sobota, 16 września 2017

Mieć pokój w sercu

Powroty bywają trudne. Nie tylko dlatego, że wiążą się z ponownym wdrożeniem w rytm, od którego zdążyliśmy się odzwyczaić ale też z powodów czysto technicznych. Na przykład poważnego uwstecznienia w dziedzinie nowości. ;) Nie inaczej jest w moim przypadku.
O ile bowiem czasem zdarzało mi się zaglądać do popularnych perfumerii w centrach handlowych i - ogólnie mówiąc - wiem, że Izia od Sisley to Dzieło przez duże D, natomiast w Gabrielle od Chanel ciekawy jest jedynie flakon, to już w kwestii perfum niszowych i artystycznych od około roku nie wąchałam niczego nowego.

Z tego powodu moja pierwsza recenzja po wielomiesięcznej przerwie dotyczyć będzie pachnidła, którego w żaden sposób nowością nazwać nie można. Dziś opowiem Wam o futrze.


Temat naturalnych futer szczęśliwie we współczesnym świecie jest już na tyle skompromitowany, że pozytywnie kojarzy się właściwie jedynie osobom, które na co dzień posługują się językiem rosyjskim. W ich kręgu kulturowym "szuba" w dalszym ciągu uchodzi za nieomylny znak wysokiego statusu społecznego; zatem u nas już nie musi. ;) Jednak nie zawsze tak było.

Jeszcze zanim Zachód dopuścił do głosu ruchy nawołujące do rezygnacji z tego symbolu niepotrzebnego okrucieństwa, zamożne Francuzki, Brytyjki czy Amerykanki również wzdychały do naturalnych futer a ich producenci głowili się, w jaki sposób rozszerzyć działalność. I tak właśnie, w roku 1912 na trzech braci Weil spłynęło olśnienie: a gdyby produkować perfumy wonią pasujące do miękkich futrzanych płaszczy, specjalnie dla nich komponowane?
Odkąd w roku 1922 marka pokazała światu swoje pierwsze pachnące dzieło, Padisha*, a od 1927 produkowała już perfumy dostępne w powszechnej sprzedaży (a nie, jak do tej pory, będące upominkiem dla najlepszych klientów), jeszcze silniej zaczęła kojarzyć się z luksusem. Naturalnie Parfums Weil w ciągu swojej działalności podążało z duchem czasu, dotrzymując kroku aktualnym modom olfaktorycznym, jednak współcześnie markę otacza nimb producenta dzieł silnych i bezkompromisowych. Cóż, w tamtych czasach nawet perfumy "świeże", "lekkie" i "młodzieżowe" były zdolne swoją mocą wywoływać wojny a i konieczność dopasowania do woni naturalnych futer też musiała mieć duże znaczenie. ;)

A skoro już o świeżości i młodzieńczej odwadze mowa...


W interpretacji opisywanej marki oznaczała ona na przykład niemałą dawkę suchego, zielono-srebrzystego, mieniącego się szypru a na imię jej było Weil de Weil.

Mieszanina powstała w tym samym czasie, co Ô de Lancôme, Rive Gauche YSL, Chanel No. 19 czy Diorella wydaje się nie tylko odwoływać do modnych wówczas interpretacji zapachów "sportowych" i "świeżych" (gdzie za wymienione cechy odpowiadały głównie cytrusy, drewna, kwiaty w typie narcyzów i hiacyntów, wetyweria, mech dębowy oraz cywet z piżmem) ale też w ciekawy sposób mierzyć się z podstawowymi założeniami marki. Bo jak w czasach miłujących pokój, roślinożernyh hipisów opowiadać o zapachu kosztownych futer?
Na przykład opierając się o ich ożywczą, rozbrajającą, humorystyczną interpretację. Ostatecznie czy przymrużając oko nie moglibyśmy określić mchu mianem "wegańskiego futra"? ;)

A tutaj wszystko dotyczy mchu: od migoczącego, kwiecisto-pylistego, lekko pikantnego otwarcia przez serce ukryte we wnętrzu zieleniącego się, balsamicznego, galbanowo cienistego i ziołowo słonecznego lasu zamieszkanego przez zupełnie nie płochliwe cywety aż po skórzasto-sandałowcową bazę, przez którą jak cień dzikiego zwierza przemyka niemal kleista, zmysłowa gorycz piżma. W każdy z etapów rozwoju Weil de Weil wpleciona jest mniej lub bardziej gruba nić suchej, skrzącej się woni mchu dębowego. Uwierzcie, że łamie mi ona serce, ponieważ w roku 2017 stworzenie choćby podobnych perfum nie jest możliwe; nie te czasy, nie ta moc, nie te składniki...

Dlatego pozostaje mi jedynie to drobne wspomnienie minionych czasów, oszczędnie oplatające ludzką sylwetkę. Towarzyszące nam, ponieważ stosowane z wielką ostrożnością i oszczędnością z mojej strony; zbyt cenne, aby roztrwonić je w bezczelnej mgle z atomizera.
Kiedy ze współczesnej perspektywy myślę o Weil de Weil, przypomina mi ono anonimowy aforyzm "Spokój nie oznacza przebywania z dala od hałasu, kłopotów czy ciężkiej pracy. To znaczy być w centrum tego wszystkiego ale wciąż znajdować w sercu równowagę".


Rok produkcji i nos: 1971, ??

Przeznaczenie: podobnie jak przytłaczająca większość dawnych dzieł marki, także i ta kompozycja dedykowana jest kobietom, aczkolwiek wg dzisiejszych standardów jest to typowy uniseks. Ba, co bardziej konserwatywni pewnie przekonywaliby nawet o jej męskości. ;P
Z uwagi na nieprzeciętną moc pachnidła (testowałam wersję z drugiej połowy lat 70.) należy bardzo rozważnie podchodzić do dawkowania; obawiam się, że większość współczesnych nosów nie zniosłaby dawki większej, niż kilka kropel na krzyż. Dlatego nawet z doborem okazji należy uważać, choć osobiście nosiłam WdW nawet do pracy wśród ludzi i nikt nie narzekał. :)

Trwałość: całodniowa

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: neroli, galbanum, hiacynt, akordy zielone, tangerynka
Nuta serca: mimoza, ylang-ylang, narcyz, wiciokrzew, róża, konwalia
Nuta bazy: mech dębowy, drewno sandałowe, wetyweria, cywet, piżmo
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/seanmolin/12596621403/in/photostream/ [The most wonderful... | Anna, autor: Sean Molin]
2. https://img0.etsystatic.com/187/0/7992770/il_fullxfull.1227057772_16o8.jpg [Autor: NewbornPhotography Props (bonbonsphotopropshop)]

* Nazwa ta oznacza 'padyszacha', więc kojarzenie perfum luksusowych, więc obłędnie kosztownych ze światem islamu jest znacznie starsze, niż moda na oud (czy to wciąż jest tylko moda? śmiem wątpić). ;)

2 komentarze:

  1. O mój Boże, Weil de Weil !!! Nie sądziłam, że ktoś je jeszcze pamięta . Moja mama je nosiła, tak samo O de Lancome, jedne i drugie przecudne, nie ma już takich i nie będzie , buuuu .

    Natomiast co do Izi - na mnie to słaba herbatka z odrobiną cytryny i koniec , ciekawa jestem , jak na Tobie pachnie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że pamięta. :D Sądząc po niegdysiejszych piniach na Instagramie, zazdrości mi go co najmniej pół perfumowej rodziny dawnego bloku wschodniego ze szczególnym uwzględnieniem Rosji (drugie pół pewnie ma flakon na własność). ;P
      Mam szczęście mieć też niewielką ilość starego O tylko dla siebie, szczęściara ze mnie. I dlatego znakomicie rozumiem Twoje uczucia.

      Izia na pewno ma rozczarowującą, lichutką bazę. Ale otwarcie i serce to taki delikatniutki, złocisty szypr, nieśmiały jak uśmiech pensjonarki. Czy jakoś tak. ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )