzewna)

Skład:
kolendra, kardamon, pieprz, nasiona marchwi, nasiona piżmianu, elemi, fiołek, róża, irys, jaśmin, migdały, skóra, drewno sandałowe, inne nuty drzewne, benzoes, bób tonka, wanilia, ambra, paczuli, oud


Bombay Bling!

Grupa olfaktoryczna: orientalno-owocowa (oraz kwiatowa)

Skład:
czarna porzeczka, liczi, mango, kardamon, labdanum, kminek, tuberoza, gardenia, jaśmin, frangipani, róża, drewno cedrowe, drewno sandałowe, inne nuty drzewne, wanilia, tytoń, paczuli
___
Dziś Les Jeux sont Faits marki Jovoy Paris.


P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1.http://www.leftfree.com/2013/02/14/incredible-india-the-qutub-minar/
2. http://arunachalamystic.blogspot.com/2013/05/the-naked-saints-of-india.html
3. http://moderncab.blogspot.com/2012/10/world-one-construction-update-mumbai.html
4. http://blog.fernmitchell.com/2011/03/29/fashion-trail--modern-mumbai.aspx
5. http://www.nytimes.com/2012/07/08/fashion/forgoing-a-shortcut-on-the-path-to-happiness-modern-love-not-enough-to-give-modern-love.html?pagewanted=all&_r=0

7 komentarzy:

  1. Nie pozostaje mi nic innego, jak przy jakiejś nadarzającej się okazji łapsnąć próbki [dwóch pierwszych zapachów i wcale nie dlatego, że jest tam oud ;); wolę tłumaczyć się tym, że nie przepadam za tuberozą] i przetestować co nieco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, no skąd? ;) Na pewno to nie oud w składzie Cię zainteresował! :D Choć tak dla porządku powiem, że tuberoza w trzecim z pachnideł wcale nie jest wyraźna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że Ci wierzę, że mi wierzysz ;)

      Mimo wszystko boję się tuberozy, bo czasem mam po niej migrenę jak stad po Ural :/

      Usuń
    2. No po prostu promieniujemy wzajemnym zaufaniem. ;P

      Chyba, że tak. Na migrenę rzeczywiście najlepsze jest unikanie jej przyczyny.

      Usuń
  3. Ten Bling! brzmi dla mnie najfajniej - bardzo lubię owoce w perfumach, niekoniecznie escadowe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bombay Bling do Escad jest tak blisko, jak przysłowiowej Koziej Wólce do Londynu. To ma prawa miejskie i to ma prawa miejskie, to ma jakiś ratusz oraz włodarzy, i drugie tak samo - na tym podobieństwa się kończą.
      Zapach od NV naprawdę wart jest poznania. :) Może za jakiś czas zgłosisz się do Wizażowej Lorieny z pytaniem, czy nie ostała jej się kropla lub dwie? ;)

      Usuń
    2. Może?
      To tym bardziej mnie kusi - w stos. do owoców jestem bardzo tolerancyjna, w perfumach znacznie bardziej niż do tych w naturze, niestety.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )