piątek, 18 kwietnia 2014

Arabeski natury


Kiedy zbliża się Wielkanoc, nachodzi mnie chętka na orientalizujące perfumy, być może dzięki półświadomemu nawiązaniu do genezy święta. A może potrzebuję ciepła, czegoś rozgrzewającego umysł?
Nie inaczej jest i tym razem, kiedy towarzyszą mi stopione żywice o konsystencji gęstego miodu, gdy mam wrażenie, że wraz z korzenno-słodką kurzawą oblepiają moje ciało? Świąteczny oriental Anno Domini 2014 nosi nazwę Barkhane a powstał pod egidą reaktywowanej marki Téo Cabanel.

I jest tyleż zachwycający, co oryginalny. ;)


Szczególnie na samym początku, który bywa różny w zależności od ilości perfum na naszej skórze. Kiedy jest to dosłownie kilka kropel [na przykład prosto z firmowej próbki :) ] w pierwszych sekundach mamy okazję wyczuć ostre i suche tumany przypraw, okalające żywą, wirujące w naszych nozdrzach cząsteczki zapachu mirry, po chwili zbaczające w kierunku cielesno-żywicznej, niejadalnej słodyczy, ostatecznie przywodzącej na myśl opisany we wstępie miód. Natomiast kiedy użyjemy więcej Barkhane, na ciele od razu pojawia się słodycz oraz ciepła, złocista maź zaledwie wspierana przez pikantne przyprawy.

Mirra wysładza się dzięki wanilii, zaś miodowo-animalne labdanum nie wiedzieć czemu każe mi pomyśleć o nadtopionych grudkach benzoesu, tak bardzo przypominających zapach karmelu tuż za granicą spalenia. Bliskowschodnia pustynia? Owszem; taka, jakiej najlepiej doświadczać w domu, oglądając stosowne obrazki lub nagranie. ;] Pustynia romantyczna, Bliski Wschód po europejsku (jeszcze raz).
Jednak nie jest to wada. Miękkie, cielesno-korzenne ciało Barkhane, masywne chociaż jednocześnie tak kruche oraz kryjące w sobie coś z misternego piękna islamskich arabesek, potrafi żyć na styku dwu [a może nawet więcej?] wielkich kultur, przekonując do siebie przedstawicieli ich obu.

Choćby tym, że wkrótce po słodyczy dołącza silny, nieco gorzki akord przypraw, w których wyczuwam zmysłowy kmin rzymski w niewielkiej ilości; ot, takiej żeby tylko dodać trochę goryczy wspominanej złocistej mazi a także wesprzeć suche akordy czegoś, co przypomina zapach proszku curry bardzo dobrej jakości choć znacznie bardziej rośliny o tej samej nazwie. Zastanawiam się, czy użyto molekuł o zapachu Murraya koenigii czy raczej Helichrysum italicum? Wolałabym, żeby była to pierwsza z roślin ale też nie zamierzam ukrywać, że są to tylko moje pobożne wyobrażenia i nie mam co do nich nawet procenta pewności. :) Tak czy inaczej między słodycz labdanum i wanilii, między mirrę a benzoes wdziera się coraz silniej akord gorący i pyłkowy. Bardziej orientalny w klasycznym europejskim rozumieniu tego słowa. Coś pomiędzy starszymi wcieleniami Shalimar a Preludio d'Oriente od Calé Fragranze d'Autore, tylko bez dominującego olibanum.
Słońce zachodzi ale blask nie znika zupełnie.


Pojawia się więcej pyłowych drobin, czasem wysuszonych na wiór, kiedy indziej wilgotnych i to one dominują w bazie pachnidła. Paczuli wyzwala na powrót mirrę i pięknie łączy się z przyprawami, rozmaite piżma użyte zostały w ilości nieprzesadnej lecz i tak potrafią podkreślić urodziwe i ledwie zarysowane zamszowe tło pachnidła. Deklarowana w spisach nut wetyweria nadaje Barchanowi bezkompromisowej roślinnej ostrości (z nutką rześkości), choć w takim zestawieniu przypomina mi raczej cypriol.
Wanilia z labdanum są jednak cały czas obecne, konsekwentnie wygładzając kanty mieszanki. Czasem tu i ówdzie pokaże się srebrzystoczarny  promień lizolowego oudu, cienki i precyzyjny niczym ostrze. Oraz tak samo jak ono wyprofilowany, ponieważ ani razu nie próbuje zdominować całości, co w przypadku składnika o tak silnym charakterze świadczy o użyciu naprawdę minimalnej dawki, i to oudu syntetycznego, złożonego w całość w olfaktolaboratoriach. Jednak po raz kolejny powtórzę głośno i wyraźnie: to nie wada, w końcu w taki właśnie sposób powstaje większość współczesnych agarowych perfum. ;)
Całość wydaje się ciekawie złożona, barwna, wielopoziomowa choć jednoznaczna w przekazie. Konkretna ale też pełna wdzięku. :D

Szczególnie w głębokiej bazie, kiedy na pierwszy plan ponownie wysuwają się akordy słodkie oraz delikatne, tym razem wręcz wiotkie. Ostatnie przebłyski orientalnych rozgrzewaczy oraz zmysłowych woni cielesnych stają się całkiem widmowe, ledwie zasugerowane, już na wpół umarłe, pozwalając rozwinąć się, blademu (to znaczy, oczywiście: subtelnemu :P ) miksowi wanilii z jasnymi piżmami, nad którym czuwa daleki duch labdaowego ciężaru. W tym stadium Barkhane w ogóle nie przypomina woni z otwarcia czy wielogodzinnego rozwinięcia ale nie ma nic przeciwko - ostatecznie przeżyłam w oparach pachnidła długie dziesięć do dwunastu godzin.
Po takim czasie odpoczynek należy się każdemu. Szczególnie, że noce na pustyni bywają bardzo chłodne, zatem powietrze i tak nie będzie potrafiło odpowiednio podnieść orientalnych woni.

Łukaszu, dziękuję Ci!


Rok produkcji i nos: 2013, Jean-François Latty

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, raczej nie zostawiający za sobą śladu ale formujący się w aurę, której gęstość zależy od ilości użytego pachnidła. Z czasem oczywiście słabnie, by pod sam koniec trzymać się tuż przy ludzkiej skórze.
Na wszystkie okazje, choć szczególnie pięknieje w dni ciepłe i słoneczne - i to wcale nie jest propaganda marki. :D

Trwałość: jak wspominałam w tekście recenzji B. utrzymuje się jakieś dziesięć do dwunastu godzin.

Grupa olfaktoryczna: przyprawowo-orientalna (oraz drzewna, a co!)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, geranium, drewno drzewa curry, kmin rzymski
Nuta serca: skóra, paczuli, wetyweria, oud, labdanum
Nuta bazy: wanilia, bób tonka, piżmo, mirra

___
Dziś noszę Sehr [albo Seher, w zależności od transliteracji] Al-Kalemat marki Arabian Oud.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://dolphinjazz.tumblr.com/
2. http://www.pinterest.com/pin/564849978235465902/

1 komentarz:

  1. Piękny opis, niezwykle poetycki i precyzyjny.Wspaniały blog.Dziękuję i pozdrawiam / Beheque

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )