sobota, 19 kwietnia 2014

Natura rozkwita nocą


Wiosna, słońce, życie, nadzieja, radość. :) Kwiaty, kwiaty, kwiaty... Odrodzenie natury, piękna zajawka przyszłych owoców oraz nasion, z których wyrosną kolejne rośliny. Cieszymy się nimi, przyozdabiamy nasz świat wpisując się w długi ciąg stworzeń, które właśnie im zawdzięczają istnienie [w dużym skrócie: gdyby nie kwiaty, nie mielibyśmy co jeść: nie tylko nie zeszlibyśmy z drzew ale w ogóle by nas nie było]. Ścinamy je aby komponować w bukiety lub pozwalamy żyć dłużej, w doniczkach albo naszych ogrodach.
Kwiaty cieszą ludzkie oko a nierzadko także i nos. :) Szczególnie, kiedy ich zapach dobrze się kojarzy.

No i kiedy jest wystarczająco charakterny ale to już mój prywatny odchył. ;)


Jeżeli chodzi o kwiaty cięte, najbardziej lubię je w zestawieniach, które nie są zbyt napuszone czy sztuczne. Piękny bukiet musi być w jakiś sposób naturalny, choć przecież z definicji jest dziełem człowieka, osadzonym w ramach konkretnej estetyki a więc artefaktem kultury; musi zawierać w sobie sporo zieleni, w takiej czy innej formie [jednolicie różowa, idealna kopułka w ręku panny młodej to nie jest bukiet wart mojej uwagi]; im mniej sztucznych dodatków tym lepiej. Cenię zwłaszcza takie bukiety, w których obok kwiatów znanych ze swojej piękności oraz szlachetnego charakteru występują rośliny najbardziej banalne: lilie z chabrami oraz trawami? róże w towarzystwie baldachimów kopru? orchidea na tle gałązek kwitnącej robinii akacjowej? Dla mnie super! :) [Podczas poszukiwań ilustracji do wpisu wyszperałam fotografię bukietu, który z miejsca mnie zauroczył: po prostu cudo!] Kompozycja od razu staje się nie tylko sielska ale też pozbawiona zadęcia. Kiedy jeszcze zostanie umieszczona w kamionkowym dzbanku albo starym metalowym pojemniku na mleko, wtedy jestem całkiem zauroczona! :)

Otrzymujemy w ten sposób dzieło sztuki [jak wszystkie twory rąk ludzkich, do których wykonania niezbędna jest pewna wrażliwość artystyczna a także stosowny zasób wiedzy] spreparowany z przedstawicieli świata natury ale też w jakiś sposób wpisujące się w nią, w jej "przećwiczoną przypadkowość" oraz piękno, którego ludzka ingerencja stara się nie retuszować ale wręcz podkreślać. Takie trochę udawanie, chociaż bez negatywnych odniesień.

Zauważyłam, że podobne ujęcia kwiatów cenię także w perfumach, oczywiście obok wielkich i przebogatych festonów w pachnidła sprzed co najmniej dwudziestu lat. ;) Gdzie piękno natury okazuje dla twórcy nie przeszkodą ale inspiracją oraz wdzięcznym, godnym szacunku materiałem.
Kiedy perfumiarz albo perfumiarka potrafi wydobyć z kwiatu całą jego moc nie kalecząc urody, kiedy podkreśli świeżość kwiatów bez uciekania się w taniutkie "sportowe" rozwiązania, kiedy potrafi wydobyć na wierz soki ale też całą głębię rośliny, aż po sam rdzeń korzenia oraz żywicę, kiedy rozświetla całość bez oślepiania - o tak, wtedy gotowa jestem paść na kolana i pleść romantyczne androny. Zupełnie, jak teraz. :D


Hiram Green, twórca naturalnych perfum o nazwie Moon Bloom - przez większość perfumowych pasjonatów z całego świata uznanych za jedno z najlepszych pachnideł 2013 roku - potrafi to wszystko z całą pewnością. A nawet jeszcze więcej.
W jakiś tajemny, prawdziwe alchemiczny sposób udało mu się tchnąć w swoje dzieło życie oraz podarować mu urodziwą, konwencjonalne ładną choć złożoną duszę. Z wyrazistego kwiatowca uczynił dzieło niejednoznaczne ale zachwycające, dzięki zielonościom żywe i soczyste, natomiast dzięki żywicom ciepłe, lekko odymione [tu i tu podejrzewam udział galbanum lub innych żywic w jego stylu; może i trochę balsamu peruwiańskiego?]; ochładzające dzięki słodyczy żywych roślin ale rozgrzewające i sugerujące słoneczny żar dzięki kurzawie orientalnych przypraw [z których najważniejszą wydaje się gałka muszkatołowa, jednak wyczuwam też pieprz, kolendrę, wanilię].

Moon Bloom to jednak przede wszystkim znane piękności, które kwitną nocą. Tuberoza. Jaśmin. Ylang-ylang. Wyczuwam tez gardenię oraz coś pomiędzy lilią a heliotropem; frezje chyba też się znajdą. ;) Z nich wszystkich najważniejsza jest tuberoza, jak zawsze potężna, miodowa, iskrząca się a w zestawieniu z zielonym jaśminem w stylu Jasmin Noir od Bulgari a także słodkim ylang-ylang ujawnia oblicze kwiatu pełnego lekkości, dziewczęcej subtelności oraz ciepła miękkich odcieni bieli. W tym wcieleniu główna bohaterka przypomina mi nieco Tubéreuse od Kat Burki, Truth or Dare Madonny czy Tuberose Gardenia z prywatnej kolekcji marki Estée Lauder. Hmmm, wychodzi na to, że nie mamy wcale do czynienia z wcieleniem tak unikatowym, jak początkowo myślałam. Co jednak w żaden sposób nie zmienia faktu, iż Hiram Green potrafił zbudować w mojej głowie podobną iluzję: "oto pierwsza, ostatnia i jedyna tuberoza jasna, soczysta i głęboka! Oto sprawiedliwa i łaskawa, oświecona władczyni królestwa kwiatów". ;) Moon Bloom na moment skutecznie wyparło z mojej głowy wszystkie inne tuberozy, które wróciły dopiero teraz, kiedy zebrałam myśli aby stworzyć recenzję. Pachnidło rozłożyło skrzydła i odleciało z furkotem śnieżnobiałych piór niczym łabędź, piękny aż do granic kiczu.

Idealnie zestrojone, bogate i wytworne ale całkowicie naturalne oraz pozbawione pretensjonalności. Eleganckie ale i zmysłowe. O sporej sile rażenia, choć przecież wyważone, nie roszczące sobie praw do zdominowania dającej im życie osoby. Głębokie lecz nie przeintelektualizowane. Bez sztucznych ozdobników, przecież i tak zbędnych. Konkretne. No i odważne, w naszym świecie perfum homeopatycznych, bez ikry i polotu. :] Moon Bloom to zapach idealny; może niekoniecznie dla mnie (przynajmniej nie jako signature scent) ale w kategoriach czysto estetycznych wzbudzający niekłamany zachwyt.
Co zresztą widać. [Epitety znów uciekły z klatek i grasują po okolicy; uważajcie na jedzenie, nakrycia głowy oraz błyszczące drobiazgi! ;) ]



Rok produkcji i nos: 2013, Hiram Green

Przeznaczenie: jak chyba wszystkie pachnidła z dominującą nuta tuberozy, także Moon Bloom wydaje się najbardziej pasować kobietom, zresztą wg twórcy zapach dedykowany jest właśnie nam. :) O świetnej mocy oraz sporej emanacji, szybko jednak przybliża się do skóry, otaczając ją żywą, mięsistą aurą. Oczywiście im dłużej pachnidło jest z nami, tym bardziej jest bliskoskórne.
Na wszystkie okazje, z tymi szczególnie uroczystymi na czele. Na przykład jutro będzie pasować idealnie. ;)

Trwałość: jak na pachnidło organiczne całkiem niezła ale jak na tuberozowo-białokwiatowe monstrum wcale nie tak rewelacyjna; dokładnie będzie to jakieś pięć do sześciu godzin wyczuwalnej projekcji oraz dalszych kilka stopniowego zanikania.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowa

Skład:

tuberoza, jaśmin, ylang-yang, kokos, "liściaste zielenie", akordy żywiczne oraz przyprawowe
___
Dziś akurat przypada jeden z tych wyjątkowych dni w roku, kiedy nie pachnę żadnymi perfumami. ;)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.pinterest.com/pin/135248795029486513/
2. http://www.projectwedding.com/ideas/309963/diy-fragrant-winter-bouquet
3. http://www.whiteflowerfarm.com/83260-product.html
4. http://www.pinterest.com/pin/513340057496135232/


* * * 




A ponieważ już za kilka(naście) godzin rozpoczynają się święta, podczas których czci się odrodzenie życia, nadzieję i płodność, chciałabym złożyć Wam życzenia radości z nadchodzących dni. 
Spędźcie je tak, jak najbardziej lubicie. :)

Niech przywiodą do Was wszelką pomyślność!

5 komentarzy:

  1. Tak.To piękne pachnidło:) Jeden z moich kwiatowych faworytów z 2013 roku:)
    U mnie na skórze dodatkowo wyczuwalne są nuty kokosowe za którymi delikatnie nie przepadam, a tu proszę-jest pięknie:)
    p.s
    Malutki chochliczek: "O sporej sile rażenie :)
    Pozdr,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda nie poznałam tylu pachnideł, co Ty ale mam takie samo zdanie. :)
      Te nuty kokosowe to gardenia. Jako, że nie są tak dosłowne jak np. a fidze ale cały czas istnieją i na mojej skórze wyłażą niemal zawsze, kiedy mowa o współczesnych perfumach gardeniowych, nawet nie uznałam za stosowne o nich wspominać. :/ Myślisz, że jednak warto? Tzn. że na innych mogą nie wyjść wcale?

      Chochlika zaraz poprawię. Dzięki. :) Zresztą znalazłam jeszcze jednego: "zienia" ale nie Macieja tylko "zmienia" bez M. ;)

      Usuń
  2. a ja za nuty kokosowe dałabym się przypiec żywcem;;;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli zdobędziesz gdzieś próbkę perfum gardeniowych (abo figowych, nawet lepiej) wtedy obejdzie się bez niepotrzebnego cierpienia. ;P

      Usuń
  3. MOON BLOOM! czuję, że spodobałoby mi się, oj tak! Kocham białe kwiaty. Nocne - ale dzienne też.
    A co do zapachów - w te dni pachnące, wiosenne, kiedy idę na spacer, czasem zal mi cokolwiek zakładać (perfumy), żeby nie odcinać się od rzeczywistości.
    Przed chwilą przekwitły dzikie śliwy, magnolia zrzuciła ostatni płatek, ale jabłonie pachną mocno i jakiego majtkowca mam przed domem (określenie mojego męża). I bzy się szykują. RAJ.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )