poniedziałek, 19 listopada 2012

Zostawcie niszę w spokoju

Jakie perfumy obecnie a jakie nie są pachnidłami niszowymi? Co decyduje o niszowości perfum?
Czy olfaktoryczna nisza w dalszym ciągu ma sens?

W dyskusji wzięli udział m. in.: Maurice Roucel, Jean-Claude Ellena, Patricia de Nicolaï, Frédéric Malle, Shyamala i Antoine Maisondieu, Aurélien Guichard, Antoine Lie.

Przyjemnej lektury! [Szczególnie, jeśli komuś z Was, jak mnie, ów tekst umknął w zakamarkach pachnącej Sieci. ;) ]


Aha. Tytuł to cytat ze słów Elleny. Po więcej zapraszam do podlinkowanego tekstu. :)
___
W tej chwili pławię się w oparach 20 Carats marki Dana. Polu, wielgachne dzięki! :*

10 komentarzy:

  1. Proszę bardzo, wczoraj przyleciały do mnie chanel nr5 wersja kolońska w etui. To oznacza że jest sprzed 1990 roku bo wtedy zaprzestano produkcji tej koncentracji. Spodziewałam się śmierdziucha choć jakby nie patrzeć wersja kolońska to wersja słabsza od EDT i EDP. W każdym razie są przyzwoicie trwałe nie mają takiej siły rażenia i nie są aż tak mydlane jak EDP z ok 2002 roku które miałam na drugiej ręce. Prześlę przy okazji do testów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Edycja: zaprzestano produkcji w latach 90 tych więc może być to woda z czasów mojego dzieciństwa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ się zdziwiłam gdy zobaczyłam Ellenę. Wszystkie dotychczas widziane fotografie przedstawiały mężczyznę w sile wieku. Zdumiałam się gdy zorientowałam się ile on ma lat.

    Podziału zaś na niszę i mainstream jak nie rozumiałam tak nie rozumiem, dla mnie wciąż to sztuczna granica mająca znaczenie bardziej dla marketingu niż sztuki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Polu - to dobra wiadomość. :) Piątka w wydaniu edc to na pewno ciekawa sprawa; intryguje mnie wspomniana przez Ciebie mniejsza "mydlaność" tego wcielenia zapachu. W ogóle intryguje, nie powiem. ;)
    Bardzo Ci dziękuję. :* Jakoś się odwdzięczę. ;)
    A perfumy z czasów młodości to w zasadzie pikuś. Nie masz czasem 'dziwnego' [to nie jest odpowiednie słowo ale nie wiem, jak wyrazić to uczucie] wrażenia nosząc perfumy zabutelkowane, powiedzmy, w latach 50.? Trzydzieści lat przed naszymi narodzinami? ;D

    T.Rybo - [samo się tak napisało, postanowiłam zostawić ;) ] rozumiem, co czułaś. Też się trochę zdziwiłam swego czasu oglądając film dokumentalny "Perfumy. Francuska finezja". Ale z drugiej strony nie tylko my mamy taki problem; pamiętam jak na blogu perfumerii Q. fotografię Chandlera Burra podpisano właśnie nazwiskiem Elleny. Burr jest młodszy. :]
    Podział ów kiedyś miał sens, tak uważam. Przez kilka-dzieści lat, kiedy powstawały marki takie, jak Diptyque, L'Artisan Parfumeur czy I Hate Perfume (no dobra, to projekt młodszy) - ostoje dla ludzi, którzy chcieli tworzyć perfumy wyłącznie po swojemu, robić taki biznes, jaki im wygodnie. Co zmienia się od kilku lat, na naszych oczach. Pamiętam, że jeszcze trzy-cztery lata temu, kiedy tylko podczytywałam fora i blogi (jejciu, jak ten czas leci!) gromy sypały się na głowę twórczyni Parfums de Rosine za kfiatki-sratki klinem wcinające się w niesztampowe piękno niszy; lub na inne marki w tym stylu. Dziś kolejne coraz bardziej mdłe "perfumiki" grzejące się w blasku niszowości nikogo już nie dziwią. Bardzo szybko doszło do skojarzenia dawnego indywidualizmu i wolnego ducha niszy z luksusem oraz zwykłym snobizmem. Zbyt szybko i zbyt łatwo.
    Zastanawiam się, czy nie usunąć etykiet "nisza" i "mainstream" ze swojego blogu. :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz dłuższy staż w perfumeryjnej pasji niż ja. Zapachu lubiłam nosić od kiedy pamiętam ale pożądanie by poznawać, testować, porównywać pojawiło się u mnie góra dwa lata temu. Wtedy też zaczęłam eksplorować "niszę", z początku była fascynująca, później poczęła rozczarowywać. Choć większość flakonów, które posiadam należy do niszy ja zdecydowanie zbyt rzadko czuję jakościową różnicę między "niszą" a "mainstreamem".

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz to Ty zaskoczyłaś mnie. :) Miałam wrażenie, że "siedzisz" w tej pasji znacznie dłużej.
    Ale chyba rzeczywiście Twoje podejście do niszy może wynikać z czasu, kiedy zainteresowałaś się perfumiarstwem - dwa lata temu rzeczywiście ns rynku, także polskim, było znacznie więcej pseudoniszowego chłamu (określenie odnosi się do konstrukcji olfaktorycznej), niż cztery lata temu. Cały artyzm projektu - który chyba i tak z góry skazany był na porażkę w naszej chciwej, konsumpcyjnej rzeczywistości - diabli wzięli.
    Różnica jakościowa jak na razie, przynajmniej na mój niewyszkolony profesjonalnie (choć nie czuję, by było to jakąś dramatyczna wadą) nos, opiera się na czasie, jaki marki przeznaczają na skonstruowanie nowego zapachu. Oraz na wielkości kawałka budżetowego tortu, który przeznaczono na wypromowanie nowego produktu. Jeśli chodzi o dobór składników, to wszędzie są one identyczne - organiczne a częściej sztuczne - ale to akurat jest zrozumiałe (a chwilami nawet pożądane :) ).

    OdpowiedzUsuń
  7. Może dlatego z taką pasją poznaję wszelkie zapachy dawnych czasów. Mam wrażenie, że wiele kompozycji sprzed sześćdziesięciu czy nawet trzydziestu lat jest w tej chwili bardziej "niszowych" niż sama nisza i to nawet taka, która nie obraża tego pojęcia.
    Inna rzecz, że wąchając taki niedzisiejszy zapach nigdy nie wiem czy to ocalały okruch dawnych olfaktorycznych gustów czy też zapach okaleczony reformulacją (lub reformulacjami).

    Mam wrażenie, że sztuka perfumiarska jest najbardziej spreparowaną (słowami Kosińskiego) ze wszystkich sztuk. Nasz niedoskonały narząd powonienia i płaty węchowe w zaniku sprawiają, ze obcując z zapachem sami go współtworzymy, dopisujemy konteksty, wyobrażenia, wzmacniamy bądź wyciszamy poszczególne akordy, nie czujemy tego co jest bądź czujemy to, czego nie ma.
    Gdy wącham uruchamiam najpierw wyobraźnię, potem zmysł.
    Może dlatego niektóre pachnidła z mainstreamu wydają mi się bardziej dziwaczne, ciekawe, niezwykłe niż duża część niszy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tą niszowością dawnych kompozycji w sporej mierze się zgadzam. Chociaż nie mogę zapomnieć o tym, że one są niszowe z naszego punktu widzenia. Dla osób, które takie dawne skarby kupowały po prostu z półek perfumerii, zapachy te raczej nie wydawały się "inne niż wszystkie"; ponieważ to one składały się na "wszystkie". ;)
    Reformulacje to zaś temat na odrębną dyskusję; upstrzoną brzydkimi słowami, obawiam się.

    To, co piszesz o spreparowaniu perfumiarstwa, jest trafne. I to nasze współtworzenie tej sztuki również. Dzięki czemu z codziennego pachnienia robimy nasz własny performance. ;) Często, jak na prawdziwych performerów przystało, tylko my w pełni pojmujemy sens i cel naszego przedstawienia, naszego "robienia sztuki na oczach widzów" z gotowych półproduktów (czyli perfum). I dobrze; właśnie TO czyni sztukę perfumeryjną tak niezwykłą. Bo tylko Duchamp mógł oszpecić Monę Lisę; ale my wszyscy mamy możliwość świadomego dopisywania, zmieniania, reinterpretacji już istniejących kontekstów olfaktorycznych. O ile zdajemy sobie sprawę z tego, że możemy. ;)
    To dopiero jest frajda! :)

    Dałaś mi teraz do myślenia. Dzięki. Już powoli tworzy się kolejny materiał na posta. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Łatwo jest jednak przekroczyć granicę między sztuką a pustymi znakami. Często dzieje się w modzie, we wspomnianych przez przez Ciebie performance, mam wrażenie że powoli pokusa osunięcia się w absurd pojawia się i w perfumiarstwie.
    Performance (dla mnie, osoby logicznej jakby ją dopiero co ze szkoły wypuścili)ma sens gdy choć wąska grupa odbiorców i, koniecznie, sam performer potrafi odnieść swój występ do czegoś poza nim samym, umocować go jakoś w kontekście kulturowym, cywilizacyjnym, intelektualnym. Uzasadnić. Dla jasności powiem, że sama nie muszę zaliczać się do tej wąskiej grupy, nie twierdzę że wszystko co jest zrozumiałe ja zrozumieć jestem zdolna.
    Nie wiem jednak jaki kontekst przypisać perfumom o zapachu boczku. Albo fekaliów.
    Nie rozumiem też manifestu zapachowego który polega na wylaniu na siebie połowy setki na raz. I nie ma znaczenia jaki to zapach, nisza czy maninstream, Amour Amour czy Cardinal.
    Czy jest jakaś różnica między Moną Lisą Duchampa a jego Fontanną?

    OdpowiedzUsuń
  10. To prawda. Skłamałabym jednak twierdząc, że nie kusi mnie idea, w ramach której sztuką jest to, co Twórca za sztukę uważa. O ile jednak robi to SZCZERZE. Jeśli naprawdę chce nadać sens aktowi - bo ja wiem? - publicznego sikania w samym środku wynajętej galerii, to niech to robi. Nie muszę tego oglądać, nie muszę tego rozumieć ani akceptować. Choć tu pojawia się jeszcze jedno zastrzeżenie: artysta niech robi co chce, o ile sam to potem posprząta. ;>

    Można robić bodaj wszystko, o ile nie krzywdzi to innych istot, fizycznie czy psychicznie. Czy jednak robić powinien, czy takie postępowanie jest godne, czy nie przynosi ujmy ani artyście ani odbiorcom jego sztuki? To już zupełnie inna kwestia. Dziś coraz mniej doceniana a coraz częściej ignorowana, obawiam się. A to już nie jest w porządku.
    Sztuka, która nie promuje piękna (wszystko jedno, jak je definiujemy), która nie prowokuje nas do poszukiwania transcendencji, nie powinna być sztuką. A już zwłaszcza Sztuką. :/

    Może jestem naiwna, ale uważam, że świadome obcowanie ze sztuką winno czynić nas lepszymi ludźmi. Bardziej wrażliwymi, otwartymi na świat, na Inność. Dlatego sądzę, że czegoś mogła nauczyć nas Pasja Nieznalskiej (pomijając wspomnianą wyżej kwestię "godności" sztuki i artystki) - zadając pytania o np. seksizm wielkich systemów religijnych naszych czasów; czegoś mogło nauczyć nas ready-made Duchampa, szczególnie w czasach, kiedy tworzył to pojęcie: przesiąkniętych pompatycznym napuszeniem oraz Wielkimi Słowami latach pierwszej światowej, często wciąż celebrujących dziewiętnastowieczny Wielki Terror obyczajowy.

    Ale czego współcześnie może nauczyć nas wspomniane przez Ciebie Surplus? Że kupa śmierdzi, że życie śmierdzi, że perfumy nie zagłuszą w nas pierwotnych, zwierzęcych instynktów? Nosz kurza stopa, co za zdumiewające odkrycie! :> A może czegoś na temat potęgi reklamy lub pragnienia wyróżnienia się, choćby za cenę przeczenia temu, iż "król jest nagi"? Również poraża mnie głębia takiej sztuki.
    To tak, jakby upierać się, że "Trędowata" jest pouczającą, życiową powieścią o miłości. ;P Albo że Coelho wielkim filozofem jest. :] Za takie teorie ja podziękuję.
    Nie obchodzą mnie.
    Czy mój wywód ma w ogóle jakiś sens? ;)

    Za to wylewanie 50 ml perfum za jednym zamachem - na szczęście - w dalszym ciągu nie ma kompletnie nic wspólnego z artyzmem, za to dużo z pozerstwem oraz oszczędzaniem na mydle czy proszku do prania. ;) Bo też i wylewający nie mają bladego pojęcia o tym, że perfumy mogą być sztuką.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )