czwartek, 12 lutego 2015

Czas pomiędzy

Ten dziwny, nieokreślony moment naszego życia, kiedy jeszcze się nie obudziliśmy ale już nie śpimy albo kiedy podjęliśmy decyzję o aktywności, lecz nasze ciało chwilowo nie jest w stanie się do niej dopasować. :) Lub ta chwila, gdy po kłótni emocje już opadły i naprawdę chcielibyśmy się pogodzić, jednak w dalszym ciągu powstrzymują nas resztki urażonej dumy.

Ten trudny do sprecyzowania oraz nazwania, nieokreślony moment ludzkiego życia i emocji znalazłam niedawno w Man in Black, najnowszych perfumach marki Bulgari.


Nie zrozumcie mnie źle: to są naprawdę śliczne, efektowne, zwracające uwagę oraz zwyczajnie przyjemne perfumy, które mają jednak jedną, jedyną, maluteńką wadę. Są chorobliwie nieśmiałe. Płoche niczym małe elfiki z celtyckich baśni, wtulające się w moją skórę najszybciej i najsilniej, jak się da.

Gdyby nie ta dosyć irytująca cecha, Man in Black okazałby się wymarzonym zapachem wieczorowo-zimowym, na męskiej skórze bardziej dymnym i słodowym, na kobiecej zmierzającym raczej w stronę nieregularnych, mięciutkich załamań jedwabnego aksamitu [no co? ;P Tak właśnie odczuwam MiB. :D ]. Bez nich jednak mieszanina, zdana na łaskę i niełaskę chemii mojej skóry - chociaż jednoznacznie ciemna a przy tym stworzona z ulubionych przeze mnie w męskich soczkach nutach klubowo-kawiarnianych - okazuje się czymś nazbyt wycofanym, może nawet trochę naburmuszonym. Mimo swojej zachęcającej urody czy intrygującego charakteru.
Ciepłe, pyliste ale odmierzane aptekarską miarą przyprawy towarzyszą czemuś pomiędzy rumem i koniakiem, po krótkiej chwili zlewają się z ciemną, podwędzaną (?) skórzaną galanterią a następnie pozwalają otoczyć cienistej i ciepłej, zupełnie niejadalnej słodyczy żywic z gwajakiem. Wszystko razem wydaje się eteryczne, odrobinę zadziorne chociaż senne, ambrowo jasne. Na marginesach tego łagodnego, pełnego namysłu obrazu zauważam jednak pojedyncze białe rozbłyski czegoś zdecydowanie kontrastowego. Niech to będą i kwiaty, chociaż żadnego nie wyczuwam bezpośrednio [no, może ewentualnie irysa; jednak nie daję głowy, czy przypadkiem nie uległam sugestii]. Jednak żeby to wszystko wyczuć, musiałam dosłownie zaciągać się pachnidłem opadłym na skórę.
W biegu, w ciągu dnia, w ferworze codzienności - nie czuję nic. Nic nie furkocze koło moich nozdrzy, nic nie przypomina o sobie przy gwałtowniejszym ruchu głową bądź ręką. Słowem: nic nie dzieje się tak, jak w przypadku podobnych wód lubię najbardziej.

Man in Black ma kolosalny potencjał, co rzuca się w nozdrza już w pierwszej chwili a kolejne chwile testów tylko owo wrażenie potwierdzają. Wzbudza we mnie pozytywne emocje i ciepłe uczucia, kusi magnetyczną osobowością ale jednak, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, wciąż się na mnie boczy.
Trudno więc. Poboczymy się na siebie nawzajem. :D Może kiedyś nam przejdzie. ;)


Rok produkcji i nos: 2014, Alberto Morillas

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla mężczyzn jednak, jak wspomniałam w tekście recenzji, znakomicie układa się również na skórze niszolubnych kobiet. :) Niestety jego bliskoskórność i delikatność dyskwalifikuję Man in Black jako towarzysza wieczorowych szaleństw; z drugiej strony jednak zawsze będzie można na niego liczyć, kiedy potrzeba pachnidła ciepłego, dodającego otuchy ale zupełnie się nie narzucającego (na przykład w porze Ważnych Spotkań Biznesowych). :)
Trzeba jednak zaznaczyć, że moc mieszanki rośnie wraz z temperaturą na zewnątrz naszych domów.

Trwałość: w okolicach pięciu-siedmiu godzin spokojnej, wyczuwalnej [o ile przyłożymy nos do skóry ;) ] projekcji.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana (oraz przyprawowa)

Skład:

Nuta głowy: przyprawy, tytoń, "ambrowy rum"
Nuta serca: tuberoza, irys, skóra
Nuta bazy: drewno gwajakowe, bób tonka, benzoes
___
Dziś noszę Mon Parfum Gold od M. Micallef.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z... oj, nie mogę znaleźć źródła! (A byłam pewna, że zapisywałam). No cóż, może kiedyś się odnajdzie i wtedy je uzupełnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )