piątek, 12 czerwca 2015

Zrobiona na biało

Gdybyście mieli wyobrazić sobie perfumy, które będą pachnieć czystym, niezmąconym szczęściem, jakie składniki byłyby w nich zawarte? No cóż, w moim przypadku niekoniecznie te, z których ostatecznie złożono najnowszy zapach marki Puredistance, czyli White. :)

Tak się bowiem składa, że pachnidło - choć bez wątpienia urocze, niewinne oraz w konwencjonalny sposób ładne - jakoś nie wzbudza we mnie szczególnego entuzjazmu. Zarówno dla samego siebie, jak i dla idei olfaktorycznego odzwierciadlenia "szczęścia samego w sobie", całkowicie pozbawionego uczuć negatywnych [niekoniecznie złości czy zawiści ale też np. takich, jak melancholia]. To nie dla mnie.
Chociaż testy White należały do przyjemnych. :)

Bo jak nie polubić perfum, które pachną w taki sposób:




No, jak? ;) Nie da się i White od Puredistance polubić zwyczajnie trzeba. :D
Szkoda jedynie, że na uczucie cieplejsze, niż życzliwa ale zdystansowana sympatia zapach nie ma co liczyć.

Na mojej skórze mieszanka zmienia się niestety w coś bardzo ale to bardzo delikatnego, wycofanego a chwilami nawet porządnie wystraszonego. Poszczególne akordy, chociaż ładne, usiłują chować się jeden za drugim, co ostatecznie kończy się tak, że wyczuwam przede wszystkim nektarową słodycz bobu tonka oraz mnóstwo białych piżm drzewno-pyłkowych, z dyskretnym tchnieniem róży czy irysa gdzieś w oddali.
Acz uczciwie muszę przyznać, iż królowa kwiatów przez chwilę pyszni się w otwarciu kompozycji, słodka, pastelowa i drobnokwiatowa, ze wspomnianą tonką niemal od razu zamieniająca się w różane konfitury.

Czasem tu i ówdzie pojawi się nawet wątły paczulowy cień, który w zestawieniu z różą każe mi pomyśleć czymś zbliżonym do idei "perfum Narciso Rodrigueza" (bez nawiązań do któregokolwiek konkretnego zapachu tej marki). Lecz trudno o niego w sytuacji, kiedy przez długie godziny kompozycją włada jasna, słodko-pyłkowa śmietanka.
No, dopuszczam możliwość ukrycia w niej niewielkiej ilości drewna sandałowego, które przecież potrafi ułożyć się na skórze w sposób, hmm... dendromleczny. ;) Jednak nie mam pojęcia, czy jego obecności nie sugeruje przypadkiem mój mózg, mądry bo pamiętający przeczytany kiedyś spis nut. :D

I to już wszystko.
Całe White na mojej skórze. Perfumy, nad którymi Antoine Lie miał pracować przez rok starając się, aby w formule mieszaniny zamknąć wszystko, co ludziom kojarzy się ze szczęściem doskonałym. Zapach o najwyższej w historii marki, trzydziestoośmioprocentowej koncentracji wonnych olejków. Subtelny, monotonny szept (w pierwszych chwilach mrukliwe mantrowanie) wonności na mojej skórze.
Ładny, urokliwy ale zbyt zachowawczy, niezgrywający się z chemią mojego ciała czy też -powiedzmy to wreszcie wprost - zwyczajnie nudny.
Zdecydowanie bardziej wolę Black. ;)


Rok produkcji i nos: 2015, Antoine Lie

Przeznaczenie: zapach dedykowany kobietom i charakteryzujący się raczej skromnymi parametrami użytkowymi. Co ma sens, ponieważ nośność i głośność pachnidła zależy od koncentracji i ciężaru tworzących je olejków - lub raczej ich niedostatku, zatem przy niespotykanie wysokiej wartości procentowej czystego ekstraktu White ma pełne prawo twardo tkwić tuż przy ludzkiej skórze, wszelkie czary uskuteczniając najwyżej pięć centymetrów ponad nią. :) Tak też się dzieje.
Rzecz jasna, gdybyście się zlali pachnidłem, wtedy jego emanacja wzrośnie, co najdotkliwiej odczuje Wasze otoczenie. ;) Wiem, bo przerabiałam tę sytuację jednego dnia, kiedy była zdeterminowana poznać niuanse rozwoju Bieli. :D
Pasuje do wszystkich okazji, ze szczególnym uwzględnieniem wszelkich Bardzo Ważnych i Uroczystych.

Trwałość: typowo ekstraktowa, ponieważ oscylująca pomiędzy dwunastoma-szesnastoma godzinami wyraźnego życia.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-piżmowa (oraz drzewna, jak twierdzą)

Skład:

bergamotka, róża stulistna, kłącze irysa, bób tonka, drewno sandałowe, paczuli, wetyweria, piżmo
___
Dziś noszę Aromatics in White od Clinique.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. https://www.flickr.com/photos/7560193@N02/7000766839 [Autor: bomobob]
2. http://irecallthepushmorethanthefall.tumblr.com/post/82187623543/fancitaste-turningpoint2-joyhey-via
3. https://www.pinterest.com/pin/553450241680796706/

2 komentarze:

  1. Poznałam w końcu White i ja. ;) Och, budzi ten zapach uśmiech. Wprawdzie na początku zadźwięczało mi Mydełko Fa, zamiast wspomnianej przez Ciebie królowej kwiatów... ale złe miłego początki, potem faktycznie robi się milusio. Taki zapach błogiego lenistwa o poranku w zalanej słońcem świeżej pościeli. Ale jakbym miała wybierać, bez zastanowienia wskazałabym Black jako ulubieńca tej marki. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mydełko Fa nie brzmi zbyt poetycko. ;) Za to wakacyjnie i rubasznie. ;)) Ale w sumie najwyraźniej zgadzamy się co do tego, że White jest bardzo ładne ale to Black porusza emocje.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )