wtorek, 23 czerwca 2015

La Grande Guerre à Paris


Czym dla Polaków - polskiej tożsamości, świadomości historycznej, wpływu na naszą obecną codzienność, polskiej wyobraźni wreszcie - była druga wojna światowa, tym dla Francuzów czy Brytyjczyków okazała się już pierwsza. To ona, wciąż (nieco wbrew logice, skoro miało miejsce coś większego) bywa nazywana Wielką Wojną, w dalszym pociągu porusza emocje i prowokuje do zadawania kolejnych pytań czy tworzenia następnych opowieści, rozgrywających się w jej cieniu.


Dlatego właśnie, ponieważ na wyrażenie "Paryż w czasie wojny" zwykliśmy tu, w Polsce (nie bez powodu) odruchowo prychać z lekceważeniem, mając oczywiście na myśli wojnę, która we Francji toczyła się w latach 1940-1944 [rok 1939 wspaniałomyślnie pomijamy ;P ], zapominamy o wszystkim, co ówczesną stolicę świata i miasto świateł spotkało dwadzieścia lat wcześniej. Jakoś umyka naszej świadomości, iż Paryż w czasach pierwszej wojny światowej w sensie jak najbardziej dosłownym był najistotniejszym miastem kraju toczącego zażartą wojnę. I jako stolica nie tylko swoje wycierpiał ale także stanowił silne oraz aktywne zaplecze frontu.


Jednocześnie toczyło się w nim także życie zupełnie cywilne: urzędnicy spieszyli do swoich biurek, policjanci patrolowali ulice, kwiaciarki sprzedawały kwiaty, krawcy szyli ubrania a bogate i wpływowe damy wciąż aktywnie udzielały się towarzysko - tyle, że najpewniej pod pozorem kwest czy aukcji na rzecz wojska. ;)
Wyobrażam sobie, że spotykając się na kolejnym przyjęciu charytatywnym wiele z nich pachniało perfumami zakupionymi tuż przed wojną. Produktem znacznie bardziej luksusowym, niż do niedawna, ponieważ w czasach wojennej zawieruchy rezygnacja z tak płochych przyjemności była aktem patriotycznej prawowierności. Zamiast oddawać swoje (lub raczej mężowskie, ojcowskie albo otrzymane od kochanka) pieniądze rodzinie Guerlain bądź Coty, należało raczej spożytkować je w sposób znacznie stosowniejszy, bo przyczyniający się do rychłego zwycięstwa.

Dlatego wierzę, że spora część owych dam, kobiet ze sfery wyższej ale też zupełnie średniej, swoich perfum używała wyłącznie od święta, ciesząc się ich zapachem jak najcenniejszymi wspomnieniami z czasów pokoju. Jestem niemal pewna, że na toaletkach wielu z nich stał flakon z cieczą, która premierę miała zaledwie dwa lata przez Wielką Wojną, zatem wciąż charakteryzowała się posmakiem nowości - romantycznie zatytułowane L'Heure Bleue od tychże Guerlainów. ;)

Aromat ciepłej, zmysłowej, spokojnej kobiecości. Belle Époque we flakonie, poetycki obraz dawnych dni. Zapach, który niczego nie musi udowadniać ale lubi wzbudzać zachwyt.
Pachnidło jest nieskończenie romantyczne ale i eleganckie, szlachetne ale znające moc porywów namiętności, w naturalny sposób ciepłe i czułe a jednak potrafiące pokazać bardziej stanowczą, groźniejszą, pikantną twarz. Zgodnie ze swoją legendą oparte o idealną kolorystyczną równowagę styku wieczoru z nocą, gdy cały świat wydaje się pogrążony w głębokich, kojących odcieniach niebieskiego, kiedy "nadzieje dnia bledną a rozpoczyna się nocna niepewność" (cytat z Barbary Herman).


I właśnie ta cudownie zbilansowana, a przecież cały czas krucha, równowaga towarzyszy mi dniem i nocą, zapisana w DNA l'Heure Bleue, nieodłączna od niej. Naturalna ale nie oczywista; tu każdy rozumie, że spokój i harmonia nigdy nie są nam dane raz na zawsze. To zawsze - tylko i aż - chwile. Piękne, ponieważ przemijające, lecz w sercu pozostające na zawsze. [No tak, znowu wypisuję coelhizmy. ;P ]

Świadomość kruchej ulotności szczęścia oraz melancholii związanej z jego wspominaniem sprowadziły mnie na trop, od którego rozpoczęłam ten tekst. Czyż można mówić o bardziej wstrząsającym duecie ludzkich emocji, niż miłośc i nienawiść, szacunek oraz pogarda? Niewiele (żaden?) wątków obecnych w kulturze porusza nas mocnej, niż jaskrawe ukazanie miłości w czasach wojennej zawieruchy.
W takich opowieściach miłość jest największa, najpiękniejsza, najsprawiedliwsza i najlepsza, zaś wojna najokrutniejsza, najstraszliwsza, najbardziej niesprawiedliwa. Oba tematy zachowują się wówczas, jak dwa przeciwne, skrajnie różne ale przecież jakimś cudem przyciągające się bieguny magnesu; dwa nielogicznie logiczne, naturalnie niecodzienne, zgubnie zbawienne absolutne przeciwieństwa.

Ileż znamy podobnych historii? Dziesiątki, setki, tysiące...? Od Ramajany i Iliady przez średniowieczne eposy aż po najnowsze hity filmowe, od zupełnej fikcji w przestrzeni kosmicznej do stuprocentowo autentycznych sercowych perypetii pokolenia moich dziadków lub pradziadków - miłość i wojna, nierozłączna para naszej cywilizacji, zawsze i wciąż obecna w naszym życiu.
Dlaczego więc do zilustrowania opowieści o jednym z najbardziej romantycznych i poruszających pachnideł w historii popularnego perfumiarstwa nie użyć porównania, opierającego się o straszliwą wojnę, nadciągającą ku bramom "miasta miłości"...?


Chociaż od razu należy uczciwie przyznać, iż żadnej wojny w L'Heure Bleue nie ma; być nie może, skoro kompozycja ujrzała światło dzienne dwa lata przed lipcowym zabójstwem następcy austro-węgierskiego tronu, które rozpoczęło pierwszy ze okrutnych konfliktów zbrojnych dwudziestego wieku. Nie.
Zamiast niej pojawia się romantyzm bukietu kwiatów, poetyczność słodkiej wanilii, zmysłowa głębia goździków czy komfortowych, gładkich akcentów drzewnych oraz ciepło spokojnych, trochę pierzastych nut cielesnych. Gładka, krągła, harmonijna kobiecość przeciwstawiona zasugerowanej, kryjącej się gdzieś za horyzontem ale cały czas niebezpiecznie namacalnej grozie. Grozie, którą w spokojnych przedwojennych czasach z pewnością interpretowano prędzej jako niepewność nocy, ekscytujące ryzyko czy coś podobnego, jednak z upływem lat nadano jej zupełnie nowy, bardziej aktualny ale i przerażający sens.

W Niebieskiej Godzinie jest coś, co każe nam traktować ją z powagą i szacunkiem, może nawet rodzajem nabożnej czci, typowej podczas osobistego kontaktu z największymi dziełami sztuki. Sama potrzebowałam czasu, żeby do niej dorosnąć i zaakceptować jej moc bez zastrzeżeń.
Za co, mówiąc słowami dużo mniej poetyckimi, odpowiadał zapewne irys, który okazuje się jedną z najważniejszych nut mieszaniny. ;) Maślany, wibrujący i pełny, schowany wśród bogatych woni reszty kwiatów - za heliotropem, goździkiem, jaśminem, za neroli, tuberozą, ilangiem - ale cały czas wyraźny, idealnie zlewający się z aksamitnymi miękkościami perfum, dopełniający ich gęstość, upojność, lekko orientalny sznyt. Z czasem aromat staje się nieco mniej kwiatowy, osiada na skórze i stopniowo zmienia w suchą, łatwą do skruszenia skorupkę. Akordy ziół czy eugenolowych goździków (tym razem w formie przyprawy ;) ) stają się pomostem między upojnymi woniami kwiatów a orientalizującym woalem żywiczno-drzewnej energii, niekulinarnej słodkości czy ostrokanciastej, suchej, kumarynowo-trawiastej wetywerii.


I tak aż do bazy, która na mojej skórze oznacza wyrazistą retro zmysłowość złocistej ambry i ciemnego ale przestrzennego piżma, pachnącego suchą ludzką skórą, gęstość splotów sandałowca ze skórzastym benzoesem oraz transparentność palisandru, z którego zbudowano tratwę dla mydlanego w tej chwili irysa, wciąż prowadzącego pozostałe kwiaty L'Heure Bleue.
Tutaj ciepło i szyk mieszaniny ujawniają jej typowy, staroświecki styl o wyraźnie francuskich korzeniach: trójstopniową konstrukcję, nienachalną elegancję, dumę i wdzięk, którego nie sposób się nauczyć. Tutaj puchate słodkości wraz z gładkimi, matowo-kaszmirowymi drewnami układają się w klasyczną guerlinadę, ów tajemniczy akord bazowy, typowy niegdyś dla każdego z pachnideł marki Guerlain a tym razem chyba ze skromności ukryty pod pozorem aromatu perfumowanego kwiatami szarego, marsylskiego mydła. ;) Tutaj w końcu najwyraźniej czuć klimat najprawdziwszej "rzeczywistości magicznej", nasyconego tęsknotami i wszelkimi odcieniami granatu spokoju świata pomiędzy zmierzchem a nocą. Lub złocistego, złamanego światła dnia, przywodzącego na myśl fotografie w sepii. :)

L'Heure Bleue - jedne z ostatnich wielkich francuskich perfum powstałych przed pierwszą wojną światową (inny prześwietny zapach z tamtego okresu to Quelques Fleurs l'Original marki Houbigant), dziś cenne jako wspomnienie spokojnej, dostatniej oraz pełnej nadziei Belle Époque albo przeczucie zbliżającej się wojny, tak częste wśród poetów, pisarzy tudzież innych wrażliwców.
Odważne, marzycielskie, melancholijne; czułe ale uznające swoją podrzędność w stosunku do kaprysów losu. Ciałem przypominające jeszcze starsze dzieło marki, radosne i proste Après l'Ondée, jednak charakterem zbliżone do perfum sporo odeń młodszych, Jasmine White Moss z Prywatnej Kolekcji marki Estée Lauder - obrazu świata tuż przed katastrofą, pięknego i nierealnego, nieświadomego, że wyrok na niego już zapadł.


Jak napisałam w recenzji ostatniego ze wspomnianych pachnideł: "czasem żadna z decyzji nie jest słuszna, żadna nie zyska pełnej akceptacji. Ba! Bywa, iż żadnej nie potrafimy sami należycie pojąć, by bronić jej przed światem. A jednak od podjęcia decyzji w żaden sposób nie możemy uciec. Dlatego każda będzie zła".

Wojna i tragizm ludzkiego życia to tematy zbyt poważne jak na błahy kontekst recenzji perfum. Trudno jednak go ignorować; szczególnie osobie, dla której perfumiarstwo to sztuka a ta przecież powinna dotykać wszystkich ludzkich doświadczeń. Musi poruszać i zostawiać po sobie ślad. Zadawać pytania. Inspirować. Prowokować zdumienie a czasem nawet niezgodę.
Snuć się gdzieś ponad dachami naszych domów jako wiecznie żywe widma minionych lat i doświadczeń.

Dlatego uznałam, że w tym miejscu powinno znaleźć się miejsce również dla kilku słów na temat L'Heure de Nuit, limitowanych perfum marki Guerlain, powstałych w stulecie premiery legendarnego pierwowzoru.
Tutaj najważniejsze wydają się lekkość, przestrzeń oraz olejkowo-owocowo-czysta radość tria złożonego z heliotropu, irysowego masła oraz jasnego neroli. Towarzyszy im cień, stworzony z innych kwiatów (np. korzennej róży) oraz miękkiego, śmietankowego sandałowca a po pewnym czasie wszystkie akordy zgodnie pozwalają okryć się jasnym, odrobinę cielesnym białym piżmem i dopiero wówczas ujawniają pewną ilość genów wspólnych z Niebieską Godziną.

L'Heure de Nuit to L'Heure Bleue na miarę naszych czasów - gładka, klarowna, minimalistyczna. Z oddali nawiązująca do intymnych ale trudnych przeżyć swojego wielkiego przodka. Zatem oczywiście starannie skonstruowana i ogólnie śliczna ale pozbawiona głębi, zwykle przesądzającej o wyjątkowości dzieła sztuki, także olfaktorycznej.
Uciekając się do porównania sprzed lat powiem, że nowe perfumy to wielkomiejska, hałaśliwa i rozświetlona noc, podczas której w ogóle nie widać gwiazd.


L'Heure Bleue

Rok produkcji i nos: 1912, Jacques Guerlain
[Oczywiście od tego czasu perfumy przeszły już sporo reformulacji i nie ma szans, aby dziś dało się kupić identyczną kompozycję, co sto lat temu. Tym niemniej L'Heure Bleue wciąż zachwyca niecodzienna urodą i zdumiewa charakterem].

Przeznaczenie: zapach skomponowany z myślą o kobietach, jednak współcześnie chyba nikt nie zwróci uwagi na jego obecność na skórze mężczyzn (i tak jest dużo bardziej charakterny, niż dziewięćdziesiąt procent dzisiejszych męskich głównonurtowych pachnideł :> ). Cechuje go tendencja do pozostawiania za sobą krótkiego ale intensywnego śladu zapachowego, dopiero po paru godzinach użytkowania redukującego się do luźnej, łagodnie wibrującej aury. Oczywiście lazurowo-liliowej, pewnie z powodu irysa oraz heliotropu. ;)
Na wszelkie okazje ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej uroczystych, odświętnych; albo zupełnie intymnych, kiedy przede wszystkim chcemy poczuć się komfortowo.

Trwałość: od około sześciu czy siedmiu godzin jako woda toaletowa do blisko doby w formie ekstraktu.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, kolendra, szałwia, estragon, neroli, cytryna, anyż (jako roślina)
Nuta serca: jaśmin, goździk (jako kwiat oraz przyprawa), neroli, róża, orchidea, ylang-ylang, heliotrop, tuberoza
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, benzoes, bób tonka, wanilia, wetyweria, piżmo


L'Heure de Nuit

Rok produkcji i nos: 2012, Thierry Wasser

Przeznaczenie: zapach również stworzony dla kobiet ale także i jego spokojnie mogą używać mężczyźni - nawet pewniej, aniżeli L'HB z powodu mniejszej ilości kwiatów. Nowsza interpretacja wielkiego pachnidła w odróżnieniu od niego trzyma się raczej blisko ludzkiego ciała, tworząc wokół niego wyraźną ale wąską, jakby nawoskowaną aurę [za co pewnie odpowiada użyty w kompozycji brzoskwiniowy aldehyd C-14 lub coś bardzo zbliżonego :) ].
Pasuje do wszystkich okazji, chociaż moim zdaniem szczególnie dobrze zgrywa się z biznesowym kostiumem bądź małą czarną. :)

Trwałość: osiem do dziesięciu godzin wyraźnej, spokojnej projekcji oraz dalszychparę dyskretnego zaniku.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (oraz piżmowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, anyż (roślina), brzoskwinia
Nuta serca: kwiat pomarańczy, róża, jaśmin
Nuta bazy: wanilia, irys, białe piżma, heliotrop
___
Dziś noszę właśnie Niebieską Godzinę. :)

P.S.
Sześć pierwszych ilustracji to oczywiście fotosy ze znakomitego filmu Bardzo długie zaręczyny (opartego o równie ciekawą książkę :) ), które zaczerpnęłam bezpośrednio z http://film-grab.com/2014/11/19/a-very-long-engagement/

4 komentarze:

  1. Pięknie napisane , wiedźmo. ( - : Perfumy też niczego sobie ale ja osobiście za nimi nie przepadam . Na szczeście nie wszystkim musi podobać sie to samo .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. :) Natomiast co do Niebieskiej Godziny: sama lepiej bym tego nie ujęła!

      Usuń
    2. Cudna recenzja, zabrzmi to masochistycznie, ale uwielbiam wojenne klimaty: książki, filmy, muzyka do nich nawiązująca tak bardzo wzrusza mnie i zachwyca.

      Usuń
    3. Jak napisałam wcześniej: nic dziwnego, że tak Ci się podobają. W naszej cywilizacji jest to zupełnie normalne (niemal niezależnie od kultury).
      Dziękuję za dobre słowo. :*

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )