czwartek, 22 listopada 2012

W czerni i różu

Reklama to w dzisiejszych czasach nie tyle dźwignia handlu, co tegoż handlu podstawa; nienaruszalne, nieusuwalne, oczywiste dla całego świata dobro, handel konstytuujące. Zlewające się zeń w całość niemal niemożliwą do rozdzielenia, kiedy to podaż kształtuje popyt - i nikogo już ów stan rzeczy nie dziwi.
Reklamowanie produktu to w dzisiejszych czasach już nie tylko prosty chwyt na zasadzie "komu, komu bo idę do domu?", lecz najprawdziwsza sztuka. Gdyż po prawdzie taką właśnie reklamę cenię sobie najbardziej. Wspominałam o tym przy okazji preludium do nowej reklamy Chanel No. 5 [w takim kontekście straszliwie rozczarowującej, nijakiej], dziś muszę odwołać się raz jeszcze.
Bo też i kampania reklamowa pachnidła, o którym właśnie próbuję sklecić post, należy do prawdziwie przyjemnych dla oka. :) Konwencjonalnie pięknych, stylowych, tak estetycznych, że aż prze-estetyzowanych; lecz w końcu my, ludzie XXI wieku, cenimy podobny imaż, prawda?


Kampanii reklamowej najnowszego, najbardziej popularnego (bo w końcu przeznaczonego do sprzedaży globalnej) wcielenia guerlainowskiej Małej Czarnej trudno odmówić urody. Chwyta nasze spojrzenia.
Dlatego też postanowiłam z premedytacją jej wpływ na moje słowa ograniczyć do minimum. ;] Co jednak nie należy do zadań łatwych, zważywszy na fakt, jak trafnie dobrano klimat, kolorystykę czy kreskę ilustrujących ją obrazków. Brudny róż i złamana czerń to barwy La Petite Robe Noire. :)
W znanej wszędzie koncentracji wody perfumowanej, jak i lżejszej wody toaletowej, póki co dostępnej w krajach Azji a także w Rosji i Skandynawii. Oraz w moim domu, aczkolwiek jedynie w postaci firmowej próbki. ;) Choć to średnio istotne; liczy się przecież fakt, że w ogóle ją mam, przetestowałam - a teraz mogę opisać Wam różnice między edt a edp.

Do dzieła więc! :)


Zacznę od Małej Czarnej z falbanką przy końcach bufiastych rękawków; czyli od wody perfumowanej. ;) Więc pachnidła nieco ciekawszego, bardziej krystalicznego, masywniejszego ciężarem waniliowo-migdałowo-lukrecjowych słodkości, podanych w wiśniowym sosie. Dzięki takiemu zabiegowi aromat przypomina trochę klasyczne fioletowe jabłuszko Lolity Lempicki; albo In Black od Jesusa del Pozo, wyjąwszy plastikowe akordy tego ostatniego.
La Petite Robe Noire eau de parfum to dzieło - a właściwie dziełko - świetnie pasujące do klasycznego, pełnego naturalnej elegancji stylu marki Guerlain, ostatnimi czasy przechodzącego intensywny lifting, zbliżającego dojrzałą elegantkę w stronę różowych podlotków, co to bez Fejsbuka i Tłitera żyć nie potrafią. ;> Szczęśliwie dom perfumeryjny z dziewczyńską lekkostrawnością póki co jedynie flirtuje, nigdy nie przekraczając cienkiej linii, dzielącej chęć podobania się podlotkom od podszytego pedofilią [olfakto-pedofilią...? ;> ] lizusostwa. Póki co. Zauważam to nie tylko na podstawie LPRN edp ale też np. Shalimar Initial Parfum, przed którym postawiono identyczne zadanie, co przed omawianym właśnie przypadkiem. Oba pachnidła, choć zdecydowanie słodkie, lekkie, łatwe i przyjemne szczęśliwie nie przytłaczają banałem.

Mała Czarna na przykład, w otwarciu ciepła i kulinarna, z czasem zyskuje konfiturowo-różano-balsamiczny poblask oraz przyćmioną, matową energię listków zielonej herbaty. Szybko "przybrudza" ją głębokie, słodko-dymne tchnienie lukrecji przemieszanej z anyżem oraz lekko zielonym bobem tonka. W bazie zaś dołącza do nich wytrawna, trochę przypalona wanilia rodem z Vanille Noire Yves Rocher czy Eau Duelle Diptyque. Towarzyszy jej migdałowo-wiśniowy, delikatny woal udrapowany wokół akcentów delikatnie cielesnych oraz drzewnych, wokół skrzącego się suchym, oranżadkowym światłem paczuli.Mało oryginalnego, lecz szczęśliwie bliższego bezpretensjonalności Loverdose Diesla (muszę kiedyś opisać) niż tanim pochlebstwom większości niedawnych damskich premier z La Vie Est Belle na czele.
Od Lolity oraz In Black, przez dymne, pozornie ciężkie wanilie po łagodny populizm musującej słodyczy paczuli. Nie mogę stwierdzić, by Mała Czarna w wydaniu perfumowanym powaliła mnie na kolana, jednak muszę przyznać, iż testowanie jej okazało się zdecydowanie pozytywnym przeżyciem. Fakt, iż pachnidło przyjemnie odstaje od skóry, tylko owo wrażenie potęgował. ;)
Na przytulne, zimowe dni taka słodycz będzie jak znalazł. :)


Czego jednak o słodkościach zamkniętych we flakonie La Petite Robe Noire eau de toilette powiedzieć nie da rady. Ponieważ o ile wersja sprzed chwilki okazała się pachnidłem łatwym acz dobrze skonstruowanym, ta zdaje się jedynie przyjemnym, gładkim soczkiem owocowo-kwiatowym. Plastycznym, słodkim, przejrzystym; różowym bez wyraźnych czarnych wstawek (w nawiązaniu do kampanii reklamowej obu wód). O akcentach róży lekkiej, frywolnej, pozbawionej głębi a do tego zestawionej z takimż obliczem jaśminu wielkolistnego. Dopiero po jakimś czasie pojawia się wiotki, płochliwy akord soku wiśniowego - a może to kwiat, nie owoc...? Tak eteryczną wydaje się owa nuta w wydaniu edt. Towarzyszy mu fantom sproszkowanych migdałów z towarzyszeniem ocukrzonej lukrecji. Jak również pudrowa, syntetyczna, niby-cielesna, pseudo-drzewna pasta. Ale to już w bazie, kiedy kompozycja zbija się w jednolitą, kremistą, różową masę. Po jakimkolwiek indywidualizmie róży, jaśminu czy wiśni (a może papierowego, laboratoryjnego kwiatu pomarańczy..?) nie pozostał nawet ślad. Zamiast nich mam po prostu "bukiet kwiatów" zmącony białopiżmowym pudrem oraz budyniową słodyczą wanilii. Trochę w tym pierwszego wcielenia Addict Diora, więcej jednak nowiutkiej Coco Noir czy wręcz avonowskich samograjów.
A mogło być tak pięknie!
Lżejsza Mała Czarna w ogóle przestała być Małą Czarną. Zaś Guerlain wreszcie - niestety - wykroczył poza granice jakiegokolwiek rozumienia szykowności.

Żałuję jeszcze jednego: że nie dane mi było poznać najpierwszej wersji tego pachnidła, stworzonej przez Delphine Jelk w roku 2009. Coś czuję, że w jej kontekście nawet obecnej wody perfumowanej nie oceniłabym pochlebnie. ;)


La Petite Robe Noire eau de parfum

Rok produkcji i nos: 2012, Thierry Wasser

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, o ciekawym, głębokim słodko-dymnym wydźwięku. O sillege niezbyt znacznym (a z czasem wręcz bliskoskórnych), choć z bliska wyraźny.
Na wszelkie okazje; zimą nawet całkowicie dzienne i banalne. ;)

Trwałość: w granicach siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa (i waniliowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, czerwone porzeczki, wiśnie, migdały
Nuta serca: lukrecja, herbata, róża bułgarska, róża z Ta'if
Nuta bazy: irys, bób tonka, paczuli, wanilia, anyż



La Petite Robe Noire eau de toilette

Rok produkcji i nos: 2012, Thierry Wasser

Przeznaczenie: bardzo lekki i niezobowiązujący dzienny zapach kobiecy. Na dni cieplejsze; bliski skórze.

Trwałość: około pięciu-sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa

Skład:

Nuta głowy: róża, jaśmin
Nuta serca: kwiat pomarańczy, wiśnia, jabłko
Nuta bazy: paczuli, biała ambra, białe piżmo
___
Dziś Ambre Soie z prywatnej linii Armaniego.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
2. http://www.whatihearttoday.com/2012/06/guerlain-la-petite-robe-noire-perfume.html
3. http://evonnz.com/2012/07/22/guerlain-la-petite-robe-noire-edt-2012/

9 komentarzy:

  1. No popatrz , a na mnie to śmierdzi tak nieprzytomnie , że nie nadaje się do noszenia ani przez chwilę , nawet nie potrafię opisać dokładnie co to jest , jakieś paskudztwo nie do wytrzymania , fuuuu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam dokładnie takie same odczucia jak Parabelka. Mała Czarna jest dla mnie obrazą kształtu butelki, w który ją zamknięto. Kształtu, który nosi w sobie L'Heure Bleue i Mitsouko.
    Żeby taki kompocik bez wyrazu, klon różowej, kociakowej i mrauu, seksownej Lolitki stawiać jako kontynuację imperium zapachowego Guerlaina?!

    OdpowiedzUsuń
  4. O właśnie Rybko , to hańba dla flaszki i dla marki , że w klasyczny flakon o takich tradycjach , wlali taki zajzajer :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje Drogie, chyba rzecz kryje się w tym, że lubię perfumowe słodycze. Szczególnie zimą. I bez tego "bagażu" pewnie podzielałabym Wasze zdanie odnośnie Małej Czarnej. Lecz i teraz doskonale wiem, że żadna z niej rewelacja; ale perfumy nie zawsze muszą wyrywać z butów (choć dobrze, kiedy tak robią ;) ).
    Za to powinnyście się cieszyć, że nie znacie edt. To dopiero cienizna! Gorzej niż Czarna Coco i Dot Jacobsa razem wzięte - bo dzieli napuszenie i pretensje Szanelki z anemicznością kompozycyjną Kropy. Ogółem: bida.

    A flakon... flakon jest ładny. I zawsze pozostanie ikoniczny, niezależnie co za kompocik doń wleją. Mitsouko oraz L'Heure Bleue wystarczą za całą legendę, nawet jeśli marka postanowi dalej odcinać od niej kupony, jak w przypadku LPRN.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedźmo , ale LPRN nijak nie jest słodka , tylko potwornie cuchnąca ! Słodyczowo-jadalne zapachy uwielbiam , ale to to masakra jakaś , raczej wymiotna niż jadalna...

      Usuń
    2. Jeśli tak, to współczuję. Na mnie zapach okazał się po prostu przeciętny; nic wielkiego ale też nie ma dramatu.
      Na pocieszenie (raczej marne :) ) powiem w takim razie, że edt pewnie przyjęłabyś bardziej spokojnie. Znaczy: w ogóle byś nie zwróciła nań uwagi, tak bardzo się NIE wyróżnia. ;> Pytanie tylko: co gorsze? Traumatyczny smród czy nijakość tak wielka, że aż czyniąca zapach idealnie przezroczystym? I tu już pytam naprawdę bez żartów: co jest gorsze?

      Usuń
  6. Sęk w tym , że LPRN to jedne z naprawdę niewielu perfum , które w moim odczuciu nie pachną - ładnie , brzydko , słabo , mocno - ale po prostu śmierdzą , to nie jest w żaden sposób zapach kosmetyczny , toaletowy , perfumowy - bo ja wiem jak to nazwać ? To po prostu śmierdzi czymś ohydnym . Nawet Cudowne Wydzieliny pachną , a toto po prostu cuchnie obrzydliwie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to rzeczywiście kicha... :/ Trudno. Współczuję.

      Za to Wydzieliny NIE-PACHNĄ. :> [wybacz nacisk]

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )