niedziela, 24 sierpnia 2014

Do ośnieżonej dąbrowy, towarzyszu mój!

W ciągu kilkudziesięciu - ba! nawet kilkudziestu - lat nasza wrażliwość zaliczyła sporą woltę. Od tortur na zwierzętach (pod płaszczykiem "zabawy" dla ludzi) do ideologicznego weganizmu, od traktowania ich jak ruchomych maszynek bez emocji i zdolności odczuwania do przyznawania im statusu pełnoprawnych członków rodziny i powszechnego potępienia dla osób "pozbywających się" stworzeń starych, schorowanych czy zwyczajnie "niepotrzebnych". Od bezrefleksyjnego pomiatania nimi po status inhuman persons oraz ciągłą rewizję definicji cywilizacji [jeszcze w dziewiętnastym wieku "cywilizację" tworzyła społeczność potrafiąca komunikować się między sobą i tworzyć narzędzia a także przekazywać wiedzę na ich temat kolejnym pokoleniom, które mogą owe umiejętności doskonalić. Człowiek cywilizowany to taki, który posiadał świadomość. Czyli, hm... cywilizowanymi istotami są zatem bodaj wszystkie małpy naczelne, delfiny i orki, słonie... :] Sami widzicie, jak to działa].
Od gloryfikacji kultury polowań do dzieł bezlitośnie obnażających głupotę, okrucieństwo oraz butę myśliwskiego procederu.


W dalszym ciągu się zmieniamy a linia podziału biegnie przez społeczeństwo w sposób na pierwszy rzut oka nieuporządkowany, choć - jeżeli już silić się na uogólnienia - zgodny z poglądami polityczno-społecznymi poszczególnych osób. Ewolucja ludzkiego stosunku do zwierząt jednak wciąż trwa i niemożliwe są próby jej powstrzymania.

Nawet pomimo faktu, że "stare" otoczone zostało uświęcającym nimbem Tradycji oraz Nostalgii [wielkie litery nieprzypadkowe] i dzielnie bronione argumentami na temat odwiecznej jedności, tożsamości grupy, kontaktu z przyrodą czy nawet jej strzeżenia. Tak, myślistwo zdążyło stworzyć sobie wspaniałą i piękną Legendę, wciąż atrakcyjną dla dusz romantycznych, włóczęgowskich, refleksyjnych; próżnych, karierowiczowskich [bo przecież, współcześnie i przed laty, polował tylko ten, kto miał pieniądze lub odpowiednio duży teren na własność] ale i sadystycznych; zarówno towarzyskich jak introwertycznych. Podobny wstęp do pożal się Boru [nomen omen ;) ] charakterystyki "statystycznego myśliwego" można ciągnąć w nieskończoność i nadal go nie wyczerpać.

Sama bowiem zdaję sobie sprawę, że mój własny stosunek do kultury myśliwskiej jest mocno ambiwalentny już choćby z tego powodu, iż same polowania budzą we mnie gorący sprzeciw oraz odrazę. A przecież jadam mięso i, mimo wielokrotnie podejmowanych prób, nie jestem w stanie wyrzucić go ze swojej diety. Przejawiam słabość do butów lub akcesoriów odzieżowych z prawdziwej skóry świadoma, że będą wytrzymalsze i prostsze w utrzymaniu aniżeli ich skajowe albo materiałowe odpowiedniki. Uważam też, że człowiek tylko wtedy jest w stanie pojąć smak mięsa, gdy doskonale wie, że oto spożywa ciało istoty niegdyś żywej i czującej, przerażonej perspektywą śmierci i niewyobrażalnym bólem, zadawanym jej właśnie przez człowieka (w lesie czy w rzeźni, jeden czort); gdy jest w stanie objąć rozumem dramat powiązany z mięsożernością.
Pytanie tylko: ilu myśliwych zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę? ;> Teraz i przed laty. Ile umysłów potrafi zaakceptować przemoc (lub wręcz dobrowolne zadawanie przemocy) bez uciekania się do taniego atawistycznego pseudomistycyzmu? Chrzest w zwierzęcej krwi: pocieranie twarzy dziecka, będącego po raz pierwszy na polowaniu, krwią ze świeżo poderżniętego zajęczego gardła? Wpychanie twarzy w dopiero co otwarty brzuch "grubego zwierza"? Poważnie? Dalej jest już chyba tylko szamanizm i składanie ludzi w ofierze rozszalałym żywiołom. ;> Choć z drugiej strony uczciwie muszę przyznać, że takie praktyki wyraźnie pozwalały chłopcom [ponieważ to zawsze byli chłopcy i mężczyźni] na własnej skórze odczuć dramatyzm leśnego pogromu jak również nieuchronność znaku równości między zabijaniem a pożywianiem się.


Jak widać, trudno mi sformułować konsekwentną opinię na temat czegoś, co nazywam "kulturą polowań". Zbyt wiele kwestii budzi we mnie jednocześnie odrazę oraz empatię. Do jakiegoś stopnia jestem więźniarką sentymentu, jedną z wielu. Choć, jak mam nadzieję, moje faktyczne trzymanie się z daleka od polowań i myśliwych stanowi czytelną deklarację, po której stronie barykady wolałabym stać.
Rozumiem jednak zwolenników "magii polowania" [nie mylić z magią myśliwską. ;) Przynajmniej nie zawsze].

Podobnie jak rozumiem Hunter, perfumy powstałe pod egidą nowojorskiej marki MCMC Fragrances.
[Przyznajcie, długo czekaliście na jakikolwiek "konkret" w dzisiejszej recenzji? ;P Lub kiedy sami wydedukowaliście jej temat? ;) ]


Choć twórczyni marki i jej poszczególnych elementów składowych, Anne McClain, wyjaśnia jakoby za powstaniem pachnidła stała historia przyjaciela, którego nazywała Myśliwym [a może Łowcą, żeby i po polsku brzmiało to romantycznie i tajemniczo? ;) ], orędownika miłości do przyrody, mnie Hunter wydaje się odzwierciedleniem tej jasnej strony kultury polowań: tej słynnej mistycznej jedności z przyrodą czy resztą współtowarzyszy polowania-wtajemniczonych wojowników, niekiedy też odtwarzania pradawnego obrzędu.

Hunter opowiada o lesie obficie broczącym żywicą i o gałązkach, trzaskających pod butami. O zapachu jesienno-zimowego wiatru. O wieczystej harmonii czerni oraz bieli, dwu podstawowych barw pokrytej śniegiem kniei.
Lecz również o wewnętrznej bliskości grupy łowców, o ostrej woni ogniska i zwęglających się świerkowych czy sosnowych szczap, o aromacie dobrej jakości tytoniu, wypalanego w miłym towarzystwie, o cieple, fizycznym i emocjonalnym, o wygasających emocjach po "walce" ze zwierzętami, o błogości, opanowującej ludzkie kończyny i głowę dzięki wszystkim wyżej wspomnianym a także szybko wzrastającej ilości alkoholu we krwi. ;)
O dającej komfort pewności, że po wysiłku fizycznym i szkole cierpliwości, po skradaniu się przez szuwary i czatowaniu w krzakach, zawsze można liczyć na powrót do cywilizowanej codzienności z ciekawą książką, elektrycznością i czasem kanalizacją, z pościelonym łóżkiem i filiżanką ulubionej herbaty podaną prosto pod nos.


Wszystko doskonale się uzupełnia: gorycz tytoniu, jego pikanteria z balsamiczną drzewnością jodłowej żywicy, sosnowe drzazgi jednocześnie chłodzą i ogrzewają, zaś wanilia... Wanilia w Hunter jest wszystkim, co miękkie, ciepłe i pieszczotliwe, tym doświadczaniem jedności i odpoczynkiem, blaskiem ognia oraz przysłowiowym myśliwskim bigosem. ;) Bliskością. Aromat tytoniu jest tej bliskości wyrazem. Natomiast dym... on symbolizuje wzniosłość, łączy polujących z ich przodkami oraz przodkami przodków - i tak dalej, aż do czasów jaskiniowych. :D Dorabia ideologię, mówiąc krótko. ;P

Lecz za to w jaki piękny sposób!
Pachnidło otacza skórę intensywną, żywą, wibrującą aurą. Oplata człowieka zestawieniem kilku prostych, świetnie znanych woni, z których złożono coś nowego. Może nie wyjątkowego ale na pewno bardzo, bardzo pięknego. Takiego, dzięki któremu aż chce się chwycić za ciepłą kurtkę, kalosze i ruszyć w las! :)
Raczej by obserwować i (ewentualnie) fotografować, niż zabijać ale na pewno: żeby tam być. Nawet, gdyby rzęsisty deszcz miał mi wpadać do butów a śnieg za kołnierz.

Hunter to Opowieść, perfumeryjne dzieło będące nie tylko pachnidłem do skóry ale próbą uchwycenia magii zjawiska, przedstawienia go w swój własny sposób. Prawdziwa Sztuka. :) Z gatunku tych mało kontrowersyjnych oraz niekrzykliwych; tych, które w dzisiejszych czasach paradoksalnie wymagają od odbiorcy największej uwagi oraz namysłu. Dynamiczna ale jednocześnie spokojna i czysta. Silnie zakorzeniona w tradycji choć zdecydowanie nowoczesna w formie.

Hunter zamiast zabijania zajmuje się gloryfikacją piękna Matki Natury. Czyli wychodzi na to, że w ostatecznym rozrachunku idea perfumiarki została zrealizowana bez zarzutów.
Nie zamierzam narzekać. ;)

Za jedną z próbek dziękuję Akiyo!


Rok produkcji i nos: 2009, Anne McClain

Przeznaczenie: pachnidło uniseksualne z samego środka skali. Choć całkiem silne, zwłaszcza w początkowych fazach, skupia się wokół ludzkiego ciała chętniej jako aura, niż zamaszysty morderca ze skłonnością do pozostawiania po sobie kilometrowych śladów. ;) Jak napisałam wcześniej, Hunter nie zapewnia fajerwerków ale spokojne obcowanie z charakterystyczną mieszanka w typie ziołowo-tytoniowych niszowych drzewniaków z cienką strużką kadzidła i czymś słodkim w tle. Zimą zbyt puchaty, latem za bardzo papierochowy oraz kanciasty; do Łowcy idealnie pasuje jesienna aura.
Oraz wszystkie okazje, jakie tylko doń dopasujecie.

Trwałość: od niecałych sześciu czy siedmiu godzin zimą do pół doby podczas upału.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (a także waniliowa)

Skład:

balsam jodłowy, wanilia burbońska, tytoń
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Julian Fałat, Polowanie w Nieświeżu, 1891, własność prywatna. Ilustrację wygrzebałam z czeluści twardego dysku mojego komputera, więc niestety nie mogę podać Wam jej bez pośredniego źródła.
2. Fotografia przedstawiająca polowanie na dziki w majątku Michała Radziwiłła w Antoninie, zrobiona pomiędzy rokiem 1925 a 1939 i wypożyczona ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
3. Polowanie reprezentacyjne w Pruchnej z udziałem prezydenta RP Ignacego Mościckiego. "Za prezydentem stoją przyboczni strzelcy", listopad 1930 roku. Także z portalu NAC.
4. Czesław Wasilewski, Polowanie, własność prywatna. A jako grafika przywędrowało na mojego bloga STĄD.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )