wtorek, 14 kwietnia 2015

Z heliofilią przez świat

Jak chciałyby słowniki wyrazów obcych, tytułowa przypadłość jest pragnieniem pozostawania w słońcu i generalnie miłością do światła słonecznego. Z mojej perspektywy - zupełnie niezrozumiała, nielogiczna dewiacja. ;P

Rozumiem jednak, że w świecie, w którym priorytetem jest bezwzględna wygoda własnych czterech liter a kilka dni chłodnych i deszczowych w połowie kwietnia - kto to widział!, skandal, szok i niedowierzanie - spotyka się ze zgodnym, męczącym jękiem prezenterów pogody oraz ich widzów, że w takim świecie nie liczy się nic, co nie jest skwarem i upałem [a potem, wygodniccy, śmiało: narzekajcie, że owoce i warzywa drogie, bo ani Wam w głowach skojarzenie tego faktu z wcześniejszą suszą, która tak Was cieszyła].

To właśnie dla Was marka Amouage stworzyła swoje najnowsze perfumy. ;)


Jednak na wstępie jestem Wam winna małe wyjaśnienie: Sunshine to nie jest zły zapach!  Tak, jak złe nie jest lato ani światło słoneczne, bez którego (oraz wody) nie byłoby życia na Ziemi. Są piękne, o ile nie wpierdzielają mi się pod powieki ani nie próbują uśmiercić nadmiarem gorąca [migreny i krwotok z nosa to podczas upałów moja codzienność].

Potrafię jednak docenić Sunshine, mieszankę pełną wdzięku, wesołą i bezpośrednią. A jednocześnie niedosłowną, próbującą w zachwycający sposób wypracować zupełnie nowy sposób opowieści o perfumach paprociowych - dedykowany przede wszystkim kobietom.
Tutaj aromatyczność pojawia się już na samym początku, przebijając jako wesoły, zielony, soczysty miks gałązek czarnej porzeczki ze słodką, egzotyczną dawaną i osmantusem, który z czasem, za pośrednictwem jaśminu stopniowo ciemnieje i pokrywa się szramami; chropowacieje, jeżeli mogę tak powiedzieć. Kilkadziesiąt minut od aplikacji na mojej skórze zostają już tylko suche, tnące żywą tkankę akordy w rodzaju tytoniu, cypriolu, piołunu, z ciemniejszym akcentem w postaci rozgniecionych jagód jałowca. 

Jednak przy całej tej radykalizacji nawet przez chwilę nie dochodzi do zgodnej z perfumowym stereotypem "maskulinizacji" mieszanki. Z powodzeniem przeszkadzają w tym miękkie i wciąż jeszcze lekko wodne akordy kwiatowe, słodkawy jaśmin a pod koniec dymna, głęboka wanilia. Wierzę też, że wyniuchany przeze mnie kwiat tytoniu naprawdę jest tu obecny: słodki, upojny ale jednocześnie mający w sobie coś z cierpkiej, suchej woni cygara. Im dłużej Sunshine przebywa na mnie, tym wyraźniej go czuję.
Jest obecny praktycznie do samego końca, kiedy wraz z wanilią, jałowcem, ostatnimi drgnieniami kwiatów i trawiastych zarośli kompozycja ogrzewa się i uspokaja, stając bardziej ziemistą, nienachalnie orientalną, ujawniając ciepłe, paczulowe dno.

To nie jest "moja" kompozycja, nie chciałabym całego flakonu Sunshine (choć odlewką bym nie pogardziła ;) ) ale nie mogę odmówić jej przyjemnego - a chwilami nawet odważnego - charakteru. Za łamanie stereotypów Blaskowi Słonecznemu należy się chwila uznania a od nas, zapachowych pasjonatów, przynajmniej chwila testów. :)


Rok produkcji i nos: 2014, Sidonie Lancesseur zgodnie ze wskazówkami Christophera Chonga

Przeznaczenie: pachnidło dedykowane kobietom; o skromnej emanacji, z bliska zyskujące na wyrazistości. Nie przeszkadza w niczym ale kiedy chcemy, potrafi umilić nam czas. Na wszystkie okazje.
Aha! Do testów zachęcam również mężczyzn, na których skórze Sunshine może zagrać zupełnie inaczej, bardziej nieprzewidywalnie (a więc ciekawie).

Trwałość: typowa dla Amouage, ponieważ w okolicach dziesięciu godzin wyraźnej obecności na skórze i jeszcze kilka cichego, stopniowego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: likier (?) z czarnej porzeczki, migdały (?), kwiat dawana
Nuta serca: jaśmin, magnolia, wanilia, osmantus
Nuta bazy: jasny tytoń, jałowiec, papirus, paczuli
___
Dziś naszło mnie na Black Afgano od Nasomatto.

P.S.
Pierwsza ilustracja to przycięta wersja TEJ grafiki.

2 komentarze:

  1. Ja lubię słońce, bo to dla rudawych bladziochów trochę taki owoc zakazany :), ale lubię też prawdziwą zimę, za którą zresztą tęsknię, bo odkąd mieszkam we Wrocławiu to rzadko ją uświadczam... No, więc Amouage Sunshine trochę dla mnie, trochę nie dla mnie. W zasadzie się zgadza. U mnie prawie nie czuć tytoniu, marginalnie. Najpierw coś w stylu amaretto, a potem głównie słodki, porzeczkowy syropek (no, ze szczyptą jałowca).


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem to uczucie, chociaż go nie podzielam. ;) NO! I na reszcie mam dowód, że ostatnio we Wro. nie ma zimy! [Bo jakoś część moich znajomych ma na ten temat osobne zdanie, rokrocznie od listopada do marca utyskując na swój ciężki los i nijak nie chcą uwierzyć, że zima nie dotyka ich wcale a wcale. :P Kto wie, może zapomnieli już, jak ta pora roku powinna wyglądać, jak myślisz? ;] ]
      Czytałam Twoją recenzję po opublikowaniu swojej i zapamiętałam, że byłaś wobec Sunshine raczej obojętna (bilans na zero i tak dalej). W ogóle ze zdziwieniem znajdowałam w necie dużo wzmianek o amaretto czy migdałach, o pudrze i tak dalej; na mojej skórze nic z tych rzeczy się nie ujawniło ale to tylko lepiej. ;)
      A u Ciebie pojawił się przynajmniej jałowiec, ratując honor kompozycji. :D

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )