Odkąd jakiś rok później poznałam Encens et Bubblegum marki État Libre d'Orange, przy każdym teście automatycznie przypominam sobie ów komentarz. Pachnidło wybitnie bowiem wpasowuje się w klimat infantylnych obrazoburczych fantazji, snutych przez ludzi z ogromnymi osobistymi uprzedzeniami. Co ciekawe, wcale nie jest złe i paradoksalnie można idealnie wpasować je w sakralną tematykę.
O ile znajdziemy odpowiedni kościół. ;)
Oto kościół Tân Định, od drugiej połowy lat 70. XIX wieku służący katolikom Sajgonu. :) Trzeba przyznać, że we współczesnym Europejczyku tak wyglądająca świątynia - choć architekturą nie różni się przecież od tych, które stoją w naszym sąsiedztwie - wywołuje uczucia raczej ambiwalentne. ;D
No i znakomicie pasuje do klimatu zrodzonego dzięki Kadzidłu i Gumie do Żucia.
W otwarciu słodkie i wybitnie różowe, chemiczno-owocowe pachnidło każe pomyśleć jednocześnie o woni papierku po pastelowo-różowej balonówce, ciepłym oddechu osoby żującej tę gumę oraz ślinie, oblepiającej słodką i elastyczną różową grudkę. Laboratoryjne owoce o bliżej niezidentyfikowanej proweniencji (dopiero później, chyba pod wpływem kadzidła, wyczuwam nieco brzoskwini) doprawiono waniliną a następnie ułożono na ciemnych, nieco okurzonych meblach z ciemnego drewna.
I osnuto kadzidłem; najpierw jedną drobną, pojedynczą strużką olibanum z mirrą i czymś jeszcze, w miarę upływu czasu dodając do niej kolejne szare i srebrzyste smugi.
Nie mija godzina, kiedy na mojej skórze rządzi już przede wszystkim kadzidło - niezbyt mocne, bardzo przestrzenne i udziwnione wspomnianą ciepłą, chemiczną tudzież węglową słodyczą, jakby laboratoryjnym ucieleśnieniem węglowodanów we własnej osobie - mimo wszystko jednak oczywiste, żywe, tworzące sugestywne wrażenie przestrzeni, którą z radością mogłyby wypełnić wonne dymy. :) W takim otoczeniu nawet cała klasa gimnazjalistek [rzeczywistych bądź emocjonalnych ;P ] spokojnie mogłaby żuć gumę bez najmniejszego uszczerbku na religijnej podniosłości uroczystej mszy.
Powiem więcej: kiedy słodycz stopniowo, powoli przemija odsłaniając brzoskwiniowe maltodekstryny, kadzidło rzednie i unosi się ku sklepieniu świątyni (notabene już wcale nie tak różowej ;) ), część topiących się żywic oszczędnie zastępując mieszanką południowoeuropejskich suszonych ziół, z rozmarynem i tymiankiem na czele. Pojawia się nawet powidok starego, okurzonego, lekko otłuszczonego drewna; może to ławki, długie, ciemne i skrzypiące, wytarte przez dekady nieustannego użytkowania...? Razem z nim ziołowe kadzidło a także rozgrzana owocowa, chemiczna słodycz stopniowo rozpływają się w ciepłym wietrze.
Więc kiedy jutro, przypadkiem lub celowo, wędrując ulicami polskich miast i wsi zabłądzicie w okolice procesji wiernych, świętujących Boże Ciało, wzrokiem wyszukajcie nastolatków płci obojga i przyjrzyjcie się, czy ich szczęki nie poruszają się aby w charakterystyczny sposób. ;) Jeżeli zauważycie kogoś takiego, nie oburzajcie się ani nie naśmiewajcie. A nuż widzicie właśnie przyszłego podróżnika lub podróżniczkę, planujących wyjazd do Wietnamu? ;P
Natomiast poważnie: kiedy otrzymujemy perfumy złożone z dwóch tak wielkich skrajności, jak to ma miejsce w przypadku Encens et Bubblegum, możemy spodziewać się albo czegoś wybitnego, albo kompletnego niewypału. Dla mnie omawiana mieszanka zdecydowanie bliższa jest pierwszej z ocen; udanie kreuje twórcze napięcie między przeciwieństwami i, co ważniejsze, łączy je w zgrabną oraz przekonującą całość. O czym warto przekonać się na własnej skórze. Encens et Bubblegum to jedno z tych pachnideł, które powinien poznać każdy szanujący się miłośnik perfum.
Za podarowanie jednej z próbek zapachu serdecznie dziękuję Perfumoholiczce! :*
Rok produkcji i nos: 2006, Antoine Maisondieu
Przeznaczenie: wbrew mojemu skojarzeniu jest to świetny, wyważony uniseks z samego środka skali genderowo-olfaktorycznej. ;) Trzyma się blisko skóry, niechętnie wstając ponad nią nawet w pierwszej fazie rozwoju ale tuż przy ciele naprawdę wyraźny. Dlatego żeby "uwyraźnić" EeB trzeba by się dosłownie zlać. [Czego nikomu nie polecam, ponieważ wtedy początkowa chemiczna słodycz i dwutlenek węgla ze śliną mogłyby zmienić się raczej w Sécrétions Magnifiques Light, co nigdy nie jest wskazane ;D ].
Na okazje, jakie tylko wymyślicie; byle nie zbyt oficjalne czy uroczyste, niekoniecznie w rozumieniu religijnym.
Trwałość: od niecałych pięciu do siedmiu godzin wyraźnej emanacji oraz dalszych kilka dyskretnego zamierania
Grupa olfaktoryczna: hmmm... ;) niech będzie, że równolegle aromatyczno-drzewno-gourmand-owocowa
Skład:
malina, brzoskwinia, wanilia, kwiat pomarańczy, wanilia, kadzidło, piżmo
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Źródła ważniejszych lustracji:
1. http://www.historicvietnam.com/tan-dinh-church/ [Autor: Tim Doling]
2. http://www.skyscrapercity.com/showthread.php?p=63901119&langid=5
Kto jak kto ale Ty jak opiszesz zapach to ciarki mam na plecach. Mnie również te perfumy bardzo się spodobały, tak bardzo że do dziś przypominam sobie ich zapach z uśmiechem na twarzy. Taką niszę to ja lubię :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo mi przyjemnie. :) Otrzymywać komplementy i testować takie perfumy. ;)
UsuńRzeczywiście to nisza bardzo "noszalna" dla tych, którzy na co dzień za kadzidłami, oudami i innymi substancjami smolistymi raczej nie przepadają. Więc absolutnie nie dziwię się, że EeB zasłużyło sobie na Twoje ciepłe wspomnienie. :)