sobota, 3 sierpnia 2013

Chwile jak motyle

Moments can change your life - tak podobno brzmiało jedno z haseł promocyjnych pierwszych perfum od Priscilli Presley. Prawdziwości sloganu nie sposób zaprzeczyć, to wiem na pewno. Lecz jak się ma do powiązanego z nim zapachu? O tym zaraz.

Jakiś czas temu jedna z Czytelniczek zrobiła mi cudowną niespodziankę, proponując przesłanie próbki Moments w postaci ekstraktu. Nie mogłam się nie zgodzić. ;) Agato, jeszcze raz dziękuję!
Trochę to trwało, lecz dziś mogę w końcu wziąć się za opisanie perfum.
Czy w ogóle warto?


Tak.
Moments, choć składają się głównie z niezwykle silnych, odurzających kwiatów o ilości nektaru większej niż faktycznie byłyby w stanie unieść [a sam nektar jest tak słodki, jakby już  na starcie składał się w osiemdziesięciu procentach z miodu ;) ], łatwo dają się lubić. Cóż, w końcu to sam środek perfumowego nurtu z przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Czyli obecnie już czcigodne retro; widać czas od premiery zapachu w znaczący sposób wpływa na mój doń stosunek. ;)
Lecz to wszystko wątki poboczne. Zajmijmy się Chwilami.

Co łatwo powiedzieć, lecz wykonać już znacznie trudniej. Wszystko dlatego, że omawiana mieszanka od początku przypomina doskonale zmiksowany koktajl. Kwiaty, owoce, roślinna słodycz, od której aż kręci się w głowie - tego wszystkiego w otwarciu Moments znajduję mnóstwo a nawet jeszcze więcej. Co dodatkowo podbija do góry wyraźna lecz smukła wiązka aldehydowego światła, zaś w pierwszych sekundach uziemia zmysłowa tuberoza tonowana przez wysuszający mech dębowy. nie zdążę jednak się nimi nacieszyć, kiedy znikają, zastąpione przez wspomniane słodkości, bynajmniej jedna nie kulinarne.
Trwają one na skórze przez dziesiątki minut, szybują aż pod sufit i pełzną po podłodze i meblach, wymykają się drzwiami oraz oknem. Taaak, Moments to najprawdziwszy killer. :] Musi upłynąć naprawdę sporo czasu, nim kompozycja nieco się uspokoi i powolutku zacznie przesuwać się z powrotem ku akordom suchym oraz zmysłowym. Kiedy pojawia się staroświecki miks paczuli z wetywerią wiem, że w końcu mogę odetchnąć pełną piersią. :) Jeszcze lepiej jest, kiedy mieszanina schnie jeszcze mocniej, w czym wyczuwam zasługę powracającego mchu. Chwilę później do suchych, upudrowanych nieco kwiatów ( w postaci bukietu, niemożliwego do podzielenia na części pierwsze) dołącza lekka pikanteria przypraw oraz ledwie wyczuwalna smużka ostrego, ciemnego dymu, po której wkracza suchy, ostry, ciepły cywet. Drażniący powonienie ale przecież znakomicie bilansujący męczącą słodycz rozwinięcia aromatu, przenikający wszystkie nuty, obejmujący je wyraźną ale niezbyt ostentacyjną ramą. [To już ostatnie podrygi owego składnika w perfumach selektywnych, już niedługo stanie się zbyt przykry dla coraz młodszych i coraz mniej wyrobionych nosów ludzi z grup testowych]. Gdzieś w tle wyczuwam słodkawe, żywiczno-cielesne ciepło.

Moments jako czyste perfumy okazały się zapachem ciekawym, skłaniającym do namysłu - choć głównie z perspektywy osoby przyzwyczajonej do zupełnie innej ciężkości "zapaszków celebryckich" - przerysowanym. Do tańca i do różańca; zbyt słodkim ale i drapieżnym, balansującym gdzieś na granicy kiczu. Jednak, kurczę, w tym szaleństwie jest metoda! :)
Jeśli zaprzestaniemy zabaw z własnym wizerunkiem, także olfaktorycznych, to cóż nam zostanie?

Rok produkcji i nos: 1991, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet i na ich skórze rozwija się najprzyjemniej. O mocy, jak wspomniałam, nielichej oraz takim śladzie, dopiero po ładnych kilku godzinach zwijającym się do wąskiej smużki tuż przy ciele.
Pasuje mi do okazji oficjalnych, bardzo eleganckich i/lub sformalizowanych, jednak to subiektywne odczucie.

Trwałość: przypominam, że testowałam ekstrakt, który na mojej skórze utrzymywał się do. ok piętnastu-osiemnastu godzin aczkolwiek pamiętam, że i woda toaletowa potrafiła żyć na skórze ponad pół doby.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-aldehydowa (oraz orientalna, a co tam! ;) )

Skład:

Nuta głowy: brzoskwinia, bergamotka, fiołek, kolendra, aldehydy
Nuta serca: piwonia, jaśmin, róża, tuberoza, kłącze irysa, konwalia
Nuta bazy: labdanum, skóra, wanilia, mech dębowy, wetyweria, paczuli, ambra, piżmo, cywet
___
Dziś L'ambre de Carthage marki Isabey. Uch, jak mi w niej dobrze! :)

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://amazzingpicture.blogspot.com/2010/11/butterfly-wallpapers.html

4 komentarze:

  1. Moje pierwsze dorosłe perfumy, od wtedy przyszłego męża , piękne...szkoda że wycofali:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie muszą wiązać się dla Ciebie z pięknymi wspomnieniami. :)
      Ano szkoda.

      Usuń
  2. Miałam te perfumy, kiedy byłam nastolatką. Pamiętam, że były mocne i czułam się bardzo dorosłą, gdy je nosiłam. Ach, przypomniały mi się miłe chwile... albo Chwile :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Mam wrażenie, że o taki właśnie efekt twórcom chodziło. :) Zresztą chyba każdy ma podobne wspomnienia odnośnie pierwszych "dorosłych" perfum. ;)
      Po Chwilach zostały wspomnienia, już z małej litery ale pewnie są bardzo przyjemne.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )