czwartek, 28 kwietnia 2016

Słodkie lata 90., czyli dzień w muzeum

Perfumiastwo, jak każda dziedzina sztuki, ma charakterystyczne style, mody oraz inne cechy, po których od razu można odgadnąć czas powstania danego dzieła. Od przykładów najwybitniejszych, nieśmiertelnych i zachwycających urodą bez względu na upływ czasu aż po niezliczoną ilość mniej lub bardziej wiernych i udanych naśladownictw, czasem wystarczy tylko zwrócić przelotną uwagę, aby (mniej więcej) oszacować wiek danego obrazu, budynku, utworu muzycznego lub literackiego albo właśnie - perfum. :)
Bez różnicy, czy to, na co patrzymy, czego słuchamy bądź wąchamy, przypadło nam do gustu, czy niekoniecznie. Ani nawet, czy dane dzieło okazuje się obiektywnie wybitne i wyjątkowe, czy raczej wtórne jak kolejne limtowanki Escady. ;) Styl czuć od razu.
Podsumowując: nie każda budowla może być Petit Trianon, londyńskim Somerset House czy łazienkowskim Pałacem Na Wodzie ale już typowo polskim sielsko-anielskim, mazowiecko-małopolskim białym dworkiem z kolumniekami - czemu nie...? ;)

Z perfumami jest identycznie. Choć nie każde mają szczęście być Angelem, Féminité du Bois, Trèsorem czy l'Eau d'Issey, to naprawdę nie trzeba wiele trudu, aby w ich oryginalnym, nieskalanym setką reformulacji rówieśniku rozpoznać typowy produkt lat 90. XX wieku. :)

I skoro już mowa o Escadach...


Jardin de Soleil, limitowany zapach sprzed dwudziestu lat (wydany jeszcze pod szyldem Escada Margaretha Ley), to typowy przykład perfum z tamtych lat: potężny wielokwiatowy bukiet kwiatów o odurzającym zapachu ale prezentujących się ludziom od swojej słodkiej, wybitnie syropowej strony. :) Owszem, są tu wydelikacone, przygładzone hiacynty, nienachalny ale ulizany na "mokrą włoszkę" kwiat pomarańczy w duecie z jasną, lekko kokosową gardenią a nawet słabiutkie - a to wtedy była sztuka! - jakby wydestylowane widmo tuberozy, są soczyste brzoskwinie o suchej i ciepłej, pokrytej przyjemnym meszkiem skórce, jednak wszystko to przypomina raczej płaski obrazek, ładną ale nierzucającą się w oczy fotografię z epoki aniżeli poważne perfumy.

Żeby Słoneczny Ogród się sprzedawał, cały ten landszaft, jak pieczęcią okrągłą z orłem, podbito modnymi wówczas ozonowymi nutami morskimi, tu pasującymi jak kwiatek do kożucha. Dużo calone czy czegoś podobnego - i już ładna, budząca zainteresowanie dojrzałych kobiet lat 90. (pamiętających przecież narkotyczne kwiatowce minionych dekad) mieszanka staje się modna. Na miarę nastolatek sprzed dwudziestu lat, ślepo zakochanych w Cool Water Davidoffa czy Acqua di Gio od Armaniego. Dla wszystkich natomiast jest ulepowata słodycz, która wówczas akurat szturmem zdobywała kolejne bastiony sztuki perfumiarskiej [do dziś na nich siedzi, jak Witchking of Angmar na Minas Morgul ;P ]. I pięknie, można sprzedawać!
Przed laty potencjalny, zaspokakający najpowszechniejsze gusta hicior, dziś kompozycja już nie całkiem zrozumiała (choć z pewnością wciąż mogłaby znaleźć grupę zwolenników płci obojga) - obiektywnie jednak Jardin de Soleil to lekka kakofonia.

Dlaczego więc o nim wspominam?
Po pierwsze dlatego, że wbrew pozorom wcale nie jest zły, w końcu składa się z całkiem przyjemnych elementów. ;) Poza tym traktuję omawiane perfumy jako ciekawostkę, rodzaj eksponatu prosto z Muzeum Sztuki Olfaktorycznej. ;) Okazu co prawda niekoniecznie wybitnego - choć stworzyła go doświadczona i utalentowana głowa - ale w szczególnie precyzyjny sposób pokazującego, jak pachniała ówczesna ulica, co się podobało oraz sprzedawało.
Podsumowując: w roku 2016 dwudziestoletni Jardin de Soleil pomaga zrozumieć, dlaczego tak kochamy świeżaki oraz skąd właściwie wzięły się Euphoria Calvina Kleina czy la Vie est Belle od Lancôme. :) To klasyczny wehikuł czasu, jak na muzealny artefakt przystało. ;)


Rok produkcji i nos: 1996, Sophie Labbé

Przeznaczenie: pachnidło skomponowane dla kobiet i... jako jedne z nielicznych takim właśnie jest (choć oczywiście ani mi głowie odradzanie testów mężczyznom, którzy lubią podobne klimaty lub po prostu są ciekawi). W każdym razie kompozycja okazuje się wyrazista, w początkowych fazach łatwo wyczuwalna ale gęsta i niechętnie odstająca od skóry, cooczywiście z czasem się pogłębia. ;)
Na okazje raczej niezobowiązujące; aczkolwiek dyskrecja mieszaniny z powodzeniem kwalifikuje ją do użytku dziennego.

Trwałość: bywało lepiej; trzy lub cztery godziny spokojnej projekcji oraz dalszych parę stopniowego zaniku to naprawdę nie jest dobry wynik. [Zastanawiam się nawet, czy to nie wina nut ozonowo-wodnych, z którymi ma ns skóra się nie lubi ale szybki rzut oka w Sieć upewnia mnie, że nie tylko ja mam kłopot z trwałością Jardin de Soleil].

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa

Skład:

Nuta głowy: gardenia, tuberoza, neroli, malina, brzoskwinia
Nuta serca: kwiat pomarańczy, hiacynt
Nuta bazy: drewno sandałowe, mech dębowy
___
Dziś noszę Feuillage Vert marki Miya Shinma.

P.S.
Jak widać, pierwszą ilustrację zaczerpnęłam z Getty Images, choć nie pamiętam, po jakim źródle do niej dotarłam. :( Jej autorem jest Tom Roney.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )