sobota, 4 kwietnia 2015

Mistrzowie szczęśliwego życia

Może nie będą to ciepłe święta ale z pewnością do ponurej i śnieżnej Wielkanocy sporo nam jeszcze brakuje. ;) Co zatem można zrobić z dwoma wolnymi dniami, kiedy długie spacery i aktywność na świeżym powietrzu nie są jeszcze tak kuszące, jak byśmy chcieli?
Co czyni nas szczęśliwymi?

Mam na ten temat teorię: poza obecnością konkretnych, najbliższych sercu osób tym, co najpewniej wprawia nas w błogi, kojący nastrój, są proste przyjemności: współdzielone z ukochanymi osobami lub celebrowane w samotności ale zawsze bezpieczne, spokojne, pewne.


Wschód słońca obserwowany z kubkiem kawy w dłoni i z życiowym partnerem u boku, chwila bezgranicznego zatopienia się w lekturze, zapach świeżo upieczonego chleba, spacer do deszczowym, jesiennym lesie, zabawa z psem albo kotem, ustalanie menu przyjęcia i późniejsze jego celebrowanie w miłym gronie, stukot i trzask rozrąbywanego siekierą kawałka drewna, dziecięcy skok prosto w środek kałuży, zapach prania, suszącego się na świeżym powietrzu, smakowanie ciasta czekoladowego, chrzęst kamyczków pod butami albo stukot obcasów o bruk, obserwacja śpiących ukochanych istot, dotyk czegoś miękkiego i przytulnego, świadomość przebywania w ciepłym oraz suchym domu gdy na zewnątrz zimno, ulewa i zawierucha....
Oto lista, którą można by uzupełniać w nieskończoność.

Setki, tysiące drobniutkich przyjemności, których często nie zauważamy ale które razem składają się na doświadczenie szczęścia. To dzięki nim wciąż chce nam się żyć.
Wbrew powszechnemu sądowi, to właśnie równie małe zdarzenia i doświadczenia nadają naszemu życiu smak, ponieważ to one spotykają nas każdego dnia. Sytuacje odświętne i rzadkie może bardziej rzucają się w oczy, wyczekiwane i pamiętane, jednak to drobiazgi są z nami przez cały czas, w zbytku i biedzie, w zdrowiu oraz chorobie. Trochę jak najwierniejsi z przyjaciół albo ukochany. :)


Zatem wracając do tematu, którym rozpoczęłam niniejszy wywód: czym zapełnić dwa wolne ale niezbyt atrakcyjne dni?
Prostymi przyjemnościami. :) Tym, nad czym nie trzeba dumać. Tym, co po prostu jest i cieszy nas ale niekoniecznie ekscytuje. Tym, co potrafi docenić przede wszystkim wytrawny koneser oraz mistrz sztuki życia. ;)

Ktoś, kogo zauważyłam w duecie pachnideł wykreowanych przez Piotra Czarneckiego. :)
Sensei oraz She Sensei [a to nie jest przypadkiem She-serce-Sensei, She Loves Sensei? Sądząc ze współczesnej ikonografii oraz takiego a nie innego zapisu nazwy, miałoby to sens...] to pachnidła idealnie wręcz odwzorowujące charakter tych prostych chwil, w których cieszymy się życiem bez żadnych szczególnych powodów, kiedy zatrzymujemy się na chwilę aby je posmakować, wczuć się w nie, dotknąć go. Samego życia.
Aby niekoniecznie zrozumieć ale na pewno - poczuć.


W pierwszej z mieszanek, docenionym w finale The Art and Olfaction Awards Sensei, wyczuwam wszystko to, co w chwilach błogiego i przynoszącego ukojenie spokoju zachwyca i mnie: ciepły, przesycony bezpieczeństwem cień domowej biblioteki, smak i zapach wytrawnego, słodowego alkoholu, mieszający się z aromatami starych książek oraz drewna, odrobinę kumarynowy obłok wysuszonego ale jeszcze niezapalonego cygara a potem również piankę z espresso zmieszaną z powidokiem wielozapachowej, brunatnej chmury korzennych przypraw, co razem przywołuje chwile kawiarnianej lektury albo pracy, wśród dochodzących z innych stolików luz z kuchni apetycznych woni. :)
Jest mi cicho, ciepło, przytulnie oraz ze wszech miar wygodnie, ponieważ mam wokół siebie wszystko, czego na co dzień lubią doświadczać moje zmysły.


Tutaj wszystko jest tak bardzo na swoim miejscu, każda nuta tak wyraźnie pasuje do pozostałych, że to aż zdumiewa! Jak Piotrowi udało się bez fajerwerków, bez szumu i niepotrzebnego dramatyzowania, bez koloryzowania ponad miarę stworzyć dzieło tak dobrze ułożone, pełne i wymykające się próbom zaszufladkowania, jest rzeczą trudną do zrozumienia. ;)

Bowiem nie mogę się nadziwić, jak bardzo Sensei: oparty o woń palonych kawowych ziaren nie jest pachnidłem kawowym, rozpoczęty mocnym akcentem alkoholowym niekoniecznie kieruje nas ku wieczorowo-luźnym klimatom, osnuty wokół przypraw i wibrującej, słodko-cierpkiej mirry nie jest orientalny a oczywista obecność tytoniu nie czyni go tytoniowcem.
Sensei jest nimi wszystkimi - lub raczej tkwi gdzieś pomiędzy wymyślonymi szufladkami pozwalając, by wszystkie wymienione nuty dopełniły się, tworząc harmonijną, nowocześnie paprociową całość.
A może w omawianym zapachu nie ma niczego nowoczesnego? Ostatecznie kto ma dziś czas, żeby godzinami przesiadywać w kawiarni z książką w ręku?? [Smartfon w jednej, tablet w drugiej dłoni to co innego ale książka, jeszcze do tego stara i pożółkła? Takie coś może przydać się co najwyżej do zainscenizowanej hipsterskiej fotki na Instagrama ale nie do tego, żeby toto na poważnie czytać. ;P ]

To nie byłyby odpowiednie czasy dla Sensei, gdyby nie ostatnia faza rozwoju pachnidła. Na nią zawsze jest właściwa pora. :)


Ponieważ ciepła, nasycona zmysłowość dobra jest zawsze i dla każdego! ;) A tak właśnie wygląda ostatnia z faz Sensei, absolutnie zdumiewająca po wcześniejszych kawiarniano-biblioteczno-składokolonialnych klimatach. Ponieważ tutaj niepodzielnie rządzi labdanum - złociste, ciepłe, jasne, zręcznie wymieszane ze słodkawym. pełnym akordem ambrowym oraz leciutkimi, delikatnie cierpkimi i oleistymi ziarenkami piżmianu.
Baza zapachu jest o ciele i dla ciała; tym bardziej, im dłużej trwa. Opisane wcześniej zachwycające ale też zajmujące gorące, energetyczne akordy schodzą gdzieś na dalszy plan, z czasem znikając całkowicie aczkolwiek tak naturalnie i dyskretnie, że ich brak zauważam dopiero, kiedy nie są niczym więcej, jak odległą, enigmatyczną zjawą gdzieś na olfaktorycznym horyzoncie zdarzeń.

Przy tym jednak nie wyczuwam w kompozycji seksu. To pachnidło, owszem, posiada ciało i lubi o nie dbać, cieszy się, kiedy się podoba ale nie żyje tylko nim. Nawet labdanowo-ambrowo-piżmianowa zmysłowość w Sensei pozostaje bardzo intelektualna oraz naturalna jednocześnie. Oto nareszcie świat wraca na właściwe tory, duch i materia stają się jednością.
Pełna harmonia. Mądrość, którą należy pielęgnować, niczym cenny kwiat - albo zdrowe ciało. :)


Natomiast jeżeli chodzi o damską wersję pachnidła, She Sensei, tu już nie czuję tak silnych synestetycznych wibracji; nie trafia ona do mnie tak wyraźnie, jak pierwszy z zapachów. A przecież jest równie piękna, tak samo bazuje na klasycznych rozwiązaniach klimatycznej, komfortowej i kawiarnianej perfumerii, dodając do niej coś tylko swojego. Wyraźnie też widać, jak ślicznie zapach ów koresponduje ze swoim pierwowzorem, że jeden i i drugi skomponowano na niemal identycznym stelażu.
Coś takiego aż chce się kontemplować!


W She Sensei najważniejszy wydaje się dialog między nutami suchymi, cierpkimi i paprociowymi, jak ostry tytoń i whisky, a typowo kobiecymi miękkościami, delikatnościami oraz łagodną pełnią, uosabianymi przede wszystkim przez suszoną śliwkę, dymną wanilię oraz różę. Obie frakcje, chociaż teoretycznie zupełnie różne, tutaj wspaniale się uzupełniają; gdyby były ludźmi, można by zaryzykować stwierdzenie, że chociaż w wielu punktach się nie zgadzają, to jednak prowadzą szczerą, kulturalną rozmowę, z której na pewno wyniknie coś konstruktywnego. ;) Popatrzą na dany problem z zupełnie innej strony, czegoś się od siebie nawzajem nauczą, osiągną porozumienie.
Dziś takich dyskusji nikt już nie prowadzi, nie na poważnie. I nie wśród ludzi, bo pomiędzy zapachami, jak widać, wciąż się jeszcze zdarzają. ;)


Rolę mediatorów w rozmowie pełnią  te same składniki, które przesądziły o wyjątkowości pierwszego Sensei: ziarna świeżo palonej kawy, które przez dodatek słodyczy na skórze ewoluują w aromat crema na powierzchni rozbielonego mlekiem naparu, gorące zamorskie przyprawy utarte na jednolitą, lekko piekącą masę, słodka ale wirująca w nozdrzach mirra - oraz tytoń, który należy co prawda do jednej ze stron dialogu, lecz jednocześnie razem z wymienionymi składnikami tworzy pomost między suchym i drażniącym a tym co ciemnoowocowe, słodko-dymne czy kwiatowo-eteryczne.

W She Sensei również składniki wyraziste - które kiedy indziej, w rękach innego twórcy z pewnością starałyby wbić się na pierwszy plan i zdominować kompozycję, czyniąc ją chaotyczną - trwają obok siebie w pokoju, nie usiłując nadać tonu całości mieszaniny: róża nie czyni jej różaną, śliwka owocową, tytoń tytoniową, kawa z wanilią również ani myślą zmieniać perfumy w kruche ciasteczko tudzież pucharek lodów. I tak dalej.
Nawet w bazie, gdzie również daje się wyczuć obecność tego samego trio labdanum, ambry oraz piżmianu, nie ma mowy o najmniejszych tarciach. Choć i zmysłowości próżno weń szukać; zamiast niej wyczuwam więcej słodyczy, tym razem już jaśniejszej aniżeli na początku, również tytoń przewija się tu i ówdzie pilnując, aby całość nie stała się przypadkiem zbyt gładka i przymilna. ;) Reszta akordów zlewa się w trudną do opisania i nazwania całość, śliwkowo-różano-korzenno-drzewną (?) mgłę a następnie rozpływa gdzieś za zakrętem.
Wkrótce po niej z ciała znika także reszta składników She Sensei, pozostawiając po sobie wspomnienie czegoś eleganckiego, twórczego i odrobinę niewygodnego zarazem.


Bądźmy szczerzy: żadna z kompozycji Piotra Czarneckiego nie jest szczególnie nowatorska; przeciwnie: w podobny sposób do tematu podchodziło już wielu perfumiarzy, w identyczną grę nut oparto niejeden bestseller, z A*Menem Muglera czy klasycznym Poison Diora na czele. Lecz jednocześnie jasne jest dla mnie, że tak właśnie miało być.

Sensei oraz She Sensei nie musiały wytyczać nowych szlaków, bo gdzież ich szukać? I po co? Dla kogo?
Obie mieszaniny miały za to umilać nam czas, relaksować i pomagać w razie potrzeby, pożyczać trochę spokoju bądź pewności siebie (lub werwy, jeżeli akurat nam jej brakuje). Miały służyć odzianemu weń człowiekowi i być po prostu piękne. Zachwycać, zastanawiać ale nie podburzać do produkcji kolejnych negatywnych emocji. Miały po prostu być. Cieszyć nas drobiazgami albo zwracać uwagę na warte jej drobnostki.
To również jest piękne i szlachetne powołanie. :)



Sensei

Rok produkcji i nos: 2013, Piotr Czarnecki

Przeznaczenie: zapach stworzony jako męski [chociaż muszę przyznać, że tu nie jestem pewna co do formalności: czy nie powstał jako uniseks a męski stał się dopiero później, przez kontrast z She Sensei?] ale świetnie układa się na skórze przedstawicieli wszystkich możliwych płci. ;) Trzyma się raczej blisko niej, tworząc niezbyt zamaszystą, wibrującą aurę.
Co ciekawe, Piotr postawił na rzadko spotykaną ale zawsze cenną klasyczną projekcję wszystkich trzech koncentracji pachnidła: od nośnej ale nieco bardziej "pastelowej" wody toaletowej, przez opadającą na ciało wodę perfumowaną aż po intymny ale intensywny w barwie ekstrakt perfum. Tej decyzji gorąco mu gratuluję. :)
Sensei pasuje do wszystkich okazji, ze szczególnym uwzględnieniem tych intymnych oraz Bardzo Ważnych, wieczorowych.

Trwałość: trudno ocenić, ponieważ każda koncentracja żyje na skórze przyrodzony sobie czas; powiedzmy więc, że od pięciu czy sześciu do prawie dwunastu godzin wyraźnej, chociaż coraz dyskretniejszej, emanacji.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz orientalna, w ogólności)

Skład:

Nuta głowy: kawa, whisky, tytoń
Nuta serca: mirra, kadzidło, akordy przyprawowe
Nuta bazy: labdanum, nasiona piżmianu, akordy ambrowy oraz piżmowy


She Sensei

Rok produkcji i nos: 2014, Piotr Czarnecki

Przeznaczenie: pachnidło dedykowane kobietom, chociaż wzorem starszych wersji wspomnianego w tekście PoisonBoxeuses Lutensa czy Plum Japonais z butikowej kolekcji Toma Forda widziałabym weń raczej miękki, dymno-słodko-paprociowy uniseks.
O parametrach użytkowych mieszaniny mogłabym napisać dokładnie to samo, co w przypadku pierwszego Sensei: że She jest zdecydowanie dyskretna ale wyraźna z bliska [acz w bazie zbyt słaba jak na mój gust], że jej energiczność słabnie wraz ze wzrostem koncentracji woni a nasycenie i głębia poszczególnych nut rosną proporcjonalnie do niej, że idealna wydaje się na okazje oficjalne albo intymne (niekoniecznie erotyczne, choć tego ani myślę wykluczać). Ogólnie jest bardzo przyjazna aczkolwiek umie wytworzyć dystans między uperfumowaną osobą a otoczeniem; jeżeli tylko na tym nam zależy. :)

Trwałość: od sześciu-siedmiu godzin wody perfumowanej po ponad dziesięć ekstraktu

Grupa olfaktoryczna: orientalno-waniliowa (oraz aromatyczna)

Skład:

śliwka, róża, wanilia, whisky, tytoń, kawa, mirra, olibanum, akordy przyprawowe, labdanum, nasiona piżmianu, piżmo

___
Dziś noszę Poison Diora w wydaniu vintage. Cudowny zapach!

 P.S.
 Źródła ważniejszych ilustracji:
 1. Book Store [Autor: Jussi Lyons]
 2. One More Cup Of Coffee [Autorka: Katie Owens]
 3. https://www.pinterest.com/pin/423056958718991834/
 4. http://elegant-classics.tumblr.com/post/82350403330
 5. http://www.dudeiwantthat.com/household/bathroom/wood-tub-caddy.asp
 6. http://room269.tumblr.com/post/1080765559/ysvoice-warm-magenta-color-of-this
 7. http://www.stylemepretty.com/gallery/picture/336467/ [Autorka: Carla Ten Eyck]
 8. http://redbenchvintage.tumblr.com/post/31061812707/ohtobesimplyme-8-margaret-lillian-pinterest
 9. http://ignitelight.tumblr.com/post/12467599348
10. http://www.digsdigs.com/47-cool-minimalist-easter-decor-ideas/


* * * 


Korzystając z okazji chciałabym złożyć wam życzenia pomyślnych, hojnych i radosnych Świąt Wielkanocnych. Niech najbliższe dni będą dla Was czasem uśmiechu i odpoczynku, niezależnie od drobiazgu, czy będziecie ten czas traktować jako świąteczny, czy nie czujecie takiej potrzeby (lub świętujecie coś innego kiedy indziej).

Pięknych Świąt!

5 komentarzy:

  1. Tobie również wspaniałych Świąt!
    She Sensei chodzi za mną od dawna. Odkąd się poznaliśmy, coś mnie do tego zapachu wciąż przyciąga, choć nie wiem co, bo tak naprawdę nie jest on tak do końca w moim typie. Mimo wszystko ma w sobie jakiś magnetyzm. Lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z opóźnieniem ale dziękuję.
      Jak za Tobą chodzi, to ją łap! ;) Czasem tak jest, że pociąga nas coś nie do końca w naszym typie ale to przecież normalne: zdarza się i w przypadku drobiazgów jak perfumy ale i kwestii ważniejszych, np. urody męskiej. ;) Tak po prostu jest i nie ma sensu walczyć.
      Kim bylibyśmy jako ludzkość, gdyby od tysiącleci nie towarzyszyły nam ciekawość nieznanego oraz różnorodność?

      Usuń
  2. Lubię takie niejednoznaczne zapachy, niby jakieś -- ale jednak nie do końca takie. Gdzie nuty ze sobą z gracją konwersują.

    Przeczytałam Twój wpis chyba trzy razy: wraz z ilustracjami, bardzo pobudza wyobraźnie, świetnie oddaje nastrój takich małych przyjemności. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to nie jest przypadkiem tak, że w podobnej niejednoznaczności instynktownie wyczuwamy coś intrygującego, co samo prosi się o zgłębienie? O ile całość prezentuje się zachęcająco - a Senseje zachęcające są bardzo - to już w ogóle nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie trochę poeksperymentować. ;)
      W ogóle twórcze napięcie jest fascynujące, przyciągające no i w ogóle fajne, no! ;)

      Dziękuję za uprzejme słowa. :) Są dla mnie bardzo ważne, ponieważ zawsze staram się, żeby recenzja była możliwie najbardziej spójna jako całość, z ilustracjami i czasem tez muzyką. Bo jak inaczej mam przekazać czytelnikom własne synestetyczne wrażenia, których niejednokrotnie nie można opisać słowami? Tylko przez korespondencję sztuk i emocje. :) Więc bardzo cieszy mnie, kiedy ktoś przyznaje się do odczytania wpisu jako całości.

      Usuń
    2. Perfumy, choć należą do królestwa węchu, pobudzają wszak i pozostałe zmysły: przywołują obrazy, bywają nieomal "dotykalne" (np. miękkie, chropowate), oddają smaki, współgrają z muzyką... :)

      Ja jestem wrażliwa na kojarzenie zapachów z sytuacjami, choćby wyimaginowanymi, a w sytuacje wplątane są zmysły wszystkie. Np. Straight to Heaven Kiliana to dla mnie spacer w deszczowy dzień, wietrzny, kiedy nad głową zbierają się ciemne chmury -- a ja okrywam się miękką chustą, otulam granatowym trenczem, i stukając butami w kostkę na rynku pędzę na tramwaj, choć w gruncie rzeczy wcale mi się nie śpieszy, bo ta nadchodząca ulewa trochę mnie pociąga. Lubię zanurzać się w taki opisy, obrazy, dźwięki, to daje o wiele więcej niż sama informacja, że wanilia pojawia się po 1,5 godziny... :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )