poniedziałek, 30 czerwca 2014

Dyskretna elegancja naszych czasów

Nie, nie: nie chodzi o to, że nasza obecna rzeczywistość jest w jakiś szczególny sposób niebywale elegancka ale o to, że chciałabym pochylić się nad standardami codziennej elegancji, obowiązującymi w świecie... no właśnie, jakim?
Najpewniej chodzi o nowoczesny Zachód; ten, który na naszych oczach powoli odchodzi w niepamięć: światły, tolerancyjny, multikulturowy. Zachód syty i o znakomitym mniemaniu na swój temat, Zachód w latach dobrobytu gospodarczego oraz kulturowego.

Zachód, którego językiem i standardami musi posługiwać się biegle [oraz rozumieć je] każda osoba spoza tego kręgu, która z jakiegoś powodu pragnie nawiązać dialog z przedstawicielami europejsko-amerykańskiej cywilizacji. Od rodzinnego po urzędowy, od tolerancji w życiu codziennym po zawiłości prawa handlowego. Jednak nic na siłę, wszak nowoczesna postawa obywatelska zakłada tolerancję nawet dla osób, które nie tolerują nas.
Lecz nie o tym chciałam pisać.

Mamy zatem społeczeństwo wieloetniczne, składające się z osób o rożnych kolorach skóry, wyznaniach, mentalnościach, orientacjach seksualnych, poglądach; równych wobec prawa bez różnicy płci, wieku, wykształcenia czy cech wymienionych wcześniej. Jakiś czas temu zachodnie standardy stały się obowiązującą normą zarówno w kwestiach najbardziej istotnych jak i tych mniej ważnych, przynajmniej w sferze publicznej (lub deklaratywnej). W poszanowaniu standardów demokratycznych oraz praw pracowniczych jednostki ale też w zakresie dopuszczalnej estetyki wnętrz handlowych. Przykład?
Firmowy butik marki Amouage w Kuwejcie. :)


Co prawda nie mam najmniejszego pojęcia o szczegółach umów tudzież socjalu pracowników tego miejsca ale jego wygląd - toż to czysta globalna wioska! :) Blask, szyk i klasa w międzynarodowym (czyli zachodnim) znaczeniu tych słów. Sklep o takim wystroju równie dobrze mógłby otworzyć podwoje przy reprezentacyjnej ulicy Paryża, Nowego Jorku, Tel Awiwu, Gdańska, Petersburga, Stambułu, Seulu, Tokio czy Rio de Janeiro. ;D Żadnej różnicy.
Wszędzie i nigdzie; nigdzie, czyli wszędzie.

Wnętrza, które pasują do każdego miejsca na Ziemi; ludzie - kosmopolici, którzy jednakowo swobodnie czuliby się mieszkając w dowolnie wybranym państwie [byle na odpowiednio wysokim poziomie]; perfumy nadające się dla sytych przedstawicieli klasy średniej z dowolnej metropolii. Dokładnie takie są dwa najnowsze zapachy marki Amouage, noszące wspólną nazwę Journey.

Witajcie w świecie, w którym konieczność częstego podróżowania (np. w sprawach biznesowych) coraz rzadziej wymaga od nas zmiany codziennych przyzwyczajeń. [Na którą zresztą i tak przystajemy z rosnącą niechęcią].


Oba pachnidła, choć wedle prasowych doniesień miały stanowić początek nowego cyklu dzieł marki Amouage, w istocie prezentują dobrze nam już znany klimat oraz stylistykę. Idealnie oswojone oraz całkowicie przewidywalne - co jednak wcale nie znaczy, że nieładne. ;)

Journey Man dla przykładu okazuje się nieodrodnym młodszym bratem męskich Interlude oraz Fate tej samej marki, wdzięcznych dzieł w zapadających w pamięć flakonach. [Ach, to indygo i ten opal! ;) ] Tu zresztą nasuwa się dygresja, że skoro poszczególne pachnidła marki tak świetnej można odróżnić od siebie tylko przez pryzmat ich opakowań, to znaczy, iż dzieje się coś niewłaściwego. A przynajmniej budzącego niepokój o wyjątkowość projektu, w którym jeszcze parę lat temu można było bez pudła wskazać, która z (hipotetycznych) nieopisanych próbek mieści w sobie absyntowe Memoir, która różane Lyric a która kadzidlano-korzenne Jubilation XXV. Z premierami ostatnich dwóch-trzech lat nie byłoby już tak łatwo. Gdzieś po drodze zabrakło chyba pomysłu i serca lub pojawiła się pokusa, aby stawiać raczej na unifikację, dziwnie pojmowany "własny styl", aniżeli na charakterystyczność poszczególnych pachnideł.
W konsumpcyjnej rzeczywistości globalnej wioski rozpoznawalność jest wartością bezcenną i musi jej ulec nawet silna tożsamość czy pragnienie wyróżnienia się. Nie wierzcie więc w medialne zapewnienia, iż duet Journey miał być hołdem dla chińskich korzeni dyrektora kreatywnego Amouage, Christophera Chonga. Naprawdę to nic innego, jak kamuflaż; udawanie, że "przecież nic się nie zmieniło".

Lecz, jak już napisałam, sama męska Podróż okazała się dziełem pełnym uroku, przemyślanym i budzącym sympatię. Z wiodącymi akordami ciepłych ale nie gorących, suchych żywic i subtelnych akordów przyprawowych (jak pikantno-cytrusowy pieprz syczuański), zestawionych z ogrzewającą się pod ich wpływem frakcjonowaną skórą a także kontrastowym ostrym chłodem cypriolu i jałowca, z miękką, ledwie uchwytną nutką słodyczy czy mirrowym twistem a wreszcie z delikatnym pyłkiem w bazie kompozycja potrafi chwycić za serce. Także przewijający się przez wszystkie stadia rozwoju akcent tytoniowy: od subtelnej tabaki w otwarciu, po agresywne papierochy w sercu oraz woń używanej wielokrotnie, ostygłej fajki w bazie wpływa pozytywnie na moją opinię o wysokiej jakości dzieła.
Journey Man naprawdę chciałoby się nosić... gdyby nie Interlude i Fate. Gdyby nie Honour, i Beloved, i Opus VII... ;]


Damska wersja podróży także nie poraża oryginalnością ale pomimo to wydaje się być sprytniej skomponowana, skupiona nie na tworzeniu łopatologicznego przekazu dla klientów a bardziej na wpisaniu się w gusta tych co lepiej sytuowanych mieszkanek Ziemi, które przejawiają skłonność do ponadczasowych pachnideł kwiatowo-owocowych z wyraźną nutą krystalicznej słodyczy. :) Od Allure Chanel przez Classique Gaultiera, Narciso Rodriguez for Her aż po Botrytis od Ginestet i Back to Black Kiliana.
Po każdej z wymienionych wód damska Podróż odziedziczyła jakiś element, dodając doń sznyt typowy dla damskich perfum Amouage z ostatnich paru lat. Jednak mimo wszystko dzieje się tu więcej aniżeli w męskim odpowiedniku, zauważam rozleglejszą sieć odniesień a także znacznie większą uniwersalność soczku, pasującego zarówno młodej dzierlatce jak i matronie, rzutkiej kobiecie interesu oraz żonie przy mężu-milionerze.

Journey Woman okazało się dziełem w otwarciu raczej chłodnym i soczystym, naznaczonym kwiatowo-owocową słodyczą. Dopiero z czasem nabiera ciała oraz charakteru; wraz z ogrzewaniem się mieszaniny soki parują, pojawia się coraz więcej akcentów korzenno-orientanych, zaś słodycz owoców ewoluuje w krystaliczność miodu a także pyłkową przytulność wanilii, jaśminu oraz brzoskwini (czy tam moreli). Całość przypomina mi doprawione szafranem i tytoniowymi suszkami Hedonist od Viktorii Minyi. Tam również niepoślednią rolę odgrywały osmantus, wanilia, brzoskwinia oraz jaśmin, skontrastowane z pikantną suchością tytoniu z wetywerii.
Kiedy dodać doń typowy amłażowski posmak, coś z beztroskiego słodko-kwaśnego, miękkiego, kobiecego Interlude, wówczas otrzymamy Podróż. :D Niebrzydką ale też nieoryginalną. Choć to żadna wada: ostatecznie dla wielu osób produkty marki z Omanu są o wiele łatwiej dostępne, aniżeli dzieło rezydującej w Paryżu Węgierki. :)


No i sami widzicie, jak to była Podróż. Niby w odległe kraje, niby do świata ludzi o odmiennej kulturze oraz mentalności - ale przecież obyło się bez szoku kulturowego i kłopotów z porozumieniem. ;) Wszystko podano mi na tacy, łącznie ze skojarzeniami. Pod sam nos, z obowiązkowym uśmiechem numer pięć, doklejonym do twarzy osoby serwującej.
Stewardessa, obsługa kelnerska oraz konsjerż zadbają o to, żebym nawet w Hongkongu, Dubaju i Kapsztadzie czuła się dokładnie tak, jak w domu.
Pytanie, czy właśnie tego oczekuję od podróży...?


Journey Man

Rok produkcji i nos(y): 2014, Alberto Morillas oraz Pierre Negrin

Przeznaczenie: zapach stworzony da mężczyzn, choć nie widzę żadnego powodu, dla którego kobiety miałyby zeń rezygnować; klimat wody jest uniseksowy, z delikatnym wahnięciem w męską stronę.
Projekcja wyrazista ale niezbyt agresywna, perfumy układają się wokół ludzkiej sylwetki w swobodną aurę.
Na okazje formalne, choć oczywiście nie tylko.

Trwałość: w granicach dziewięciu-dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-przyprawowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, neroli, pieprz syczuański, kardamon
Nuta serca: jagody jałowca, liście tytoniu, kadzidło
Nuta bazy: bób tonka, cypriol, piżmo, skóra


Journey Woman

Rok produkcji i nos(y): 2014, Alberto Morillas oraz Pierre Negrin

Przeznaczenie: pachnidło stworzone dla kobiet, aczkolwiek nie wykluczam, że ciekawie zagrałoby na skórze mężczyzn - miłośników perfumowych słodkości. :)
Również układa się w luźną aurę, swobodnie wirującą wokół uperfumowanej osoby ale nie ciągnie się za nią kilometrami [centymetrami zresztą też nie ;P ].
Na wszystkie okazje, z oczywistym wskazaniem na te co bardziej formalne. Pasuje zarówno do lata, jak i do jesieni czy wiosny.

Trwałość: około dziecięciu godzin wyczuwalnego trwania oraz dalszych kilka stopniowego zamierania

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (a także gourmand)

Skład:

Nuta głowy: osmantus, morela, gałka muszkatołowa, kardamon
Nuta serca: jaśmin wielkolistny, mimoza, drewno cedrowe, miód
Nuta bazy: szafran, wanilia, tytoń, cypriol, piżmo
___
Dziś noszę Miss Dior. :D

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje pochodzą z http://www.nafnoofsblog.com/2013/12/house-of-amouage-opening-first-boutique.html


* * *

Na koniec zostawiłam sobie część najmniej przyjemną a mianowicie komunikat: otóż przez najbliższe tygodnie mój plan dnia stanie się jeszcze bardziej napięty, niż do tej pory. W efekcie podczas dni roboczych najprawdopodobniej nie znajdę czasu na działalność blogową.
Recenzji możecie za to spodziewać się w weekendy.

Na szczęście to minie i od połowy sierpnia wrócę do poprzedniego rozkładu dnia.  :)

Trzymajcie jednak rękę na pulsie, bo ze mną nigdy nic nie wiadomo! ;)

2 komentarze:

  1. Znam zielony i jest powalający! Myślę jednak że ta firma nie może mieć słabych zapachów!!! Co do braku czasu dobrze że coś tam wygospodarujesz , liczy się jakość a nie ilość, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słabych na pewno nie: tzn. TE DWA na pewno nie są słabe. Raczej powtarzalne oraz już trochę, ździebko i odrobineczkę nudne. ;P
      A że jakość się liczy, to wiadomo! :) Dzięki!

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )