niedziela, 8 czerwca 2014

Sięgnąć do natury, cz. 1

Przeraziła mnie liczba perfum czekających w kolejce do opisania. Wśród nich sporo takich, których recenzje zamieścić po prostu muszę (inaczej się uduszę). ;) Bez nich nie wyobrażam sobie własnego bloga.

Wśród takich kwiatków można znaleźć dzieła amerykańskiej organicznej marki Juniper Ridge, dla której twórców priorytetem jest tworzenie dzieł dalekich od wyobrażeń luksusu, high life oraz glamour, za to opartych o składniki zbierane podczas wędrówek po górach i destylowane w warunkach biwakowych. Prawda to czy nie, musicie przyznać, że opis projektu brzmi zachęcająco. Jak dla mnie to nawet bardzo. :D

Recenzje ich dokonań zacznę nietypowo, bo od perfum do pomieszczeń - lub raczej, jak chcieliby twórcy, do chat. ;) [Dziwni z nich ludzie, bo przecież drewniane domy same z siebie pachną tak pięknie, iż zbrodnią byłoby zatuszowywanie tej woni]. Z braku możliwości zastosowania perfum zgodnie z przeznaczeniem, zdecydowałam się przetestować je na skórze. Jest to dosyć ryzykowne posunięcie, wszak zapach stworzono do rozpylania w powietrzu, nie do interakcji z ludzkim ciałem. Lecz przecież nie byłoby to pierwszy raz, gdy sprej do pomieszczeń użyty zostaje bezpośrednio na skórę; wystarczy przypomnieć o sukcesie "perfum dla domu" stworzonych przez markę Diptyque we współpracy z Johnem Galliano i namiętnie stosowanych przez perfumomaniaków z całego świata.
Zatem i ja postanowiłam wyjść ze sztywnych ram myślenia o perfumach do ciała i dla domu, by przetestować dwie intrygujące kompozycje. :)


Cascade Glacier, Lodowiec Kaskadowy otrzymał nazwę po Górach Kaskadowych, formacji z zachodniej części Ameryki Północnej, wchodzącej w skład Kordylierów. Ma być esencją woni lasów w stanie Oregon, wydestylowanych z kory drzew iglastych, z mchu, grzybów, ziół i traw oraz wszystkiego, co zainteresowało ekipę Halla Newbegina. Jak pachnie ta mieszanka?

Ano.. dosyć nietypowo, kiedy weźmie się pod uwagę jej nazwę. ;) Po lodzie, szczególnie z górskich lodowców, oczekiwałabym... no zimna, przede wszystkim. :D Mrozu. Interesującego ujęcia nut ozonowych, otoczonych przez przywiane górskim wiatrem aromaty lasu. I całość nawet tak właśnie się zaczyna: ostro z dominantą lekkiego chłodu oraz ogromnej przestrzeni. Żywicami i drzazgami drzew iglastych, gorzkimi ziołami tuż przy porostach pnących się wśród niskich form skalnych; nieco grzybni. W ogóle całość wyraźnie nawiązuje do nieodżałowanej l'Eau Trois marki Diptyque, dzieła pięknego ale kadzidlanego. Powiązanego z żywiołem ognia, nie z wodą, tym bardziej zmrożoną.
Tymczasem w Cascade Glacier wraz z upływem minut to właśnie żaru jest najwięcej, iskier sypiących się z ogniska, kiedy dorzucić do niego kolejne świeże, żywiczne polano. Florystyczna "drobnica", cała roślinność łąkowa i poszycie leśne, wszystkie one z czasem znikają w oparach ostrego ale przyjemnego dymu. Zaś cała "lodowcowość" mieszaniny ogranicza się do chłodnej porannej rosy, rozścielającej się na terenie górskiego biwaku ekologicznych poszukiwaczy przygód i miłośników natury.

Zapach piękny ale niezbyt chłodny. Z wiernością nazwie raczej krucho. ;)


Podobnie wygląda sprawa z Inyo, pachnidłem do pomieszczeń, które swoją nazwę zawdzięcza Inyo National Forest, lasom na granicy Kalifornii oraz Newady, będącym zresztą popularnym rezerwatem przyrody. Tu również mamy spotkać się z destylatami poszczególnych części drzew iglastych, grzybów, niskiej roślinności, tym razem z dodatkiem smoły czy skórzanych przedmiotów. Lecz wiecie co?
Bla, bla, la!

Ten zapach nie odzwierciedla wędrówki po leśnych bezdrożach ale jest kwintesencją tak przyjemnych, że aż błogich chwil w drewnianym domku w głębi lasu. ;) Całkowicie mnie oczarował!

Od początkowego delikatnego, niemal nieśmiałego kadzidła, które stopniowo przechodzi w słodkawą pełnię aromatów żywic i drzazg, których dodatek dziegciu i gorzkich ziół nie wyostrza ale co najwyżej dodaje smaczku, aż po ciepło rozgrzanych kamieni kominka, obrosłych grubą warstwą tłustej sadzy - przez cały ten czas Inyo pyszni się na mojej skórze, łącząc jej molekuły z dobrej roboty praktyczną galanterią a także opisanymi  aromatami drzew. Otumania mnie oraz zachwyca. Plącze język i myśli. Układa się na ciele miękką i przytulną, niezbyt grubą warstwą, która - jestem tego pewna - bez problemu zmieniła się w grubą i szczelną zapachową zbroję, gdybym tylko dała pachnidłu szansę, obficie spryskując się zawartością firmowego pojemnika.
Jednak nie daję, chcąc cieszyć się delikatną nieustępliwością woni natury przeplatających się z preindustrialnymi śladami ludzkiej działalności. I jest mi cudownie! Inyo to zapach piękny aż do granic kiczu. Obrzydliwie pocztówkowy.
Chciałabym stać się jego częścią.



Casacade Glacier Cabin Spray

Zapach powstał najwcześniej w roku 1998 [a bardziej prawdopodobne, że w okolicach roku 2012], dzięki pomysłowi i pracy dżentelmena nazwiskiem Hall Newbegin oraz jego współpracowników.

Jest to zapach do pomieszczeń, który jednak spokojnie można stosować bezpośrednio na ludzkie ciało. Jest w końcu całkowicie naturalny. ;) Co wiąże się z jego skromną projekcją oraz trwałością, która nie przekracza trzech godzin.

Profil zapachu: wiecznie zielone lasy, śnieg z roztopów, jasne akordy cytrusowe, woń Bożego Narodzenia [domyślam się jednak, że nie chodzi o słodycze od Santy ;) ], jodła, sosna, akord lodowca



Inyo Cabin Spray

Właściwie mogłabym powtórzyć cały analogiczny akapit z piętra wyżej. ;) Klasyczny sprej do pomieszczeń, którym jednak swoją skórę mogą uperfumować zarówno kobiety, jak i mężczyźni; bo też kompozycja pachnie całkiem, jak rasowy uniseks z samego środka skali. Trwałością i mocą nie zachwyca, choć wytrzymuje na skórze niemal dwa razy dłużej, niż Lodowiec, bo do pięciu godzin.

Twórcami mieszanki powstałej gdzieś w latach 1998-2012 są Hall Newbegin oraz jego ekipa.

Profil zapachu: znoszone skórzane ubiory (i nie tylko), bylica, tonik, kreozot, kamienie, pustynny cedr, szałwia
___
Dziś nosiłam właśnie Inyo.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/trubblewithacapitalt/6394206415/
2. https://www.lenscapesllc.com/content/log-cabin-autumn-color

2 komentarze:

  1. Las, biwak, drewniane domostwo - kojarzy mi się z horrorami. Na jeden z nich ("Dom w głębi lasu") poszłam tylko dla tytułu. Ekologów ubywa z każdą minutą, poszukiwacze przygód zostają nagrodzeni nie do końca w sposób, jakiego by sobie życzyli...zdaje się, że się trochę rozgadałam...na dodatek nie na temat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dom w głębi lasu"? Ten z gościem, który potem został "Thorem"? ;) Lubię! :) to jeden z nielicznych filmów gatunku (tzn. nie horroru, tylko gore i slasherów), który oglądałam bez rosnącego zniechęcenia. Dlatego, że to był pastisz. Z prawdziwą przyjemnością obejrzałam kiedyś inny film w tym stylu, "Tucker i Dale kontra zło" - tu pastisz widoczny jest na pierwszy rzut oka. I jak świetnie bawi się stereotypami ww. gatunków! :D Polecam, jeżeli jeszcze nie widziałaś: na dwie godziny zdrowego rechotu w sam raz.

      No weź, wymóg pisania na temat na tym blogu? ;P

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )