poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Anioł ciszy


Ciszy, spokoju, milczenia... Anioły modlitwy, smutku albo cnót teologalnych. Anioł rodzinny.
Nazywa się je pięknymi, poetyckimi określeniami. Tkliwie pisał o nich Jan Kasprowicz. W dziewiętnastym wieku stały się niemal nieodłącznym elementem miejskiej sztuki sepulkralnej, czyniąc ówczesne cmentarze najprawdziwszymi przedsionkami niebios.
W końcu, kiedy dusza opuszcza ludzkie ciało, ku zaświatom prowadzi ją jej prywatny Anioł Stróż.

Ze wszystkich istot nadprzyrodzonych, chyba tylko anioł jest tą, której zwykli śmiertelnicy nigdy nie powinni się lękać. Nigdy?

Znam bowiem perfumy, których lekkość, jasność oraz matowe ciepło wydają się tylko pozorami, skrywającymi wyjątkowo paskudny, wrogi ludziom charakter - oraz znam znakomicie pasujące doń popkulturowe skojarzenie.


Fani Doktora Who właśnie uśmiechają się porozumiewawczo. ;) Ponieważ w lot zrozumieli, co i dlaczego niepokoi mnie w No. 18 z butikowej linii marki Chanel. :) Całej reszcie winna jestem wytłumaczenie.

W Whoviańskim uniwersum [Whovianie to fani niejakiego Doktora, prawie-ostatniego przedstawiciela kosmicznej rasy Władców Czasu ;)] anielskie rzeźby są wyjątkowo wrednymi kosmicznymi istotami, których - jeżeli tylko mamy ambicje przeżyć spotkanie - nie wolno spuszczać z oczu choćby na moment, nawet na jedno mrugnięcie. Co tylko z pozoru wydaje się kolejnym bzdurnym wymysłem z ikonicznego brytyjskiego serialu sci-fi.
Wszak pomysł, by bać się kamiennych rzeźb z wizerunkami aniołów, przeczy wszystkim kulturowym przyzwyczajeniom ludzi Zachodu! Anioły są statyczne, nostalgiczne oraz piękne, prawda? Anioły to posłańcy dobra oraz obrońcy ludzi, czyż nie? Zaś stare cmentarze to najczęściej starannie zaprojektowane parki, gdzie po drzewach skaczą wiewiórki, spacery ułatwiają szerokie, ocienione alejki a miłe dla oka rzeźby dodatkowo urozmaicają nam wędrówkę po miejscu, które teoretycznie powinno kojarzyć się z bólem oraz stratą. Tymczasem kiedy przyglądamy się bliżej starszym, zniszczonym przez czas i warunki atmosferyczne anielskim statuom w rodzaju TEJ, TEJ czy TEJ, zaczynamy rozumieć perfidny zamysł jednego ze scenarzystów serialu, Stevena Moffata [to zresztą w ogóle jest wyjątkowo niebezpieczny typ, jak widać na załączonym obrazku ;] ]. Żeby było ciekawiej, ostatni z dowodów bardziej widoczny jest w języku polskim: skoro dwa podstawowe zmysły współczesnego człowieka to słuch oraz wzrok - a Anioł Ciszy z przyczyn oczywistych dźwięków wydawać nie może - wówczas o niebezpieczeństwie czyhającym z jego strony powiadomić nas może jedynie spojrzenie. Gdybyśmy tylko nie musieli tak często zwilżać gałek ocznych...! ;>

Na szczęście opisywana dziś Osiemnastka Doktorowe Płaczące Anioły przypomina wyłącznie podczas pierwszych kilkunastu minut. Później jet już tylko spokój, nostalgia, biały marmur oraz pozorne zerwanie kontinuum czasoprzestrzennego [nie wiem jak Wy, ale ja podczas samotnych spacerów po starych częściach cmentarzy komunalnych niemal zawsze mam wrażenie, że nie do końca przebywam w dokładnie tym miejscu na osi czasu, w którym powinnam. ;) Trochę, jak Jung w Rawennie :) ].


Jednak zanim pojawi się nierealny spokój czy nawet wrażenie pośredniego obcowania z Wiecznością, muszę z całych starać się nie mrugnąć ani nie odwracać spojrzenia. ;)
Ponieważ w pierwszej chwili pojawia się irys: jasny, ziemisty i suchy, pyłkowo-pudrowy. Gdybym dysponowała w tej chwili papierkiem lakmusowym i przyłożyła go do skropionej Osiemnastką skóry, ów niemal na pewno ujawniłby wyraźny odczyn zasadowy mieszaniny. :) Ponoć gdzieś tam w tle pojawiają się nuty owocowe, ale nie potrafię ich wyczuć. No, może o tyle, że po kilku sekundach zatykający, chłodno-ciepły (?) irysowy puder rozjaśnia wątły promyczek dalekiej, niemożliwej do identyfikacji słodyczy. Czy to jednak mogą być owoce...? Pojęcia nie mam.
Kompozycja w pierwszych chwilach okazuje się tak dziwna, nieprzyjemna i drapiąca w gardle [za pomocą jasnej kaszmirowej wełny ale zawsze ;) ], iż trudno mi nie myśleć o niej jako o czymś niebezpiecznym. Przypomina również staranniej przemyślaną czy nieco mniej "wazeliniarską" (wobec klientów) wersję L'Eau en Blanc od Lolity Lempicki [okej, wiem, że No. 18 powstał kilka lat przed limitowanką Loli, jednak to białe jabłuszko poznałam jako pierwsze; stąd odwrotny punkt odniesienia]. Sytuacji nie poprawia powoli rozgrzewająca się szarość lekko pumeksowych, chropowatych nasion piżmianu, głównego bohatera olfaktorycznej opowieści. Głównie dlatego, że wnosząc do kompozycji jednoznaczne ciepło sugeruje, że piękne marmurowe postaci ze skrzydłami mogą być żywe. :> A kiedy już się poruszą, uroda opadnie z nich jak maska.

Na szczęście moje obawy okazują się bezpodstawne albo wszystko dobrze się kończy, ponieważ im dłużej No. 18 korzysta z mojego ciepła, tym bardziej miękkim się staje. Nie znika nigdzie chropowatość piżmianowego pumeksu ani zasadowo-ziemisty puder z irysów, jednak spuszczają z tonu umożliwiając mieszaninie dystyngowane umoszczenie się na ażurowym i jasnym stołeczku z bliżej nieokreślonego drewna [pewnie ambroksanowego, isoesuperowego albo innego w ich stylu]. Kompozycja rozmywa się, rozpuszcza w wątłym jesiennym słońcu, pozwala rozwiać ostatniemu ciepłemu wiatrowi...
Od początku delikatna, w bazie zmienia się w ducha, daleką, raczej przyjazną zjawę. Jak to dobrze, że nie szczerzy już kamiennych kłów! ;)

Marzeno, bardzo dziękuję za próbkę! :*


Rok produkcji i nos: 2007, Jacques Polge

Przeznaczenie: zapach skomponowany z myślą o kobietach, dla mnie jednak to łagodny, cichy uniseks. Na męskiej skórze prawdopodobnie stanie całkowicie przyległy, w kobiecym przypadku przez pierwsze pół godziny tworzy dosyć silną aurę, by później i tak opaść na ciało.
Na okazje, jakie sobie wymyślicie.

Trwałość: w granicach czterech-pięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa

Skład:

nasiona piżmianu, irys, inne akordy kwiatowe, nuty owocowe oraz drzewne
___
Dziś noszę (nosiłam właściwie) to, o czym powyżej. Zaraz jednak zmienię perfumy na bardziej charakterne.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://cmentarium.sowa.website.pl/Sztuka/Anioly05d.html
2. http://insidetrekker.blogspot.com/2010/05/doctor-who-flesh-and-stone-review.html
3. http://www.flickr.com/photos/fuerst/5104909527/sizes/z/in/photostream/

4 komentarze:

  1. Zabija mnie początek osiemnastki, pierwsze 5 minut, uwydatniające taką kadzidlaną zgniliznę, potem jest już bardzo fajnie, szkoda tylko, że tak krótko:(( Raz tylko, w bardzo wilgotny dzień, cieszyłam się przez cały dzień powiewem czegoś bardzo miłego i subtelnego, czego do dziś nie umiem ubrać w słowa. Wiem, że już zawsze osiemnastka będzie dla mnie zapachem angielskiej mgły:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli biorąc pod uwagę moje skojarzenie, Twoja reakcja jest jak najbardziej logiczna oraz zrozumiała. ;) Fakt, że perfumy trwałością nie powalają, jednak przy takich a nie innych nutach trudno byłoby wymagać od nich matuzalemowego wieku [na ludzkiej skórze; o ile moje określenie ma w tym wypadku jakikolwiek sens].
      Bo co tu miałoby zapewniać o dłuższym życiu? Nasionka piżmianu? Owszem, mogłyby ale tylko w towarzystwie czegoś mocniejszego a tego w No. 18 wyraźnie zabrakło. Molekuły ambroksanopodobne? Kiedy ich jest zbyt mało! Kwiaty? Jakie kwiaty? [Nie dość, że ich nie wyczuwam, to przecież kwiat kwiatowi nierówny. Np. magnolia dwunastu godzin nie pociągnie, choćby nie wiem, jak się starała].
      Czyli może testowałam Osiemnastkę w złych warunkach? Może to perfumy na jesień? Lub dla klimatu tropikalnego? ;) Z nimi nic nigdy do końca nie wiadomo. :)

      Usuń
    2. Mam szczęście i próbkę 18stki i to, co mi się nasuwa - oto prawdziwy luksus. Bez udawania, efekciarstwa, wysilania się na cokolwiek.
      Lubię irysa w perfumach, szczególnie w wydaniu pudrowo - kremowym.
      Czy chciałabym ją nosić? Nieeee. Nie pasuje do mnie zupełnie.
      Ale wąchać od czasu do czasu - z przyjemnością.

      Usuń
    3. Luksus? Czemu nie? Sama nie odbieram tego zapachu w podobny sposób ale rozumiem Twój punkt widzenia.
      No własnie z irysami już się nie gniewam, lecz wciąż czuję się bardziej pewnie, kiedy pudru przy mnie właśnie nie ma. ;) Więc cieszę się, że Osiemnastkę poznałam, bo warto, jednak nie mam wobec niej żadnych poważnych zamiarów. Nawet związanych z wąchaniem "z korka". Może warto, być zaopatrzyła się gdzieś w odlewkę, jak sądzisz?

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )