wtorek, 9 czerwca 2015

Retrozielone wakacje

Wakacje za pasem, typowo letni upał niestety dał już o sobie znać, więc wypadałoby zająć się perfumami przyjaznymi takiemu właśnie klimatowi. I choć nie jestem zwolenniczką zachowawczego dobierania perfum do określonych pór roku, jest jedna nuta zapachowa, która pięknieje przede wszystkim w zestawieniu z rozgrzanym letnim powietrzem - galbanum. Uwielbiam galbanum! :) Z dodatkiem tego akordu można mi sprzedać w zasadzie każde perfumy a przyjmę je z zachwytem i wdzięcznością.

Dziś jednak nie będziemy się nim zajmować. ;D
Dziś chciałabym zaprosić Was w krótką podróż w przeszłość, gdzie za wehikuł czasu posłuży nam mój około czterdziestoletni [identyczny, jak na TEJ fotografii, tylko w wydaniu eau de toilette] flakon klasycznego Ô de Lancôme.

Wolicie wizytę w kanadyjskiej części Wielkich Jezior czy może na Zielonej Wyspie? Uważacie, że Alpy są bardzie alpejskie w Szwajcarii czy w Austrii? A może marzy Wam się urlop w idyllicznych krajobrazach angielskiej wyspy Wight? ;) Lub w jakimkolwiek innym miejscu, do którego odwiedzin zachęcały kiedykolwiek stare plakaty? To nieistotne; najważniejsze jest, aby podczas wojaży było Wam zielono. :D


Żeby towarzyszyła Wam gęsta, iskrząca cytrusowa dosłowność w starym stylu, prawdziwe naręcze rozmaitych cytrusów stopniowo przechodzące w lekko przyprawowe, matowe ciepło Ziemi z lekkim tylko umajeniem w postaci aromatycznych kwiatów (według spisu nut będących jaśminem i wiciokrzewem ale na mojej skórze występujących jako miękka i niemal przejrzysta, łagodnie nektarowa aura). Oraz, żeby z czasem zanikła cicho a dyskretnie, zastąpiona przez wytrawność ziół, przemieszanych z ostatnimi akcentami cytrusów a także roztartymi w moździerzu nasionami kolendry.
Najpiękniejsza okazuje się jednak baza starego Ô: Sucha, mszystodębowa w ten zachwycający - naturalny, odwadniający wszystko, z czym się zetknie - sposób, okolona matową, nie aż tak inwazyjną ale równie charakterną wetywerią a następnie ustawiona na niepoliturowanym ale wystarczająco wiekowym, kolonialnym meblu z drewna sandałowego, którego ubytki z czasem zastępowano jak najbardziej tutejszą, kontynentalną dębiną. :)

Wszystkie te akordy z czasem mieszają się w sposób typowy dla retrozapachów, niemożliwy do podziału na poszczególny nuty, wszechogarniający. Idący do głowy jak najlepsze wino - albo raczej cydr, wszak pierwsze Ô to mieszanka lekka, letnia oraz naturalna [przede wszystkim w warstwie klimatycznej, w "duchu zapachu", nie w retorcie biochemika; chociaż to drugie oczywiście też należy wziąć po uwagę (na pewno w stopniu większym, niż współcześnie ;) )]. Jednocześnie nie jest omawiana kompozycja pachnidłem prostym czy niezobowiązującym - nie z perspektywy naszych czasów i tego, co obecnie gości na półkach perfumerii. Jej cytrusowo-zieloną świeżość, oczywistą wakacyjną lekkość otwarcia idealnie równoważą dalsze stadia rozwoju, kiedy pojawiają się nuty cięższe, wytrawne, w drugiej dekadzie XXI wieku akceptowalne niestety już tylko przez koneserów.
A przecież Ô de Lancôme wciąż potrafi się podobać! Dowodem niech będzie fakt, że mieszanina do dziś jest produkowana [aczkolwiek gdzieś na skraju nowego stulecia oraz dekadę później przeszła dwie poważne reformulacje; o wcześniejszych doniesień brak, choć z pewnością miały miejsce] a od jakiegoś czasu kroku dotrzymują jej lżejsze, nudniejsze i płytsze, bardziej nowoczesne flankery. Na ich tle nawet obecna wersja ÔdL wyróżnia się większą mocą, charakterem, klasą, niepodlizywaniem się mniej wyrobionemu użytkownikowi. Od zawartości mojego flakonu różni się jednak, jak all inclusive w Chorwacji od trekkingu po górach Kanady. ;)


Rok produkcji i nos: 1969, Robert Gonnon

Przeznaczenie: zapach dedykowany kobietom, jednak dzięki uniwersalnym nutom oraz ich niemałej mocy, szczególnie w wersji vintage, Ô bez najmniejszego ryzyka może uchodzić za uniseks z samego środka skali. [Nie zdziwiłabym się też, gdyby w jakimś ślepym teście niejeden perfumoholik płci męskiej rozwodził się nad samczym charakterem wody czy jej paprociowością ;) ].
Perfumy te, po początkowych kilkudziesięciu minutach odważnej chociaż ograniczającej się do kilkunastu centymetrów od ciała projekcji, dosłownie wtulają się w skórę i można je wyczuć tylko przybliżając do niej nos. Jednak to chyba zaleta, szczególnie dla osób postronnych w upalny dzień. ;)
Idealnie sprawdzą się w praktycznie każdych okolicznościach; mnie jednak w Ô najwygodniej w długie leniwe dni i wieczory, kiedy nie trzeba specjalnie dbać o wygląd ani martwić się o nic ważniejszego niż to, co zjemy na obiad/kolację/jutrzejsze śniadanie. ;) Zapach wakacyjnego lenistwa i sjesty.

Trwałość: wersja vintage utrzymuje się na mojej skórze od dziesięciu godzin do ponad pół doby (i blednąc stopniowo przez dalszych kilka godzin), Ô wyprodukowane po roku 2010 przeżywa średnio trzy lub cztery godziny krócej.

Grupa olfaktoryczna: świeżo-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: tangerynka, bergamotka, cytryna
Nuta serca: bazylia, rozmaryn, kolendra, wiciokrzew, jaśmin
Nuta bazy: wetyweria, mech dębowy, drewno sandałowe, (dębina), labdanum
___
Dziś noszę Ma Griffe od Carven.

P.S.
Pierwsza ilustracja jest mojego autorstwa i powstała z dostępnych w Sieci reprodukcji starych plakatów z zielenia jako dominującą barwą. :)

4 komentarze:

  1. Piękny zapach, choć mi wygodniej w L'Orangerie. :) Jak podoba Ci się Ma Griffe? Ja ostatnio często po nie sięgam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. l'Orangerie to nuda! :P Ładna ale nuda.
      Ma Griffe to perfumy bardzo zacne, acz mam na myśli głównie tę wersję: http://www.fragrantica.com/perfume/Carven/Ma-Griffe-3467.html
      Ty chyba jedna tę drugą, o ile zdążyłam zorientować się trochę w Twoim guście perfumowym. ;)

      Usuń
    2. No, nuda. :) Ale taka jakaś kojąca, jak leniwe bujanie się wśród zieleni, w hamaku, w promieniach popołudniowego słońca. ;)

      Mam obie wersje (zielonej wersji odlewkę, nowej wersji cały flakonik). Są na mnie bardzo, bardzo podobne - poza różnicami w otwarciu i w sile. Nowa jest na mojej skórze trochę mocniejsza.

      Usuń
    3. Prawda, że takie kojące i leniwe zapachy też są nam potrzebne. :) A jeżeli jeszcze na Ciebie działają, jak opisałaś, to już w ogóle bajka! ;)

      Powiadasz, że są tak podobne? Kurczę, nowe Ma Griffe kiedyś dosłownie przeleciało mi przez nozdrza i nie zapamiętałam go zbyt pochlebnie ale to był tak dawno temu, że już chyba najwyższa pora zweryfikować wrażenia. ;) Zabiłaś mi ćwieka. :) Teraz będę szukać odlewki.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )